[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich oczyspotkały się w lustrze nad umywalką i dopiero wtedy Grace uprzytomniła sobie,zaskoczona, jak bardzo fascynuje ją jego widok w trakcie golenia.Odwróciła się czym prędzej.- Powiedz Jess, że może wymyślić imię dla szczeniaka - zawołał za nią.W jego głosie dopatrzyła się tonu rozbawienia.Nie wiedziała tylko cowprawiło go w ten nastrój: świadomość, że patrzyła tak pożądliwie na jego odbiciew lustrze, czy jej reakcja na propozycję dotyczącą Jess i psa.Rozdział trzydziesty czwartyKiedy stała w progu, patrząc na Jess bawiącą się ze szczeniakiem -przekazała córce informację, że tak właśnie woła na niego Marino - i jego matkąKramer, zadzwonił telefon.- Grace, bądź tak dobra i odbierz - zawołał z sypialni Tony.Podniosła słuchawkę z pewną obawą.Nie czuła się tu zadomowiona dotego stopnia, aby odbierać telefony.- Mieszkanie Tony'ego Marina - powiedziała wyraźnie.Chwila wymownej ciszy.- Kto mówi? - zapytał wreszcie podejrzliwie kobiecy głos.- A pani kim jest? - odparła Grace, nie chcąc w tych okolicznościach podaćswojego nazwiska.- Chciałam rozmawiać z Tonym.Grace dała za wygraną.- Chwileczkę.- Nakryła słuchawkę dłonią.- To do ciebie - zawołała.Co zaniespodzianka, pomyślała.Ponieważ nie odpowiadał, podniosła głos: - Tony,możesz nie wierzyć, ale to do ciebie.- Widzisz, jak łatwo wymówić moje imię? - Stanął w progu uśmiechnięty,w granatowej bluzie nałożonej na białą koszulkę i wyblakłych, lecz czystychdżinsach.Twarz była gładko ogolona.- Kto to?- Kobieta - udało jej się powiedzieć obojętnym tonem, wolnym odwszelkich sugestii.- Tak? - Wziął słuchawkę do ręki.- Słucham.Przez dobrą minutę nie odezwał się w ogóle, wysłuchując, jak się zdawało,potoku słów.Potem zerknął na Grace, która dopiero teraz zdała sobie sprawę, żestoi obok niego i nie spuszcza go z oczu.Odwróciła się spiesznie, podeszła dodrzwi i stanęła w progu plecami do niego.Udając, że w tej chwili interesuje jąwyłącznie zabawa Jess z psami, mimo woli łowiła uchem treść rozmowytelefonicznej; to było silniejsze od niej.- Tak, to kobieta.Tak, jest u mnie w domu.Tak, nawet bardzo ładna.Właśnie.Ma na imię Grace.Gdy ona zmagała się z miłym i jednocześnie bolesnym faktem, iż określił jąjako bardzo ładną, ale rozmawia o tym z inną, Tony znowu umilkł - tym razem naparę minut.Wreszcie roześmiał się.- Spróbuję.Ale nie mogę niczego obiecać.Dobrze, postaram się.Pa.Odłożył słuchawkę.Z trudem powstrzymując się, by nie spojrzeć na niego,Grace wpatrywała się uparcie w podwórze, ale nie widziała tam nic; jej myślikrążyły wokół podsłuchanych strzępów rozmowy.- To matka - usłyszała za sobą głos Tony'ego.- Zaprosiła ciebie i Jess nalunch.Zaskoczona obróciła się gwałtownie; stał jeszcze przy telefonie, z ręką nasłuchawce.- Twoja matka?Musiała mieć dziwną minę, kiedy tak gapiła się na niego, bo roześmiał się,idąc z powrotem do sypialni.- Pamiętasz, jak ci o niej mówiłem? O matce sześciu gliniarzy?- Tak, ale.Wyobrażałam ją sobie jako starszą słabowitą kobietę w domuspokojnej starości czy coś w tym rodzaju.- Szła za nim, nawet nie zdając sobie ztego sprawy.- A ona wcale nie ma głosu słabowitej kobiety.Ani staruszki.- Ucieszyłaby się, słysząc to.Ma sześćdziesiąt pięć lat i zapewnia stale, żejest silna jak wół.Był już w sypialni i z całej siły ściągał sznur w zielonym workumarynarskim, wypełnionym rozmaitymi rzeczami.Teraz, kiedy jego nagi tors nierozpraszał jej uwagi, mogła wreszcie wyrobić sobie zdanie na temat tego pokoju.Poczesne miejsce zajmowało w nim szerokie, z pewnością bardzo wygodne łoże,nakryte czymś, co okazało się ręcznie zszywaną kołdrą, z czterema poduszkami wróżnokolorowych poszewkach, opartymi o proste dębowe wezgłowie.Obok łóżkastała również dębowa szafka, a na niej Grace dostrzegła lampę, budzik i kilkakryminałów w broszurowych wydaniach.Pod ścianą stała wysoka szafa zciemnego drewna, a obok zwykłe krzesło.Na jedynym oknie wisiały niemodnesatynowe zasłony w kolorze złamanej bieli, kupione najwidoczniej na jakiejśwyprzedaży.Ściany były białe, bez ozdób.Podobnie jak resztę domu, równieżsypialnię urządzono tak, by była po prostu funkcjonalna, nie zaś aby cieszyła oczy.- W każde niedzielne popołudnie matka przyrządza coś dobrego do jedzeniai każdy, kto może, wpada do niej.Ta niedziela jest wyjątkowa, bo Lauren, mojabratanica, została wczoraj ochrzczona, a Robby z rodziną zostali na trochę wmieście.Będą też wszyscy moi bracia z rodzinami i babcia.Mama prosiła, żebymcię przywiózł.- Mnie? - Na samą myśl o tym poczuła lekki zawrót głowy.- Przecieżnawet mnie nie zna.- Spodobał jej się twój głos w słuchawce.- Ach tak.Roześmiał się, zarzucił sobie worek na ramię i ruszył w jej stronę.Machinalnie odsunęła się na bok, a potem poszła za nim, nieco zdezorientowana.Przed drzwiami frontowymi postawił worek na podłodze.Wyprostował się ispojrzał na nią.- To jak, masz ochotę pojechać tam czy nie?- Nie mogę tak po prostu wpadać do kogoś i zakłócać uroczystość rodzinną- odparła, gorączkowo szukając jakiejś wymówki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •