[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sześć postaci w tej wielkiej pustce ogromnej, mroznej przestrzeni każdaz własnym brzemieniem udręki, z własną obręczą na szyi i ciężkim łańcuchem, z własnym bólemi głodem, i strachem.Na początku Yarvi myślał o tych, którzy zatonęli razem z okrętem.Przed oczyma miał trzaskającedeski i wodę przelewającą się przez burty.Ilu zginęło, żeby on mógł się uratować? Pamiętał, jaknapinali łańcuchy, żeby raz jeszcze zaczerpnąć tchu, zanim Matka Wód pociągnęła ich w dół, na dno. Nie martw się tym, co już się stało, a myśl o tym, co dopiero cię czeka.Tak zawsze mówiłamatka.Nie mógł niczego cofnąć.Poczucie winy z powodu przeszłości i obawy o przyszłość powoliblakły, zostawiając jedynie uporczywe wspomnienia posiłków.Cztery tuziny prosiąt upieczonychz okazji przyjazdu Najwyższego Króla tak wiele dla wątłego starca i jego kamiennookiej minister.Biesiada, którą wyprawiono, gdy brat Yarviego pomyślnie przeszedł próbę wojownika Yarvi bezapetytu skubał wykwintne dania, bo sam nie zdałby takiego testu.Brzeg morza w dzień feralnejwyprawy i żołnierze szykujący posiłek, który mógł być ich ostatnim tusze obracające się nad setkąognisk, ciepło jak przytulona do twarzy dłoń, kręgi głodnych uśmiechów wokół płomieni,skwierczący tłuszcz i poczerniała chrupiąca skórka& Wolność! ryknął Rulf, zamaszystym gestem ogarniając przestworza pustej bieli. Jesteśmywolni i możemy sobie zamarznąć, gdzie nam się spodoba! Jesteśmy wolni i możemy umrzeć z głodu,gdzie tylko zechcemy! Jesteśmy wolni i możemy iść, aż padniemy!Jego głos szybko umilkł w mroznym powietrzu. Skończyłeś? spytał Nijaki.Rulf opuścił ręce. Tak odparł i powlókł się dalej.To nie pamięć o matce kazała Yarviemu mozolnie iść krok za krokiem, poruszać obolałyminogami, podnosić się po upadkach i deptać po głębokich śladach towarzyszy.To nie wspomnieniao Isriun i zamordowanym ojcu ani nawet o stołku przy palenisku u Matki Gundring dodawały mu sił.Nie poddawał się jedynie dzięki myślom o Odemie, który z uśmiechem kładł rękę na ramieniubratanka.O Odemie, który obiecywał, że będzie służył mu pomocą.O Odemie, który głosemłagodnym jak wiosenny deszcz pytał, czy kaleka powinien być królem Gettlandu. Co to, to nie warknął Yarvi, wypuszczając białą chmurę z popękanych warg. Co to, to nie!Każdy morderczy krok zbliżał go do Gettlandu.Piątego dnia mróz był srogi, a niebo bezchmurne i oślepiająco błękitne.Yarvi miał wrażenie, żewzrokiem sięga aż do morza pasma czerni i bieli na horyzoncie czarno-białego świata. Niezle nam idzie stwierdził. Sami przyznajcie.Sumaela nie zamierzała tego robić.Osłoniła oczy przed blaskiem i spojrzała na zachód,marszcząc czoło. Aura nam sprzyja.Mamy szczęście. Wcale nie czuję się szczęściarzem mruknął Rulf, obejmując tułów rękami. A ty, Jaud? Czuję, że mi zimno. Jaud potarł zaróżowione płatki uszu.Sumaela pokręciła głową, zerkając w niebo, które, jeśli nie liczyć sińca chmury daleko napółnocy, było wyjątkowo czyste. Może dziś w nocy, a może jutro przekonacie się, jak szczęśliwa aura może się odmienić.Będzieburza.Rulf spojrzał w górę, mrużąc oczy. Jesteś pewna? Ja ci nie mówię, jak masz chrapać, a ty mnie nie ucz mojego fachu powiedziała.Rulf zerknął na Yarviego i wzruszył ramionami.Nim zapadł wieczór, okazało się, że jak zwyklemiała rację.Pojedynczy siniec na niebie rósł, puchł i ciemniał, przybierając grozne barwy. Bogowie się gniewają mruknął Nijaki, marszcząc brwi. To nic nowego stwierdził Yarvi.Znieg zaczął padać wielkimi płatkami, tworząc gęste zasłony i wiry.Wyjące podmuchy wiatruokładały wędrowców ze wszystkich stron naraz, spychając ich to w lewo, to w prawo.Yarvi upadłi zanim zdołał się podnieść, towarzysze znikli mu z oczu.W panice rzucił się przed siebie i wpadł naJauda. Nie możemy tu zostać! wrzasnął, ale wiatr niemal go zagłuszył. Nie będę się spierał! odkrzyknął Jaud. Trzeba znalezć głęboki śnieg! Tego tu nie brakuje! ryknął Ankran.Dobrnęli na dno wąskiej doliny.W śnieżnych tumanach wszyscy wyglądali jak duchy.Yarvipodejrzewał, że lepszego miejsca nie znajdą.Zaczął kopać jak królik, wygarniając śnieg międzynogami.Z determinacją drążył tunel, a gdy schował się cały, zaczął go poszerzać.Zmarznięte dłoniepiekły pod przemokłymi pasami wełnianego żagla, mięśnie bolały go z wysiłku, lecz mimo to nieustawał.Kopał, jakby od tego zależało jego życie.Bo tak było.Sumaela wsunęła się za nim w wąskie wejście, mrucząc coś przez zaciśnięte zęby.Używałatoporka jak rydla.Niewielki korytarz powoli zmienił się w jamę, a potem w małą komorę.Ankranwczołgał się do środka za nimi i z językiem wsuniętym w przerwę między zębami, również zacząłwygarniać śnieg.Rulf jako kolejny schował się w zimnym półmroku, a w ślad za nim Jaud wcisnąłwielkie barki do rosnącej śnieżnej groty.Na koniec z korytarza wychyliła się głowa Nijakiego. Niezle skwitował. Musimy pilnować, żeby nie zasypało wylotu mruknął Yarvi. W przeciwnym razie przez noczostaniemy pogrzebani.Skulony przysiadł na ubitym śniegu, odwinął ręce i zaczął w nie chuchać.I tak miał za małopalców nie zamierzał stracić kolejnych. Gdzie się tego nauczyłeś? spytała Sumaela, siadając obok niego. Od ojca. W takim razie twój ojciec ocalił nam życie. Podziękuj mu w naszym imieniu, gdy go znowu zobaczysz. Ankran przez chwilę się wiercił,próbując zająć wygodniejszą pozycję.Siedzieli w ścisku, ale zdążyli już do tego przywyknąć.Tu niebyło miejsca na wstyd, niechęć czy wrogość.Yarvi zamknął oczy i przypomniał sobie bladego i zimnego ojca ułożonego na kamiennej płycie. On już nie żyje. Przykro mi rozległ się niski głos Jauda. Dobrze, że choć jednemu z nas jest przykro.Yarvi opuścił ręce i dopiero po chwili poczuł, że jedna opadła na odwróconą wnętrzem do górydłoń Sumaeli.Poczuł miłe ciepło na skórze, tam gdzie go dotykała.Nie cofnął ręki.Ona również.Powoli zamknął palce wokół jej dłoni.Zapadła cisza.Słychać było jedynie ciche zawodzenie wiatru na zewnątrz i ciężkie oddechyw środku.Yarviemu zaczęło się robić niemal przyjemnie w tym ścisku pod zmarzniętym śniegiem po raz pierwszy odkąd wstali od ogniska Ankrana. Masz. Na twarzy poczuł oddech słowa.Sumaela delikatnie ujęła go za nadgarstek.Otworzył oczy, ale w ciemnościach nie widział jej miny.Obróciła jego dłoń i coś w nią włożyła.Czerstwy i kwaśny, w połowie rozmiękły, a w połowiezamarznięty, ale chleb.O bogowie, jaki był wdzięczny za tę odrobinę.Siedzieli blisko siebie, po kawałeczku spożywając skromne racje.%7łuli powoli jeśli niez zadowoleniem, to na pewno z ulgą połykali i milkli.Yarvi zaczął się zastanawiać, czy wystarczymu odwagi, żeby znowu wziąć Sumaelę za rękę, ale wtedy ona powiedziała: To już koniec zapasów.Znowu zapadła cisza, lecz ta już nie była taka przyjemna. Jak daleko do Vansterlandu? rozległ się w mroku zduszony głos Rulfa.Nikt mu nie odpowiedział.LEPSIGettowie są lepsi wychrypiał Nijaki. Walczą jak jeden mąż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]