[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. wypaliła. Pewnie wrodzony optymizm.W trudnych sytuacjachzawsze pocieszam się, że mogłoby być jeszcze gorzej.Mack zastanowił się. Rozumiem.Wendy z ulgą zmieniła temat Opowiedz mi o Marissie. Po co? Znałaś ją przecież.Nie widziałem jej od paru lat Mój kontakt z nią ograniczał siędo wysyłania czeków raz w miesiącu.Gorzki ton Macka sprawił, że miała ochotę się wycofać.Ciągnęła jednak dalej: Powiedziałeś kiedyś o niej bardzo nieprzyjemne rzeczy.Sadzę, że powinieneś towyjaśnić. Bo ona sama nie może się już obronić? Jeśli podejrzewasz, że nienawidziłem siostry, tosię mylisz.Po prostu znałem ją lepiej niż inni. Powiedz coś więcej. Widząc, że się waha, dodała miękko: Proszę. Marissa była piękna, zepsuta i myślała głównie o sobie.Nie była z gruntu zła, alebywała zimna, wyrachowana i manipulatorska.Wendy skrzywiła się, usiłując dopasować to, co usłyszała, do własnego obrazu Marissy.Mack miał rację była piękna.Zepsuta i myśląca tylko o sobie być może, ale czy niedotyczy to większości młodych ludzi?Jeśli zaś chodzi o chłód i wyrachowanie, nie miała zdania.Albo Marissa tak bardzo sięzmieniła, albo udało jej się ukryć te cechy przed Wendy.Z drugiej zaś strony dlaczego zakładała, że Mack ma rację? Może to nie była tak do końca jej wina ciągnął zamyślony. Kiedy po trzechchłopcach pojawia się długo oczekiwana dziewczynka.Od dnia swych narodzin byłaCreate PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)traktowana jak księżniczka. Czy tego właśnie chciała? Nie wiem, co mówiła tobie, więc nie mam pojęcia, czego pragnęła.Nie zamierzała mu tego mówić, ale uznała, że nadszedł właściwy moment. Nie chciała, by Rory trafiła do twoich rodziców.Twierdziła, że zniszczą jej córkę, takjak zniszczyli ją samą. Naśladując Marissę, wyrazniej zaakcentowała ostatnie słowa.Przez chwilę wydało się jej, że spostrzega na twarzy Macka wyraz bólu.Nic nieodpowiedział.Byli już w Chicago i przemierzali kolejną willową dzielnicę.Boczne ulice byłyruchliwsze i bardziej śliskie niż autostrada.Padał coraz gęstszy śnieg i Mack nie spuszczałoczu z przedniej szyby.To nie był moment na dalsze dyskusje o Marissie.Pewna, że teraz, w mieście, Maćkowi nie grozi już zaśnięcie, Wendy zamilkła.Przyglądała się śladom opon na jezdni i płatkom śniegu iskrzącym się w świetle latarń.Rory mruknęła coś przez sen, chwilę się powierciła, po czym znów ucichła.Milczenie przerwał ciepły głos Macka, tak cichy, że w pierwszej chwili go nie usłyszała. Dziękuję, że ze mną pojechałaś.Sam nie poradziłbym sobie w tej podróży.Powoli odwróciła głowę, by na niego spojrzeć.Patrzył prosto przed siebie.Zniedowierzaniem zauważyła, że w jego twarzy nie ma nawet cienia delikatności, którą przedchwilą usłyszała w jego głosie.Zanim zdołała pomyśleć nad odpowiedzią lub choćby zastanowić się, dlaczego jegosłowa mają dla niej takie znaczenie, Mack oznajmił, że są na miejscu.Samochód skręcił na podjazd i zatrzymał się przed bramą.Było to właściwie kilkamosiężnych bram, największych, jakie Wendy kiedykolwiek widziała.Za nimi, na końcudługiej alei, widniał dom elegancka rezydencja w stylu jakobińskim, z kamiennymistiukami okalającymi drzwi i okna. Mój Boże! szepnęła mimo woli.Dopiero kiedy odpowiedział, zorientowała się, że ją usłyszał. Owszem, robi to na ludziach wrażenie.Wyjął z portfela kartę magnetyczną, wsunął ją do małej czarnej skrzyneczki na końcupodjazdu.Brama otworzyła się bezszelestnie. To o wiele rozsądniejsze, niż trzymanie stróża na tym mrozie powiedziała Wendy.Paplała bzdury, bo była rozdrażniona.Mógł ją przygotować!Nie, pomyślała po chwili.Nic nie mogło przygotować jej na to, co zastała.Owszem,spodziewała się ekskluzywnej dzielnicy, cichej uliczki, dużego domu, ale nawet gdyby Mackopisał jej swoją siedzibę, nie potrafiłaby wyobrazić sobie wiejskiej rezydencjiwkomponowanej w środek miasta, położonej w ogromnym parku, z olbrzymią fontanną przeddrzwiami wejściowymi.Pomiędzy dwiema kolumnami portalu stała jaskrawo oświetlonachoinka.Odwróciła się i sięgnęła, by okryć Rory.Dziewczynka miała szeroko otwarte oczy, którew słabym świetle lampy nad portalem wydawały się jeszcze większe. Witaj powiedziała pieszczotliwie. Od jak dawna nie śpisz?Rory uśmiechnęła się i wyciągnęła rączki.Zaprotestowała przed ponownym opatulaniemCreate PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)i nim dotarli do rzezbionych drzwi, głośno płakała.Drzwi otwarły się, a Wendy starała się zmobilizować przed spotkaniem z rodzicamiMacka.Kto wie, czy nie wyjmą jej po prostu dziecka z rąk i.Mężczyzna przytrzymujący drzwi był bardzo wysoki i ubrany w strój wieczorowy.Wzestawieniu z jego nienagannym wyglądem Wendy poczuła się jeszcze bardziej niechlujna iodruchowo mocniej przytrzymała Rory.Dziecko wymagało przewinięcia i nie chciaładopuścić do zetknięcia jej mokrej pieluszki z wytwornym ubiorem mężczyzny. Dobry wieczór panu skłonił się Maćkowi. Dobry wieczór pani.Pan Burgess jest wbibliotece, panie Maćku.Niestety, pani Burgess nie doczekała się państwa i udała się już doswoich pokoi.Poszła spać? pomyślała Wendy z niedowierzaniem, ale zaraz skarciła samą siebie zadokonywanie pochopnych ocen.Nie wiedziała, czy Mack zawiadomił rodziców o spóznieniu.Jeśli nie, matka miała pełne podstawy przypuszczać, że zjawią się dopiero nazajutrz.Mack skinął głową bez zdziwienia. Czy mógłbyś powiedzieć jej pielęgniarce, że już jesteśmy? Może jeszcze nie zasnęła.Pielęgniarce? Wendy poczuła się zawstydzona.Jeśli pani Burgess była chora, wyjaśniałoto wiele. Oczywiście, proszę pana.Czy zaanonsować państwa w bibliotece? Nie, dziękuje ci, Parker.Wez tylko nasze płaszcze, a z resztą sami sobie poradzimy.Zrzucił płaszcz, wziął od Wendy nosidełko i postawił je na stoliku, by rozwinąć małą.Dziewczyna wzdrygnęła się na myśl o zadrapaniu błyszczącej drewnianej powierzchnistolika.Raz jeszcze spojrzała na stojącą w holu choinkę.Była olbrzymia i musiało na niejwisieć chyba z tysiąc światełek i bombek.Na dole leżały paczki z prezentami.To nazywałMack skromnymi świętami?Kamerdyner pomógł jej zdjąć płaszcz, ale nie spuszczał oczu z Rory.Kiedy Mack uniósłmałą z nosidełka, zamrugała oczami, po czym dostrzegłszy Wendy, uśmiechnęła siępromiennie. A więc to jest maleństwo panny Marissy, tak? spytał cicho Parker. Tak sięcieszymy, że sprowadził ją pan do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]