[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzył w dół i nie widział już morza, tylko otchłań własnego upadku.Ogarnęło gośmiertelne zmęczenie; zapragnął, aby to wszystko skończyło się wreszcie.Ale wszystko jeszcze trwało: L-59 leciał na północ, zmierzając ku jakiemuś brzegowi;warczały silniki i delikatny ślad spalin zostawał za rufą balonu w cichym, spokojnympowietrzu; za cienkim przepierzeniem słychać było kroki i głosy zmieniającej się wachty,mamrotały kardany sterów, odzywał się dzwon sygnałowy, a na zewnątrz jednostajnieszumiał pęd.Sterowiec bez wstrząsów i przechyłów płynął z prędkością osiemdziesięciukilometrów na godzinę, lekko tylko poddając się wątłym prądom lub przecinając ich skręty.Lśnił w słońcu jakby pyszniąc się doskonałością swych kształtów i gładkością lakieru naszarej powłoce.Jego pięć silników dostrojonych z dokładnością do dziesięciu obrotów nasekundę pracowało jak jeden; jakby dopiero co opuściły hangar, choć od startu z Jamboliupłynęło przeszło osiemdziesiąt godzin.Leciał do Niemiec.Wracał.Ale na jego drodze gładkiej i pogodnej czekało i teraz fatum,które od początku zawisło nad wyprawą.Pierwszy sygnał tego nowego nawrotu losu, sygnał o niebezpieczeństwie, nadszedł zgórnej platformy obronnej.Dyżurny strzelec zameldował przez przewód akustyczny dogondoli nawigacyjnej: Patrol z trzech samolotów prosto na północ, na wysokości dwóch tysięcy metrów".Nie było w tym nic nieoczekiwanego.Im bliżej europejskich brzegów, tym bardziejnależało spodziewać się nieprzyjaciela zarówno w powietrzu, jak na morzu.Rozległy się gwizdki podoficerów wachtowych i tupot nóg marynarzy biegnących nastanowiska.Eckholt przeszedł spiesznie do głównej galerii i wspiął się na górę po pionowejschodni.Tymczasem samoloty znikły.Marynarz pełniący służbę mógł tylko wskazać kierunek, zktórego się ukazały i w którym ciągnęły, gdy stracił je z oczu.Nie można było dostrzec ichnawet przez lornetę. Może się wam przywidziało? zapytał komendant.Ale strzelec stanowczo twierdził,że widział patrol zupełnie wyraznie. Przelecieli o sześć albo siedem kilometrów od nas dodał.Nie było powodu, aby mu nie wierzyć.Eckholt zszedł na dół i zarządził stałe pogotowiebojowe.Wydano amunicję.Sprawdzono działanie telefonów i instalacje rur głosowych.Strzelcyzajęli stanowiska, karabiny zaszczekały krótkimi seriami próbnymi.*Grzechot ognia zwrócił uwagę Knolla.Początek końca? zadał sobie w myśli pytanie.W tej chwili w drzwiach kabiny ukazał się Massendorf, który właśnie zdał służbęGrassowi.Przyniósł śniadanie dla doktora i dla siebie. Zjem tu, jeżeli pan pozwoli powiedział nieco zmieszany i pierwszy podał Knollowirękę.Ten gest ujął i wzruszył doktora więcej, niż pragnął to okazać. Nie uważa mnie pan za zdrajcę, Massendorf? Porucznik wzruszył ramionami. Diabli wiedzą, czy pan nie miał racji mruknął szorstko. Będzie gorąco. Gorąco? powtórzył Knoll. Bo co? Czekają na nas.Już wiedzą, że tu jesteśmy.Słyszał pan? Próbowaliśmy karabiny.Zaczął jeść spoglądając raz po raz na Knolla. Powinien pan także coś przekąsić zauważył. Będzie pan miał zapewne robotę:ranni. Nie będę jadł odrzekł Knoll opryskliwie, myśląc o czym innym.Massendorf skinął głową, choć sam nie umiał wyobrazić sobie takich okoliczności itakiego stanu psychicznego, które przeszkodziłyby mu w posiłku, gdy było coś do zjedzenia.Wiedział, co to znaczy być głodnym przy pracy lub w czasie walki, i nie omijał sposobnościnapełnienia sobie żołądka, ale starał się być wyrozumiały dla tego niezwykłego człowieka.Knoll budził w nim jednocześnie podziw i współczucie.Chciał mu to okazać i niewiedział jak.Nie chciał go urazić.Doktor odczuł to i zmusił się do przełknięcia paru kęsów.Siedzieli jakiś czas w milczeniu.Wreszcie Massendorf zaczął zbierać się do wyjścia, odprogu jednak zawrócił. Chciałem panu powiedzieć bąknął. Hm, no może to dla pana nie takie znówważne, ale chciałem, żeby pan wiedział: komendant prowadzi dziennik pokładowy; wie pan takie są przepisy. Wiem rzekł Knoll. Jest tam zapewne zapis o aresztowaniu mnie? Był poprawił pierwszy mechanik. Widziałem, jak komendant wydarł tę kartę.Knoll zmarszczył brwi. Za pózno powiedział. Nic się przez to nie zmieni.Zaraz potem L-59 wziął kurs wschodni, kierując się wprost ku wybrzeżom Azji Mniejszejz prędkością przeszło stu kilometrów na godzinę.Niebo było nadal czyste i zupełnie puste.Ale na morzu ukazały się najpierw dwie lekkiełodzie torpedowe, a następnie jakiś duży okręt płynący całą parą z północy na południe, abyprzeciąć drogę sterowca.Jego artyleria mogła okazać się niebezpieczna, więc Eckholt znów zmienił kurs imanewrował w pierwszej ćwiartce róży wiatrów.Nie chciał wdawać się w niepotrzebnąbitwę, której wynik był niepewny.Miał wprawdzie kilka bomb, ale ani jednego celownika.Poza tym nadlatując nad okręt naraziłby poważnie sterowiec na pociski jego dział.Wolał nieryzykować tym razem i zachować amunicję na wypadek, gdyby okoliczności zmusiły go doprzyjęcia bitwy.W jakiejś chwili, gdy odległość między okrętem a balonem była najmniejsza, pancernewieże artyleryjskie obróciły się gładko i sprawnie jak precyzyjne zabawki, paszcze działspojrzały na sterowiec i plunęły dymem, po czym stłumiony huk targnął powietrzem.Eckholt, który przez szkła obserwował te manewry, uśmiechnął się ironicznie. Bez pojęcia i talentu mruknął do Grassa. Szkoda amunicji zgodził się porucznik, gdy pociski rozprysły się w kępkach dymuo paręset metrów za rufą.W tej chwili wyminęli z daleka okręt i wykręcili na wschód, oddalając się coraz bardziej. Teraz mogą strzelać, ile chcą powiedział znów Grass.Krążownik wykręcił za nimi, ale jego artyleria zaprzestała ognia.Malał w oddali, podczasgdy oba ścigacze torpedowe znikły już zupełnie z pola widzenia.Nadszedł Massendorf. Widział pan? zagadnął go drugi oficer.- Już po wszystkim: wywinęliśmy się. Zobaczymy mruknął starszy mechanik bez przekonania. Niech pan utrzymuje pełne obroty silników powiedział do niego Eckholt.Pójdziemy wyżej.Grass poczuł się mniej pewnie.Niebezpieczeństwo widocznie jeszcze nie minęło.Nie bałsię, tylko zdał sobie sprawę, że bynajmniej nie orientuje się tak dobrze w sytuacji, jak mu sięzdawało.Dalsze wypadki nie dały na siebie długo czekać.Po upływie godziny zameldowano z platformy dwa patrole samolotów na wysokościokoło trzech tysięcy metrów w kierunku zachodnim, a w kilka minut pózniej jeszcze trzywodnosamoloty nadciągające z północnego wschodu, nieco poniżej ster owca.Grass, który nigdy jeszcze nie brał udziału w walce powietrznej, uległ silnemupodnieceniu.Paliła go ciekawość, jak się to wszystko odbędzie, lecz ani przez chwilę niewątpił w przewagę balonu; cztery karabiny maszynowe na górnych platformach, po dwa ukażdej burty gondoli nawigacyjnej i dwa w tylnej gondoli silnikowej, to była potężna siłaogniowa.L-59 nie miał prawie wcale martwych kątów ostrzału i był niemal równie grozny odspodu, jak od góry i z boków dla nacierającego nieprzyjaciela.Lecz Eckholt, otrzymawszy wiadomość o dziewięciu samolotach naraz, zaniepokoił siępoważnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]