[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Logan się skrzywił.- Powinniśmy założyć, że oni wszyscy są zabójcami, a przynajmniejelitą: najlepiej wyszkolonymi wojownikami.Royce skinął głową.- Omówimy strategię po drodze.Zważywszy że Czarna Kobrawyprzedza nas zaledwie o godzinę i kieruje się zapewne w określonemiejsce, proponuję wyruszyć, póki trop jest świeży.Nikt nie zaprotestował.Kiedy wyszli na zewnątrz, odszukał wzrokiemDemona.- Jeśli wziąć pod uwagę stan dróg, grupa dwudziestu jeźdźców raczejnie mogła pozostać niezauważona.Demon uniósł brwi.- Aż tylu? - Uśmiechnął się i zasalutował.- Wystawię szpicę.Skierował gniadego wałacha na drogę i ruszył truchtem, a pozostali zanim.Ujechali ledwie ze sto metrów, gdy drogę zastąpił im starszymężczyzna ze strzelbą i dwoma spanielami przy nodze - najwyraźniejmiejscowy dziedzic.Royce zatrzymał konia.Nim zdążył się odezwać, mężczyzna oznajmił bez ogródek:- Powiem wam jedno: bardzo się cieszę, że wyłapaliście tych pogan.Doskonała robota.Przyglądałem się temu ukryty w lesie.- Zerknął wgórę, na Royce'a.- Jest pan od namiestnika?Royce spojrzał na mężczyznę.- Wolverstone.To ja jestem królewskim namiestnikiem.- Och, zatem.cóż, miło wiedzieć, iż dobrze radzi pan sobie w polu.- W rzeczy samej.Ale być może mógłby nam pan pomóc.Widział panich przywódcę?- Nigdy.- Mężczyzna osłonił dłonią oczy, patrząc na Royce'a.-Widziałem jednak damę, która jest z nimi.Rozmawiałem z nią wcześniej,gdy przechodziłem.Spostrzegła mnie i podeszła.- Doprawdy? I o czym rozmawialiście?- Pytała o gospodę Pod Wesołym Pstrągiem.To zajazd dla wędkarzy,kilka mil na południowy wschód, po drugiej stronie Gipping Way.Leżypoza głównym traktem, lecz Shearerowie utrzymują go w dobrym stanie,a pani Shearer gotuje wyśmienicie.Wygląda na to, że dama miała chęćzjeść dobry posiłek, powiedziała bowiem, iż odnosi wrażenie, że gospodato doskonałe miejsce, by zaspokoić jej apetyt.Charles wysunął się zza Royce'a i spytał:- Powiedziała, jak się nazywa? Dziedzic zmarszczył z namysłem brwi.- To dziwne, ale nie.Miło się z nią rozmawiało, więc nie zwróciłem nato uwagi.- Powiedziała coś jeszcze? - zapytał Royce.Dziedzic potrząsnąłgłową.- Podziękowała mi i weszła do domu.Ruszyłem w swoją drogę, leczpo dziesięciu minutach usłyszałem, że wyjeżdżają.Była ich całagromada.Nie wiem dokładnie, ilu, ale dostrzegłem ją pomiędzydrzewami.Jechała z wyglądającym na twardziela poganinem z jednejstrony i kolejnym, z długą czarną brodą, z drugiej.- Dziedzicspochmurniał.- Paskudnie wyglądające towarzystwo.Nie wiem, co miła,kulturalna dama może mieć wspólnego z takimi ludźmi.Rose uniósł brwi.- To rzeczywiście zagadka.- Zasalutował starszemu mężczyźnie.-Dzięki za pomoc.Dziedzic odpowiedział, unosząc w geście pozdrowienia dłoń.Ruszył dalej.Royce obejrzał się na Diabła, który jechał tuż za nim,równie poważny i zatroskany.- Pognamy co koń wyskoczy do Gipping Way, lecz potem będziemymusieli działać ostrożnie.Pospieszyli konie, aby dogonić Demona, który zdążył się jużwysforować.Zostawili wierzchowce na polance na południe od Gipping Way iprzeniknęli w głąb lasu bezszelestnie niczym cienie.Zimowy dzień miałsię ku końcowi, a zapadający zmierzch jeszcze ułatwiał im zadanie.Odnalezienie gospody nie przedstawiało trudności, lecz kiedy Roycezobaczył, ile koni przywiązano z tyłu za stajnią, nakazał odwrót.Zebrali się na polanie pomiędzy tą, na której zostawili wierzchowce, agospodą.- Możliwe, że wystawili czujki - zauważył Royce cicho.- Jeśli tak,musimy się ich pozbyć.Charles, Deverell, Gervase i Tristan podnieśli dłonie.Royce skinąłgłową.- Niech każdy sprawdzi jeden kwartał.Wróćcie, kiedy będzieciepewni, że droga wolna.Ruszajcie.Czwórka rosłych mężczyzn zniknęła w lesie.- Gdy upewnimy się, że nikt nie pilnuje domu, będziemy musielizabezpieczyć teren.- Royce wyznaczył ludzi, którzy mieli się tym zająć.-Następnie trzeba dowiedzieć się, kto jest w środku i gdzie dokładnie: ilu iw którym pomieszczeniu.Vane, Gabriel, Lucyfer i Richard Cynsterowie zgłosili się, aby tosprawdzić.- Połączcie siły z pozostałymi, kiedy wrócą, a potem sprawdźcie, cojest do sprawdzenia, i wróćcie złożyć raport.- Spojrzał na tych, którymnie przydzielono jeszcze zadania.- Tymczasem reszta wykradnie konie,by żaden łotr nie zdołał uciec bez względu na to, co się wydarzy.Zanim uprowadzili po cichu dwadzieścia trzy konie, mężczyźniwysłani, aby usunąć czujki i sprawdzić, kto znajduje się w domu, zaczęlischodzić się po wypełnieniu rozkazów.Kiedy wracali z odległej polany, gdzie zostawili wszystkiewierzchowce, Del zmarszczył brwi.- Spodziewałem się dwudziestu czterech, a są tylko dwadzieścia trzy, ijeden ma damskie siodło.- Spojrzał na jadącego obok Royce'a.- Jeńcypojmani we dworze zeznali jasno: odjechało dwudziestu trzech ludzi.- Zastanawiałem się nad tym samym - przyznał Royce.- Może któryśzostał wysłany z meldunkiem.Do Felixstowe albo w inne miejsce.Del skinął głową.- To prawdopodobne.Wrócili na mniejszą polanę, gdzie czekała reszta oddziału.Charles meldował jako pierwszy:- Nie ma straży.Nikt nie pilnuje też okolicy z wnętrza domu.Wyglądana to, że czują się absolutnie bezpieczni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]