[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz nie mogła zamknąć na nie oczu.Jeśli Breckenridge wyjedzie stąd sam, jeśli Heatherpozwoli mu odejść, opuścić jej życie, nie zyska drugiejszansy na spełnienie owego marzenia.Ponieważ jej marzenie mogło się urzeczywistnić jedynie u boku mężczyzny, którego kochała.Bez Breckenridge'a jej przyszłość będzie bezlitośnieposępna, pozbawiona miłości, owej witalnej iskry.Kusiło ją, aby po prostu oddać się rozpaczy, odpuścići zanurzyć się w smutku, jednakże w głębi umysłu słyszała - dosłownie - chór karcących głosów.Mogła wręcz wskazać, do kogo należą: jej matka, ciotka Helena, lady Osbaldestone, ciotka Honoria i, w tle, wiele innych.Zamierzasz zwyczajnie się poddać? Czy naprawdęchcesz spełnić swoje marzenie? Jeśli tak, ile jesteś gotowadla niego zaryzykować? Poświęcisz na przykład swoją dumę? Rzeczywiście zamyślasz pozwolić mu odejść i patrzeć, jak perspektywa wspaniałej przyszłości, dokładnie takiej,jaką sobie wymarzyłaś, prześlizguje ci się przez palce?Czy też będziesz walczyć o to, czego pragniesz?Oczyma wyobraźni widziała towarzyszące tym pytaniom wojowniczo wysunięte brody i wzburzone twarze, gotowe wyrazić zdumienie i zawód, gdyby udzieliła niewłaściwej odpowiedzi.Długie chwile siedziała na żerdzi, wpatrzona w dwór,chłonąc to płynące z jej wnętrza wsparcie.Stopniowo odzyskiwała jasność myśli.Wszystkie poboczne kwestie przyblakły, odpłynęły, ażmentalnie pod stopami poczuła twardą skałę.Aż wyraźnie ujrzała swoją ścieżkę.Jedyną, jaką mogła podążyć, pozostając w zgodzie z samą sobą, ze swym marzeniem, z aspiracją, która przywiodła ją do salonu lady Herford tyle wieczorów temu.Wtedy zaczęta się jej przygoda, przy czym Heather niedotarła jeszcze do końca drogi.Nie mogła - absolutnie - poddać się na tym etapie wyłącznie dlatego, że kolejny odcinek okazał się nieznośnietrudny.Sukces wymaga walki.Różowy kwarc w rowku między piersiami atakował jejzmysły.Catriona powiedziała jej, że aby zdobyć Breckenrid-ge'a, będzie musiała zaryzykować sercem.W swej naiwności Heather sądziła, że znaczy to tyle, iż będzie musiała pierwsza pokazać mu swą miłość.Jednakże, jakna prawdziwy test, byłoby to zbyt proste.Prawdziwy test czekał ją dopiero teraz.Zbierze sięna odwagę, wróci z Breckenridge'em do Londynu, przyjmie jego oświadczyny, zaakceptuje go takiego, jakim był, potencjalnie zdolnego obdarzyć ją miłością, a potem będzie wytrwale pracować, walczyć, aby pokochał ją tak, jak ona go kochała, i w ten sposób zapewni im dwojguową wymarzoną, wspaniałą przyszłość.To właśnie było ostateczne ryzyko - rozstrzygającyrzut kośćmi.Całkowicie zda się na łaskę losu.Albo też, niewykluczone, łaskę Lady.Wypuściła powietrze z płuc.Nie wiedziała jeszcze, jaktego dokona, jednakże.Mocne postanowienie, pewność, która zrodziła się w głębi jej duszy, zarazem podniosły ją na duchu i dały jej oparcie.A zatem, co dalej?Tonęła w myślach, rozważając sposoby, jakimi mogłapoinformować Breckenridge'a o zmianie zdania, kiedyszczebiot dziecięcych głosów na powrót przyciągnął jejwzrok ku dworowi.Ku Lucilli i Marcusowi.Dzieci wyłoniły się z cienia budynku, spostrzegły He-ather, pokazały ją palcami.I pociągnęły za sobą mężczyznę, którego mocno trzymały za ręce.Breckenridge'a.Paplając szczebiotliwie, bliźnięta wiodły go w stronęHeather.Patrzyła na to, przerażona wizją, że dzieci postanowiły zabawić się w swatów, przywlec Breckenrid-ge'a przed jej oblicze i pouczyć ich oboje.- O, nie.Owszem, musieli porozmawiać - Heather musiała powiedzieć mu, że zmieniła zdanie, i znaleźć sposób, by przerzucić most nad ziejącą między nimi przepaścią, alenie w sytuacji, kiedy tę konfrontację im narzucano, wrazz ciekawską widownią.Och, nie, nie, nie.Niemniej trudno, żeby zeskoczyła z ogrodzenia i uciekła.Zbliżali się.Breckenridge szedł z wyraźną niechęcią,ponieważ jednak nie miał doświadczenia z dziećmi, tymbardziej zaś z taką parką, ewidentnie nie wiedział, jak sięim wywinąć.Poza tym Lucilla cały czas trajkotała, nie dając jeńcowi okazji do protestu.Bliźnięta dotarły do początku polnej drogi, jakieśdwadzieścia metrów od miejsca, gdzie siedziała Heather.Raptownie puściły Breckenridge'a i pognały ku niej, machając jej, roześmiane, ożywione, z błyszczącymi oczami.Heather nadal patrzyła na Breckenridge'a - a onna nią.Zwolnił, aż wreszcie zatrzymał się na początku polnejdrogi.Jakby niepewien, czy jest tu mile widziany.Ta niepewność tak dalece odbiegała od jego zwykłejarogancji, że ukłuła Heather w serce.On także cierpiał.Zwróciła wzrok na dzieci, które właśnie do niej dopadły.Zamachały rękami w górze, najwyraźniej chcąc pomóc jej zejść z ogrodzenia.Heather zmusiła się do bladego uśmiechu i puściłażerdź.Balansując niebezpiecznie - ale przecież to tylkoprzez chwilę - wyciągnęła do dzieci obie ręce.Dwie drobne dłonie uderzyły o jej dłonie.Heather instynktownie przemieściła ciężar ciała do tyłu, spodziewając się, że dzieci chwycą ją i pociągną w dół,ale żadne tego nie zrobiło.Straciła równowagę.Ku swemu zdumieniu zorientowała się, że spada.Wrzasnęła.Dziko kręcąc młynka ramionami, runęła z żerdzi plecami w dół.W locie usłyszała, jak Breckenridge wykrzykuje jejimię.Z sapnięciem wylądowała na miękkiej trawie.Teren za ogrodzeniem znajdował się nieco poniżejpoziomu drogi.Zaczerpnąwszy tchu, Heather zdmuchnęła włosy z twarzy.Błyskawicznie upewniła się, że niczego sobie nie złamała; trawa przy ogrodzeniu, mniej obskubana przez zwierzęta, okazała się na tyle gęsta, byzagwarantować jej miękkie lądowanie.Przeżyła wstrząs,na moment zaparło jej dech, ale chyba nic ponadto.Podparła się na łokciach i spojrzała na dwie blade, przerażone twarze w przerwie między żerdziami.Uśmiechnęła się niepewnie.- Nic mi się nie stało.Ziemia zadudniła, kiedy nadbiegł Breckenridge.Heather zgarnęła spódnice, udało jej się wstać.- Nic mi nie jest - powiedziała głośniej.Wyprostowawszy się, spojrzała znów na twarze bliźniąt.Dzieci nie patrzyły na nią.Sparaliżował je jakiś widok za jej plecami, wyglądały na coraz bardziej przerażone.Nerwy jej się napięły, na ciele poczuła ciarki.Odwróciła się wolno - i ze dwadzieścia kroków dalej ujrzała potężnego, kudłatego byka, który złowrogo zniżył łeb, celując w nią ogromnymi, ostrymi rogami, utkwił w niej pełne nienawiści, żółte oczy i rył racicą ziemię.Potwór parsknął wściekle.Zarejestrowała właśnie, jak napinają się mięśnie zwierzęcia, gdy Breckenridge przeskoczył ogrodzenie i wylądował obok niej.- Szybko!Chwycił ją, uniósł i przerzucił nad ogrodzeniem.Zachwiała się, gdy ją puścił, lecz zaraz okręciła sięna pięcie.Byk zaszarżował.Ziemia drżała od wściekłych uderzeń ciężkich racic, kiedy gnał ku ogrodzeniu.Breckenridge zarzucił ramię na górną żerdź.Heather złapała go oburącz za rękaw i pociągnęła.- Prędko! Prędko!Wspiął się na najniższą żerdź.Byk uderzył.Ogrodzenie zadygotało, zakołysało się, ugięło.Breckenridge zachłysnął się, rozwarł szeroko oczy,oślepiony bólem.Wpatrzona w jego twarz, Heather przestała oddychać.Zerknąwszy w dół, zobaczyła uwalany krwią róg, wystający spomiędzy żerdzi.- Och, nie.Byk z paskudnym prychnięciem szarpnął się w tył, cofnął.Powieki Breckenridge'a opadły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]