[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Albo, otwierając drzwi lodówki, patrzy wprost na margarynę ikrzyczy: Jest jeszcze margaryna?".Wtedy idę do kuchni iwyjmuję mu tę margarynę, leżącą niemalże na wprost jegooczu, a on beztrosko mówi: O, jest! Nie widziałem".Czasamipodejrzewam, że on to robi na złość, specjalnie, żebymmusiała się nachodzić.Co gorsza, nigdy nie ma pojęcia, gdzieleżą rzeczy, które sam gdzieś schował.Nie wiedzieć czemuoczekuje, że to ja właśnie doznam objawienia i odnajdę toposzukiwane coś.Swoją drogą, zawsze odnajduję, ale on teżby mógł! Pod warunkiem, że zacząłby w ogóle szukać.Tym razem jednak Rafał nie wołał, tylko trzaskał po koleidrzwiczkami szafek.Potem po mieszkaniu rozszedł się smródspalenizny i wiadomo było, że zaraz rozpocznie sięposzukiwanie miejsca lokalizacji chleba.Muszę przyznać, żezrobiło mi się go nawet trochę żal.Potem jednakprzypomniałam sobie te wszystkie przymusowe gołąbkiteściowej i uwagi na temat beznadziejności mojej kuchni, i miprzeszło.Momentalnie.Nowy tydzień wystartował zabawnie, choć nic na topoczątkowo nie wskazywało.%7łycie, wbrew temu, co czułamw środku, swoim zwyczajem starało się mnie rozbawić.Kiedyrano okazało się, że to Marta ma dzisiaj robić dzienniki,pomyślałam, że poniedziałek nie zaczyna się zbyt przyjaznie.Nie dosyć, że muszę znosić naburmuszonego Rafała, tojeszcze tutaj będę miała na głowie tę nadętą pannę, myślałamniepocieszona.Punkt o szóstej Marta stanęła w drzwiachstudia, bo przyszła czytać pierwszy dziennik.Swoimzwyczajem, poza chłodnym cześć" i kilkoma uwagami natemat dzisiejszych łączeń z dziennikarzami, nie zaszczyciłamnie żadnym dodatkowym słowem.Po skończonym serwisiezaszyła się u chłopaków w studiu na plotki, po czym wyszła,kręcąc tyłkiem i patrząc na mnie z góry.Co nie było takieznowu trudne, bo siedzę na krześle, a ona defiluje na tychswoich niebotycznych szpilkach.Swoją drogą, jak ona to robi,że się nie zabije na tych szczudłach, kiedy na serwisyprezenterzy przemieszczają się najczęściej biegiem? No, aleczego się nie robi dla Michała, myślę z przekąsem.O 8.28, czyli na dwie minuty przed kolejnym dziennikiem,na moim biurku dzwoni telefon.Wyświetlił się numer newsroomu.Oho, coś się dzieje! - myślę zafrapowana.W słuchawce słychać zdenerwowany głos Marty:- Patrycja, wysiadł cały system komputerowy i nie mogęwydrukować dziennika! Ratuj!- Nie histeryzuj, tylko chodz tutaj.Zaraz coś sklecimy.'Słowo sklecimy" było w tym wypadku jak najbardziejstosowne.Ten bowiem, kto miał dzienniki, wychodząc zestudia, zawsze zostawiał u mnie niepotrzebne już kartki, zktórych przed chwilą czytał.Ja zaś najczęściejwykorzystywałam nagromadzoną makulaturę, powtórniedrukując na odwrotnych, czystych stronach korki,kalendarium, pogodę i inne potrzebne informacje.Terazjednak papierzyska okazały się niezbędnym archiwum.Kiedy zgrzana Marta stanęła w drzwiach, do informacjipozostała jeszcze minuta.Sześćdziesiąt sekund na pogrzebaniew stosie papierów i znalezienie zbioru informacji, któretworzyć powinny spójną i aktualną całość.Odszukałam jużpolityczne newsy z godziny szóstej i siódmej, odcięłamnożyczkami sport z siódmej trzydzieści i kulturę z ósmej. - Masz, chyba wystarczy.Dodaj jeszcze te korki, którewydzwoniłam.Marta chwyciła plik podawanych przeze mnie kartek iwpadła do studia, aby ustalić szczegóły dziennika zchłopakami.Szczerze rozbawiła mnie myśl o tym, że właśnie zostałamautorką najszybciej powstałego i najmniej profesjonalnegodziennika w historii radiofonii.W radiowej rzeczywistościzdecydowanie lepiej jednak jest, gdy w eter idzie cokolwiekniż nic.Cisza to w radiu najgorsze, co może się zdarzyć.%7łebyście widziały, jak histerycznie reagują ludzie, kiedykomputery się zawieszą i przez chwilę nic nie słychać.Natwarzach mają wypisane dramatyczne zdanie: To nie mogłosię zdarzyć naprawdę! A potem wykonują szereg szybkichruchów na klawiaturze, a w prawdziwie dramatycznychchwilach posuwają się nawet do walenia w blat, w urządzenia,w cokolwiek, co przywróciłoby ten upragniony dzwięk wgłośniku.I, o dziwo, najczęściej przywraca.Przypomina totrochę atmosferę przy reanimacji i podobną ulgę, kiedyusłyszy się pikanie aparatury świadczące o pracy serca.Oczywiście różnica w obu przypadkach jest taka, że od ciszyna antenie szczęśliwie nikt nie umiera.Ewentualnie dostaje postawce.Zaraz po skończonym czytaniu Marta wyszła ze studia.- Dzięki, Patrycja.Bardzo mi pomogłaś - przyznała wprzypływie wdzięczności.- Nie ma za co.Widocznie oprócz molestowania facetówpotrafię także niezle ciąć kartki - odpowiadam znajszczerszym uśmiechem, na jaki mnie stać.Marta wyglądała na zmieszaną.- To nie tak, jak myślisz.- A jak? - zawieszam głos, po czym dodaję: - Dobra,dobra, Marta.Obie wiemy, że mnie nie znosisz, dlatego dajmytemu spokój.Ważne, że dziennik poszedł - spróbowałamoptymistycznie zakończyć tę wymianę zdań.Marta podziękowała jeszcze raz, ale jakby ciszej, i wyszła.Przychodząc na pozostałe dwa dzienniki nie zadzierała jużgłowy tak wysoko jak dotychczas i nie bujała tak mocnobiodrami.Nigdy potem nie słyszałam już plotek na swójtemat.A może cztery farbowane blondynki szeptały nadal, alenieco dyskretniej.Czuję palącą potrzebę wygadania się.W zasadzie odnoszęwrażenie, że jeśli zaraz nie opowiem Anecie o tym, co sięostatnio dzieje między mną a Rafałem, to pęknę, wybuchnę,rozbryznę się na tysiące maleńkich kawałków.Zapewnewiecie, jak to jest.Coś was dusi i męczy do tego stopnia, że wpewnej chwili jesteście przekonane, iż jeśli potrwa choćbyodrobinę dłużej, to postradacie zmysły.W sędziwym wiekunapady te bywają tak nasilone, że kończą się zaczepianiemprzypadkowych ludzi tylko po to, aby poinformować ich oswojej rwie kulszowej.To jednak na razie mnie nie dotyczy.Choćby dlatego, że jeszcze nie jestem staruszką.Aczkolwieknie daje to pewności, że kiedyś nie stanę się postrachemokolicy.Jakoś do mnie nie przemawia, że wraz z wybiciemsześćdziesiątki moja natura ulegnie metamorfozie i zacznęspowiadać się ze swojego życia na ławce przed blokiem.Amoże te wszystkie babcie tak samo kiedyś myślały?W każdym razie obecnie mam palącą potrzebę wyznań idlatego muszę spotkać się z Anetą.Kupiłam pół kilo sernika i pędzę do koleżanki.- Powiedziałam mu, że mam dość tej sytuacji z jegorodzicami.A on.on.jakby to powiedzieć.kazał mi radzićsobie samej.Wiesz, coś w stylu róbta, co chceta".A ja,naiwna, myślałam, że zrozumie i jakoś załatwi tę sprawę.Taksię wściekłam, że wyszłam z domu i.- I? - zapytała Aneta, przeczuwając interesujący wątek. - I.poszłam do sąsiada.- Nie! - wrzasnęła, odruchowo waląc obiema rękami wblat stołu.- Tak.- Nie!- No mówię ci, że tak! Pojechaliśmy na wino.- Patrycja.Przecież ty nigdy nie robisz takich rzeczy.- Jakich? Nie chodzę na wino? - pytam lekkopoirytowana.- Nie chodzisz na wino z nieziemsko przystojnymifacetami, by dokonać zemsty na mężu - wytłumaczyła miłaskawie przyjaciółka.- No, to raczej można powiedzieć, że nie robiłam takichrzeczy.- I co? I jak? Mówże.- niecierpliwi się Aneta.- Ale.czego ty się spodziewasz? Gadaliśmy, piliśmywino
[ Pobierz całość w formacie PDF ]