[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale nie znaleziono DNA w żadnej komórce? - naciskałThomas.- Jeszcze nie, doktorze - odpowiedział Renton.- Jeżeli trzy odrębnie przeprowadzone analizy nie mogązlokalizować żadnego śladu DNA w tych próbkach, oznaczato, że po prostu nie ma go wcale.A to wskazuje, że mamy doczynienia z obcą formą życia.Renton ze złością zacisnął usta.- Sądzę, doktorze, że jako mikrobiolog definiuje pan ży-cie jako system reakcji między molekułami?Thomas skinął głową.- I - kontynuował Renton - dwoma kluczowymi moleku-łami w tych związkach są DNA i proteiny.Jeżeli usuniemyktórykolwiek z tych elementów, życie przestanie istnieć, takczy nie?- Nie w takim sensie jak my je rozumiemy - przyznałThomas ze znużeniem.- Dlatego właśnie uważam, że organizm,z którym mamy do czynienia rozwinął się poza naszą planetą.- Marnuje pan czas, doktorze Thomas - warknął Renton.-Wie pan, co myślę o pańskiej teorii, więc jeżeli nie ma pan nicprzeciwko temu, zakończmy już dyskusję na ten temat iprzejdzmy do meritum zebrania.Thomas westchnął i usadowił się na krześle, zaś Rentonprowadził zebranie tak, jakby dotyczyło rutynowych, budże-towych spraw między instytutami.Domyślał się, że to metoda,157którą Renton stosował, gdy natykał się na coś nie do uwierze-nia.Spojrzał na twarze ludzi przy stole.Wszyscy byli bladzi, aich oczy otępiałe na skutek szoku.Trzy miejsca były puste.Troje z nich nie przybyło, prawdopodobnie zabici, miedzyinnymi Henry Mitchell.Thomas wpatrywał się w okno.Słońce świeciło, a niebo by-ło błękitne.Gorący, letni dzień, znakomicie nadający się naspacer po parku w czasie przerwy na lunch.Tyle tylko, że dzi-siaj parki były puste.Centrum Londynu znajdowało się ciągle wstanie chaosu.Wybuchały nie kontrolowane pożary w wieluczęściach miasta, a ewakuacja ludzi z dzielnic w promieniupięciu mil od Piccadilly Circus jeszcze nie została ukończona.Nie było elektryczności, wody, gazu, przestała działać te-lewizja i radio, przerwana była łączność telefoniczna.W ciągukilku godzin serce jednego z największych miast świata, nau-kowe i administracyjne centrum Brytanii zostało zniszczone.Gdyby przyczyną tragedii była katastrofa naturalna jak po-top, czy nawet eksplozja atomowa, ludzie jakoś doszliby dosiebie, gdyż takie wypadki, choć pożałowania godne, należałyjednak do znanego, codziennego świata.Ale tym razem przy-czyna przekraczała ludzkie pojęcie, było to coś niewyobrażal-nego.Coś nieznanego nagle zmaterializowało się.Jak możnaracjonalnie wytłumaczyć istnienie czegoś wystrzelającego zziemi, z podłóg, kanałów, tuneli i wciągającego opierające sięi krzyczące ofiary w dół, gdzieś w ciemności?Ataki rozpoczęły się w centrum Londynu i trwały aż doświtu.Wraz z pierwszymi promieniami słońca macki wycofa-ły się do podziemi.W dalszym ciągu były aktywne w tunelachi kanałach, o czym boleśnie przekonały się na własnej skórzenaprędce zebrane jednostki wojskowe.158Lecz tutaj, w pięknej wiktoriańskiej sali konferencyjnej napółnocno-zachodnich krańcach Londynu, Thomasowi wyda-wało się, że wypadki rozgrywające się parę mil dalej na połu-dnie były jedynie wytworem chorej wyobrazni.Wiedział, żegdyby tylko wyszedł na zewnątrz, zobaczyłby ulice Colindalezapchane uciekinierami.Otrzymanie dokładnych danych było niemożliwe, ale sza-cowano, że około stu tysięcy osób zginęło tej nocy.Nie wszy-scy byli ofiarami macek - wiele tysięcy zginęło w wybuchachgazu, pożarach i panice, która ogarnęła miasto.Setki rannychspowodowały przeciążenie wszystkich szpitali w zagrożonejstrefie.Wszyscy bali się, że macki rozprzestrzenia się także na ze-wnętrzne dzielnice Londynu.Z tego powodu nikt nie uważał,że strefa zagrożenia ustalona przez wojsko powinna rozciągaćsię tylko w promieniu pięciu mil od centrum.Wszyscy usiło-wali uciec ze stolicy przed zapadnięciem zmroku.Mimowprowadzenia stanu wojennego, policja i wojsko nie potrafiłyopanować masowego i chaotycznego exodusu.Thomas ponownie skoncentrował się na wystąpieniu Ren-tona.-.i dlatego, pomimo rozmiaru katastrofy, nie wolno namdać się zastraszyć tym stworom.Czymkolwiek są, nie mogąbyć istotami nadprzyrodzonymi.Można je zranić.Sukcesyodniesione przez naszych dzielnych żołnierzy dowodzą, żestwory są wrażliwe na kule, miotacze ognia, nawet zwyklesiekiery.Podejdzmy więc do problemu spokojnie i racjonalnie.Sądzę, że można odkazić niezwykle duży teren.Fumigacja,tak sądzę panowie, jest najlepszym rozwiązaniem problemu ibędę doradzał premierowi, a raczej ministrowi obrony.- od-kaszlnął sucho -.niedługo.159 Dobry Boże - pomyślał Thomas.Mieli do czynienia zniewiarygodnie niebezpiecznym, obcym organizmem mon-strualnej wielkości, a Renton rozprawiał o tym tak, jakby byłoto zadanie dla tępicieli szkodników.- Po pierwsze: musimy zdecydować, jaki czynnik da naj-lepszy efekt - ciągnął Renton.- Osobiście jestem za wpompo-waniem fossenu do tuneli metra i kanałów, po czym, w 24godziny pózniej, olbrzymiej ilości sarinu.Nic nie może prze-żyć takiej śmiertelnej mieszanki.Zgoda?Thomas usłyszał stłumione pomruki zgody.Odezwał się:- Proszę mi wybaczyć, ale ciągle opieramy się na założe-niu, że mamy do czynienia z wieloma organizmami.Renton łypnął na niego, wyraznie niezadowolony.- Takie jest założenie, dopóki nie uzyskamy dowodów, żejest odwrotnie.- Ale nikt dotąd nie widział tego stwora w całości, praw-da? - desperacko ciągnął Thomas.- Nawet na dole, w tune-lach, nie zauważono nic oprócz macek - nikt nie widział zczego one wyrastają, zgadza się?- Możliwe, że macki są same w sobie organizmami - od-parł Renton.- Jak węże.Thomas parsknął pogardliwym śmiechem.- Ano, robaki urosły i zostały wężami.Kiedy w końcuspojrzycie prawdzie w oczy? Mamy do czynienia z jednymorganizmem! Korpus prawdopodobnie spoczywa gdzieś podsiecią metra i kanałów ściekowych.Oczywiście, możnawpompować do tuneli fossen i sarin i zapewne zniszczy sięmacki, ale nie zabijemy stwora!Renton spojrzał na niego i spytał:- Skończył pan już swoją tyradę, doktorze Thomas? Jeślitak, kontynuujemy naradę.Thomas wstał, Jego krzesło zazgrzytało o podłogę.160- Tak, skończyłem i wychodzę! Nie będę marnować wa-szego cennego czasu i mojego!- Zgadzam się całkowicie - oświadczył Renton, gdyThomas wychodził z sali.Robin czekała na niego w laboratorium
[ Pobierz całość w formacie PDF ]