[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zakładała je po pracy, kiedy już zdjęła te kurewskie szpilki, w których pokazywała się facetomsączą cym drinki, wytrzeszczającym na nią gały zza swoich stolików.Nie szata czyni człowieka; cokolwiek by na siebie włożyła, i tak była kurwą.Szła z opuszczoną głową przez ulicę, a blask latarń odbijał się w jej włosach, które w tymświetle były prawie złote.Prawie.Ludzie myśleli: piękna dziewczyna, miła, ładna kobieta zajętawłasnymi sprawami jak każdy.Ale oni niczego nie wiedzieli.A on tak.On wiedział, co kryje się podtą skorupą.Gorycz, złość i mrok.Czuł je teraz, wszystkie trzy, wzbierały w nim, kiedy czekał na nią, wiedząc, że się zbliża.Wściekłość i rozkosz, obawa i uciecha.Teraz ty zobaczysz mnie, suko.I zobaczymy, jak ci się to spodoba, zobaczysz, czy będzie tak miło.Wydawało jej się, że jest piękna.Lubiła paradować po domu bez ubra nia i wdzięczyć się przedlustrem.Albo wypinać się i mizdrzyć do facetów, którym pozwalała się potem dotykać.Kiedy z nią skończę, nie będzie już taka piękna, o nie.Wsunął dłoń do kieszeni, namacał palcami długą wstążkę.Czerwień.To był jej ulubiony kolor.Lubiła stroić się w czerwone ciuchy.Stanęła mu przed oczami, taka jak kiedyś.Usta rozwarte we wrzasku, całkiem naga z wyjątkiemczerwonej wstążki zawiązanej na szyi.Czerwonej jak jego krew, świeże plamy rozmazane na skórze,pamiątki po jej bi ciu.Biła go, dopóki nie zemdlał.Ocknął się w ciemności.W mrocznym, zamkniętym na klucz pokoju.Teraz ona obudzi się w ciemności.Bez oczu, ślepa w płonącej otchłani piekła.Jest.Dostrzegł ją.Szła tym swoim sprężystym krokiem, z opuszczoną głową.Serce waliło mu głucho w piersi, gdy patrzył, jak się zbliżała.Skręciła, tak jak zawsze, w żelazną bramę prowadzącą do ciemnego parku.Na jedno mgnienie oka, jedno dudniące łomotnięcie serca, podniosła głowę i zobaczyła go,kiedy wyskakiwał z mroku i rzucał się na nią.W jej oczach odbiły się przerażenie, szok i kompletnezaskoczenie.Otworzyła usta do krzyku, a wtedy zdzielił ją pięścią w twarz, łamiąc szczękę.Oczy uciekły jej w głąb czaszki, błysnęły ślepe białka.Złapał ją i zaciągnął pomiędzy cienie,dalej od światła.Musiał trzepnąć ją dobrych kilka razy, żeby wróciła jej świadomość.Nie mogła byćnieprzytomna, kiedy będzie robił to, co zaplanował.Nie podnosił głosu - nie był przecież głupi - ale powiedział wszystko, co chciał powiedzieć,tłukąc ją przy tym pięściami.- No, przyjemnie ci teraz, suko? Kto teraz rządzi, kurwo jedna?A kiedy wbił się w jej ciało niczym taranem, czuł zarazem palący wstyd i niewysłowionąradość.Nie opierała mu się, leżała bezwładnie na ziemi; sprawiła mu tym zawód.Przedtem nieraz stawiała zaciekły opór, a czasem nawet błagała o litość.To było lepsze, owiele lepsze.Ale gdy zadzierzgnął wstążkę na jej szyi, gdy potężnym szarpnięciem zacisnął pętlę i zobaczył,jak oczy wychodzą jej na wierzch, zalała go fala przejmującej rozkoszy i wydało mu się, że niezniesie tego, że padnie trupem obok jej zwłok.Wybiła nogami rytmiczne staccato, stłumione przez trawę.Jej ciałem targnął gwałtowny spazm,który doprowadził go - nareszcie, nareszcie - do spełnienia.- Idz do piekła - wydyszał, zrywając z niej ubranie.- Idz prosto do piekła, tam, gdzie twojemiejsce.Wszystko, co miała na sobie, upchnął w przyniesionej torbie, którą następnie zarzucił na plecy,przerzucając pasek skosem przez swoją potężną pierś.Podniósł ją z ziemi bez najmniejszego wysiłku, jak piórko, upajając się własną siłą, potęgą,którą zawdzięczał swoim wyćwiczonym mięśniom.Zaniósł ją w upatrzone miejsce, położył na wybranej ławce pod olbrzymim drzewem, za dniarzucającym głęboki cień.Wyglądała pięknie, gdy już ją upozował, starannie składając jej ręcepomiędzy piersiami.- Proszę, mamo.Sama powiedz, czy nie wyglądasz prześlicznie? Chcesz zobaczyć?Po jego ustach błądził teraz obłąkany uśmiech, który, zdawało się, rozerwie mu grubą warstwęantyodciskowego sprayu na twarzy.- Mam zrobić tak, żebyś zobaczyła? Z tym słowami wyjął z kieszeni skalpel i zabrał się dopracy.10W ciemności rozległ się sygnał komunikatora.Eve przetoczyła się na oślep w tym kierunku,szukając po omacku łącza i przeklinając przy tym w głos.- Zwiatło, dziesięć procent! - zawołał Roarke.Eve przeczesała palcami włosy i potrząsnęła głową, żeby odpędzić sen.- Połączenie bez wizji! - rzuciła polecenie.- Dallas, słucham.- On ją morduje.Morduje ją!Głos dzwoniącej osoby był tak słaby i zachrypnięty, że Eve musiała odczytać identyfikację nawyświetlaczu.- Pani Sanchez - poleciła - proszę się opanować.Proszę wziąć się w garść i złożyć zrozumiałymeldunek.- Widziałam to.Widziałam, tak jak przedtem.O Boże.Za pózno.Już na wszystko za pózno.- Gdzie? - Eve wyskoczyła z łóżka.Błyskawicznie zaczęła zbierać części swojego ubrania,wołając jednocześnie w kierunku komunikatora: - Gdzie on jest? W Central Parku?- Tak.Nie! W innym parku.Mniejszym.Jest tam brama.Budynki.To Memoriał Park!- A gdzie pani jest?- W.w domu.Leżę w łóżku.Mam to wszystko w głowie.Już dłużej nie wytrzymam!- Proszę się stamtąd nie ruszać.Rozumie mnie pani? Proszę nigdzie nie wychodzić.- Tak.Ja.- Koniec połączenia - ucięła Eve i niepohamowane szlochy Celiny Sanchez zamilkły w jednejchwili.- Złożysz meldunek? - zapytał Roarke.- Najpierw sama to sprawdzę.A właściwie sprawdzimy - poprawiła się, widząc, że wstał i teżzaczął się ubierać.- Co z Celiną Sanchez?- Musi sobie poradzić.- Eve założyła szelki z kaburą.- Z tym, co ma się w głowie, każdy musiradzić sobie sam.Zbierajmy się.Pozwoliła mu prowadzić.Pojazdy - wszelkich typów i rodzajów - z zasady słuchały Roarke'abardziej niż jej.Mogło ją to drażnić, ale to nie był najlepszy moment, żeby się spierać o coś takiego.Podobnie nie był to najlepszy moment, żeby roztrząsać kwestię wiary, godności zeznańjasnowidzów.Eve chwyciła za komunikator i zażądała skierowania do Memoriał Parku patrolu wcelu sprawdzenia, czy nie doszło tam do napaści na kobietę.- Mają szukać muskularnego mężczyzny wzrostu metr dziewięćdziesiąt do dwóch metrów.Waga w przybliżeniu sto dwadzieścia kilogramów.Jeśli natrafią na kogoś takiego, zatrzymać i nicwięcej.Poszukiwanego należy uznać za uzbrojonego i niebezpiecznego.Pochyliła się do przodu na siedzeniu, jakby chciała dodać pojazdowi prędkości.Mknęli wkierunku południowego Manhattanu.- Celina Sanchez mogła zobaczyć coś, co dopiero ma się wydarzyć.Niekoniecznie już jest powszystkim.To mogła być.ta.jak to się nazywa?- Prekognicja.- Właśnie.- Ale ołowiany ciężar zalegający w żołądku podpowiadał jej wyraznie, że nadziejajest płonna.- Jestem już blisko.Cholera jasna, wiem, że jestem na właściwym tropie!- Jeśli to był ten sam morderca, to znaczy, że nie czekał dwóch mie sięcy.- Może nigdy tyle nie czeka.Podjechali do parku od zachodu, od strony Memoriał Place.Roarke zaparkował tuż zaradiowozem stojącym przy krawężniku.- Ile w tym parku jest bram? - zapytała Eve.- Trzy, cztery?- Raczej nie więcej.Nie wiem dokładnie.On się ciągnie od przecznicy do przecznicy w obiestrony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]