[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moim zdaniem nie dość dobrzy dla podobnych do Su-permamy. Cóż, Liga Sprawiedliwości jeszcze nie poprosiła mnie, żebym do nich do-łączyła, więc może będę musiała zdecydować się na Avengersów.Typowe. Jesteś taka słodka powiedział Carl gardłowym głosem. Hę? Jesteś taka słodka, kiedy wygłaszasz przemowy w stylu superbohaterki. Przestań! Kopnęłam go pod stołem. Nie jestem słodka, jestem su-perbohaterką!LRT Przepraszam.Jesteś.Czy superbohaterka nie może być słodka? Uwiel-biam, kiedy robisz taką nadąsaną minę jak teraz. Nieprawda! To nie dąsy, to Bezlitosne Spojrzenie. Skrzyżowałam ręcena piersiach i usiłowałam ostro na niego spojrzeć, ale nie mogłam wytrzymać,rozpłynęłam się w uśmiechu. I ten słodki uśmieszek. Przestań! I to słodziutkie miejsce przy końcu twojego kręgosłupa, z puszkiem.Uwielbiam cię tam dotykać i właśnie o tym myślę. Głos miał jeszcze niższy,czułam jego pieszczotę na włoskach na karku. Uwielbiam muskać to miejsce,a potem przesuwając palce w dół, wokół twojej. Przestań mruknęłam, wiercąc się na krześle, nagle czując żar międzynogami.Cała się skręcałam i czułam swędzenie, spragniona jego dotyku. Nic nie mogę na to poradzić.Muszę cię poczuć. Oczy Carla płonęły ża-rem.Musiałam się odwrócić, bo inaczej zaczęłabym zdzierać z siebie ubranie nasamym środku restauracji. Dokąd możemy pójść? wyszeptałam, wpatrując się w prążki na obrusiesąsiedniego stolika. Dokądś.Nieważne, na tylne siedzenie mojego samochodu, dokądkolwiek.Chodzmy.-1 Carl wyciągnął portfel, upuścił na stół jakieś banknoty, chwyciłmnie za ramię, a potem pokierował do wyjścia, opierając dłoń na tym najwyraz-niej rozkosznym miejscu w najbardziej podatnej na łaskotki części moich po-śladków.Ledwie mogłam się powstrzymać przed pociągnięciem jego dłoni kupiersiom, które boleśnie pragnęły dotyku.Czasami będąc z Carlem, czułam sięjak pianino, w którym poplątano struny: brzdąkał na głębokiej basowej nucie mo-jego kręgosłupa, a ja reagowałam sopranowym dzwiękiem gdzieś indziej.Myślałam, że się przewrócę, ale jakoś utrzymał mnie na nogach. Och, Carl, nie mogę się doczekać, żeby cię. Birdie? Dan?LRTJakbym nagle weszła pod zimny prysznic to był wstrząs spotkania twarzątwarz z Danem, kiedy Carl trzymał natarczywą rękę na mojej pupie. Dan? Birdie? Co ty tu robisz? Doktor Dan spojrzał na mnie krzywo, jegorzednące blond włosy opadały na lodowate oczy.Z tyłu zobaczyłam Dixie roz-mawiającą przez komórkę. Rozporządzenie wyraznie stwierdza powiedzia-ła, ale tylko tyle usłyszałam, ponieważ byłam boleśnie świadoma, że doktor Dangniewnie patrzy na Carla trzymającego rękę na moich pośladkach, mimo że pró-bowałam ją stamtąd odsunąć. Doktorze.Dan, to mój przyjaciel Carl.Carl Sayers.Ze szkoły? Pamiętaszmoże, jego syn Greg chodzi do klasy z Martinem? Hmmm.Przepraszam, nie pamiętam burknął sztywno mój były.Więc jest pan przyjacielem Birdie? Tak.Bardzo bliskim Carl uszczypnął mnie w pupę i pisnęłam przy-jacielem. No, no.Co za niespodzianka.Hm.Miło pana poznać, Cal. Carl. Tak.Birdie, mógłbym chwilę z tobą porozmawiać? Na osobności?Carl głębiej wsunął rękę w moje spodnie, ale się wyrwałam. Wszystko w porządku syknęłam, chociaż toczył gniewnym wzrokiem igrzebał nogą jak zazdrosny byk. Uspokój się.Nie zmuszaj mnie, żebym ciępostawiła do superkąta. Uśmiechnął się na to stwierdzenie, ale nie rozluzniłzaciśniętych pięści.Poszłam za doktorem Danem do wnęki. O co chodzi, Dan? Dixie, jak zauważyłam, wciąż rozmawiała przezkomórkę.W ogóle mnie nie dostrzegła. Birdie.Sądzę, że nadszedł czas, żebyśmy porozmawiali. O czym? O różnych rzeczach.O naszych dzieciach, szczególnie o Kelly.Częstodzwoni do biura, a to zakłóca mi porządek dnia.LRT To twoja córka.Nie musi mieć powodu, żeby do ciebie dzwonić. Birdie. Dan z przyklejonym do twarzy uśmiechem pomachał do prze-chodzącej pary. Mów ciszej, proszę.Nie przynoś mi wstydu.Są tu moi pa-cjenci. Zwietnie. Skrzyżowałam ręce na piersiach i westchnęłam.WidziałamCarla, który czaił się przy biurku hostessy, udając, że przebiera w misie z dese-rowymi miętówkami, chociaż tak naprawdę spoglądał na nas przez ramię.Byłtak rozkosznie żałosny. Może pomówimy jutro? Birdie, czy do tej porv nie nauczyłaś się mojego rozkładu zajęć? Wiesz, żeczwartki są wypełnione.Naprawdę. Okej, Kiedy? Mogę cię upchnąć w piątek, pierwsza wizyta po lunchu.Równo o pierw-szej. Dobrze, i tak mam wolny dzień.Och.Dan? Co? Nie mów dzieciom o.Carlu.To znaczy ja im nie mówiłam.Jeszcze.Po-wiedziałam, że wychodzę z Carrie. Byłam wściekła, że musiałam mu sięprzyznać, nie potrafiłam mu spojrzeć w twarz, wiedząc, co tam zobaczę.Pogar-dę, wyższość. Skłamałaś naszym dzieciom? Tak. Czułam żar na twarzy i zaczęła mnie swędzieć skóra. Skłamałaś naszym dzieciom na temat randki? Birdie, doprawdy. Nie mów mi o kłamstwie, Dan. Wydusiłam to przez zaciśnięte zęby,patrząc mu w oczy. W tej kwestii nie masz prawa do moralnej wyższości.Poprawił krawat i odwrócił oczy. Do zobaczenia w piątek. Na razie.LRTNastępnie się wycofaliśmy, każde do własnego narożnika.On chwycił Dixie,nadal rozmawiającą przez komórkę, i poprowadził ją do stolika.Ja pozwoliłam,żeby Carl wypchnął mnie za drzwi i na parking, gdzie w uścisku jego ramion tro-chę popłakałam, chociaż się za to nienawidziłam.Nienawidziłam tego okropnegouczucia, że jestem słabą bezradną kobietą, które nachodziło mnie po każdej roz-mowie z doktorem Danem.Z dala od niego byłam silna.Spójrzmy prawdzie w oczy, byłam superboha-terką.Ale przy nim stawałam się słaba, wprost żałosna.Kiedy do tego doszło? Idlaczego pozwoliłam, żeby trwało po tych wszystkich latach?Carl pytał mnie dokładnie o to samo, ale potrafiłam tylko pokręcić głową.Wreszcie zamilkł i po prostu mnie tulił, nie ruszając się, nie wiercąc, nie wspo-minając, że powinniśmy iść.Po prostu stał solidny jak dąb i wiedziałam, że stał-by tak wiecznie.Musiałam tylko poprosić. Już w porządku mruknęłam w końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]