[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na niskim konarze, starannie omiecionym ze śniegu, siedział ciemnowłosymłodzieniec, niedbale machając nogą w powietrzu.Brodę oparł na podpórce fletu,jego wargi układały się miękko nad ustnikiem, a palce biegały po otworach in-strumentu tak niewymuszenie, jakby wola flecisty nie miała tu żadnego udziału.Przystojna twarz o cerze jak karmel ze śmietaną owiana była mgłą zadumy.Pę-ki oszronionych gałęzi obramowały ciemnowłosą głowę śnieżną aureolą, a przy-padkowa słoneczna plamka lśniła dokładnie pośrodku czoła niczym złocisty mo-tyl.Chłopiec wyglądał jak lengorchiańska wersja fantazji erotycznych większościdam znanych Arn-Kallanowi.Niepokojąca melodia skończyła się zalotną półnutką.Piękny flecista skiero-wał na lorda rozmarzone, brązowe oczy i Arn-Kallan w nagłym napięciu oczeki-wał, kiedy się odezwie.Czy jego słowa będą sentencją, cytatem poezji czy możepozdrowieniem? Usta chłopca rozchyliły się. Czy takie wąsy kłują?Część druga Pani Zielonego KłosaLord Arn-Kallan z pewnym rodzajem nostalgii wspominał podróż w towa-rzystwie godnej pamięci lorda Garanso.Jego wieczne utyskiwanie można byłoprzy odrobinie wprawy ignorować, tak jak nie zważa się na monotonne poszcze-kiwanie psa lub turkot kół powozu.Obecnych towarzyszy podróży ignorować niebył w stanie.Istnieli w sposób tak intensywny, narzucający się i nieobliczalny, żemomentami przyprawiało go to o ból głowy.Co prawda cała kawalkada poruszałasię teraz znacznie szybciej w zależności bowiem od tego, który z magów jechałakurat na przedzie, zaspy rozsuwały się, rozpływały lub po prostu znikały leczinne przejawy chłopięcej aktywności były trudne do przyjęcia.Zachmurzyło się, ze stalowosiwego nieba zaczął sypać śnieg.Arn-Kallan na-ciągnął głębiej na uszy swój podbity futrem kapelusz.Magów było tylko ośmiu(aż ośmiu!).Dwóch zdecydowało się zimować w Bukowinie, opiekując się kobie-tami i dzieckiem.Reszta z ochotą przyjęła zaproszenie do stolicy Northlandu Kodau, a lord właśnie ponosił konsekwencje własnej decyzji.Wędrowcy, Jodło-wy i Wężownik, akurat zabrali do pomocy Stalowego.Wysforowali się dalekow przód, oczyszczając drogę ze śniegu.Arn-Kallan doskonale wiedział, co knu-ją.Rzeczywiście na rozstajach wznosiła się niewielka lodowa forteca, a na jejblankach stał w wyzywającej pozie Stalowy, powiewając na kiju własnym szalem,jakby to była wojenna chorągiew. Wrogowie nadciągają! Zwyciężymy, o żołnierze Bogini! Nap.!W tej chwili śniegowa kula trafiła go twarz.Tym razem gwardziści zaczęlijako pierwsi.Zgodnie z zasadami strategii wycofali się pod śniegowy wał na po-boczu drogi, by stamtąd czerpać materiał na pociski, a ciała koni stanowiły osło-nę.Pozostali Lengorchianie czym prędzej dołączyli do załogi broniącej zamku.Arn-Kallan mógł wydawać rozkazy własnym ludziom, lecz już na początku prze-konał się, że nie może niczego wyegzekwować od magów, czego skądinąd można93się było spodziewać.Tak więc z rezygnacją wycofał się z terenu działań, pozwa-lając obu stronom po raz kolejny rozegrać lengorchiańsko-northlandzką wojnę naśnieżki.Po kwadransie zaciętych walk armia Northlandu zdobyła chorągiew.to jest szalik i obie strony zgodnie ruszyły w dalszą drogę.Lord obserwował towszystko z miną człowieka, który znalazł w zupie żywą ośmiornicę.* * * Najważniejsze, żeby przestali się nas bać.I żeby się przyzwyczaili. Chyba już całkowicie uśpiliśmy ich czujność. Uwielbiam usypiać czujność.Kiedy następna akcja? Na razie przerwijmy te bitwy.Trzeba wymyślić coś innego.Kto rzucił w lor-da? Podrywacie mu autorytet. To był czysty przypadek.A nie uważasz, że te wygłupy podrywają także naszautorytet? Wolisz mieć autorytet czy być żywy? Musimy wydawać się niegrozni.Niejesteś w stanie pilnować własnego tyłka przez cały czas. A jak będę potrzebował szacunku? To spojrzysz groznie i powiesz: a-ha!! Aha.? Bardziej demonicznie.A-HHA!!.!?!. Bardzo cię proszę, nie rób tego więcej.* * *Zwykle, kiedy król Atael chciał widzieć któregoś ze swych lordów natych-miast , oznaczało to, że mają przeciętnie dziesięć do piętnastu minut na dokoń-czenie tego, co aktualnie robili.Tym razem jednak natychmiast zostało Arn--Kallanowi przekazane tonem na tyle znaczącym, że nie pozostało mu nic inne-go, jak pospieszne udanie się za sekretarzem królewskim.Zdążył jedynie zrzucićw przedsionku płaszcz i kapelusz.Jego zaśnieżone buty, ku niezadowoleniu mija-nych służących, zostawiały na posadzce mokre ślady. Wiadomość wyprzedziła wasze przybycie zaledwie o kilka godzin, lor-dzie rzekł sekretarz. Król jest zaintrygowany.Czeka na wyjaśnienia.Władca tym razem nie przyjmował w sali posłuchań ani w prywatnym gabine-cie.Sekretarz zaprowadził Arn-Kallana na piętro, do jednej z rzadko używanychkomnat, której okna wychodziły na dziedziniec.Król wyglądał na zewnątrz przezuchylone minimalnie okno.Arn-Kallan opadł na jedno kolano, czekając, aż królzechce go zauważyć.94 Lordzie. Najjaśniejszy Panie.Król dał znak, by Arn-Kallan wstał. Twój list, lordzie, wydaje się jeszcze mniej zrozumiały niż doniesieniez Ogorantu.Co oznacza sformułowanie: niejasne powiązania Kręgu z pewnymrodem bliskim Jego Wysokości ? I czy nie dało się aresztować tego półgłówkaGaranso, zamiast go zabijać? Obawiam się, że nie, Wasza Wysokość. Jestem zaniepokojony.Czy określenie najemnicy jest adekwatne doczłonków Kręgu? Do tych? Raczej tak odrzekł lord. Może trochę. A dlaczego uznałeś za stosowne ściągnięcie tych magów aż tutaj? prze-rwał mu król. Uważałem, że łatwiej będzie ich mieć pod kontrolą tutaj niż w Ogorancie.Potrafią przemieszczać się bardzo szybko.Kto wie, gdzie byliby za kilka tygodni.Czy Jego Wysokość jest niezadowolony? spytał Arn-Kallan. Niezadowolony to złe słowo.Raczej zaskoczony.Gdzie oni są teraz? Chyba nadal na dziedzińcu, Wasza Wysokość.Atael ponownie zerknął przez szparę, marszcząc brwi. Widzę jedynie żołnierzy, konie i trochę służby młodszego sortu. Ten młodszy sort.Najjaśniejszy Panie.obawiam się, że to właśnie oni.Kiedy el Korin pisał młodzi , należało to potraktować bardzo dosłownie.Brwi króla podjechały do góry w niemym zdumieniu. Najstarszy z nich ma dziewiętnaście lat.To chłopcy.Choć rzeczywiście sąobdarzeni mocą dodał Arn-Kallan. Jestem bardzo zaskoczony stwierdził król.Arn-Kallan postanowił na razie nie wspominać o incydentach, które zaszłypo drodze.Przez gardło by mu chyba nie przeszła opowieść o bitwie na śnieżki;o tym, co się działo, gdy w oberży podano im nieświeżą rybę; ani o tym strasznymmomencie, gdy na podgrodziu jakiś ulicznik rzucił w Tkacza Iluzji kamieniem.Kiedy odjeżdżali, przechodnie właśnie usiłowali ściągnąć dzieciaka z najwyższe-go dachu w okolicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]