[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myśląc o tym wyjściu, nie myślą już o tych,którzy mają wyjść.To także jest normalne.Widać z tegowreszcie, że nikt nie potrafi naprawdę myśleć o kiminnym, nawet w najgorszym z nieszczęść.Myśleć bowiemrzeczywiście o kimś, to myśleć o nim minuta po minucie,nie zajmując się niczym, ani gospodarstwem, aniprzelatującą muchą, ani posiłkami, ani swędzeniem skóry.Ale zawsze są muchy i swędzenie.Dlatego trudno jestżyć.A ci tutaj wiedzą o tym dobrze.Przyszedł administrator obozu i powiedział, że jakiśpan Othon chce ich widzieć.Zaprowadził Gonzalesa doswego biura, potem zaś udał się z Tarrou i Rambertem na2róg trybun; pan Othon, który siedział tam na osobności,wstał, żeby ich powitać.Wciąż był ubrany w ten samsposób i nosił ten sam sztywny kołnierzyk.TarrouIzauważył tylko, że kępki włosów na skroniach byłyznacznie bardziej nastroszone, a jedno sznurowadłorozwiązane.Sędzia miał wygląd zmęczony i ani razu niespojrzał w twarz swym rozmówcom.Powiedział, że radjest ich widzieć, i poprosił, żeby podziękowali doktorowiRieux za to, co uczynił.Tamci milczeli. Mam nadzieję rzekł sędzia po pewnym czasie że Filip nie cierpiał bardzo.Tarrou usłyszał wtedy po raz pierwszy, jak wymawiaimię swego syna, i zrozumiał,że coś się zmieniło.Słońce zniżało się na horyzoncie ijego promienie, pomiędzy dwiema chmurami, padałyprostopadle na trybuny, złocąc ich twarze. Nie rzekł Tarrou nie, nie cierpiał, naprawdę.Kiedy odeszli, sędzia nadal patrzył w stronę, skądświeciło słońce.Poszli pożegnać się z Gonzalesem, który studiowałtablicę kolejnych dyżurów.Gracz śmiał się, ściskając imręce. Przynajmniej odnalazłem szatnie mówił tu nicsię nie zmieniło.Nieco pózniej administrator odprowadzał Tarrou iRamberta, kiedy jakieś donośne trzaski rozległy się na2trybunach.Zaraz potem megafony, które w lepszychczasach służyły do oznajmiania wyniku meczów czyprezentacji drużyn, powiadomiły nosowym głosem, żeIinternowani powinni wrócić do swych namiotów, bymożna było im rozdać posiłek wieczorny.Ludzie powoliopuszczali trybuny i szli do namiotów, powłócząc nogami.Kiedy wszyscy już się w nich znalezli, dwa wózkielektryczne, jakie widuje się na dworcach, przejechałymiędzy namiotami, wioząc wielkie kotły.Ludziewyciągali ręce, dwie warząchwie zanurzały się w dwóchkotłach, po czym lądowały w dwóch menażkach.Wózekjechał dalej.Przy następnym namiocie powtarzało się tosamo. Naukowa metoda powiedział Tarrou doadministratora. Tak odparł tamten z satysfakcją, ściskając imdłonie naukowa.Był już zmierzch, niebo stało się czyste.Aagodne ichłodne światło zalewało obóz.W spokoju wieczoru zewszystkich stron dobiegał brzęk łyżek i talerzy.Nietoperze przeleciały nad namiotami i znikły nagle.Tramwaj zgrzytnął na zwrotnicy z drugiej strony murów. Biedny sędzia mruknął Tarrou, wychodząc zbramy. Trzeba by coś zrobić dla niego.Ale jak pomócsędziemu?2W mieście było też wiele innych obozów, o którychnarrator, ze skrupulatności i braku bezpośrednichinformacji, nie może dużo powiedzieć.Może jednakIpowiedzieć, że istnienie tych obozów, odór ludzi idącystamtąd, wrzask megafonów o zmierzchu, tajemnicamurów i obawa przed tymi potępionymi miejscamizaciążyły bardzo na poczuciu moralnym naszychwspółobywateli i pogłębiły jeszcze zamęt i niepokój.Mnożyły się zajścia i konflikty z administracją.Tymczasem z końcem listopada poranki stały siębardzo zimne.Potop deszczów zmył jezdnie, oczyścił zchmur niebo nad lśniącymi ulicami.Rano bezsilne słońcerzucało na miasto iskrzące się i lodowate światło.Natomiast pod wieczór powietrze znów się ocieplało.Byłato chwila, którą wybrał Tarrou, żeby zwierzyć siędoktorowi Rieux.Pewnego wieczoru około dziesiątej, po długim iwyczerpującym dniu, Tarrou towarzyszył Rieux, któryszedł z wieczorną wizytą do starego astmatyka.Niebopołyskiwało łagodnie nad domami starej dzielnicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]