[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedynadejdzie pora, zdecyduje o tym Tata.Skręcając, ciocia zatrąbiła klaksonem i pomachała dwóm łysiejącym mężczyznom wbatikowych podkoszulkach.Znowu wyłączyła zapłon i popędziliśmy w dół gęsto wysadzanejdrzewami ulicy.Samochód wypełnił się ostrym, szczypiącym w nos zapachem drzewdogonyaro i Amaka głęboko wciągnęła powietrze, mówiąc, że zapach ten leczy malarię.Jechaliśmy przez dzielnicę mieszkalną, mijając bungalowy na dużych posesjach z różanymikrzewami, drzewami owocowymi i wypalonymi przez słońce trawnikami.Jezdnia stopniowotraciła gładkość.Znikły starannie utrzymane pobocza, domy zmniejszyły się i zwęziły, ichfrontowe drzwi były teraz tak blisko siebie, że stojąc w jednych, dosięgnęłoby się sąsiednich.Żywopłoty przestały udawać, że cokolwiek osłaniają czy oddzielają; prywatność też zniknęłai zostały tylko niskie, stojące ściana w ścianę domy pośród rzadkich kęp skarłowaciałychkrzewów i nerkowców.Ciocia Ifeoma powiedziała, że mieszkają w nich młodsi pracownicynaukowi, sekretarki i kierowcy.– Jeśli mają szczęście i dostaną tam mieszkanie – dodała Amaka.Gdy je minęliśmy, ciocia wskazała w prawo.– Wzgórze Odim.Widok ze szczytu zapiera dech w piersiach.Gdy się tam stoi, widać, jakBóg rozmieścił wszystkie wzgórza i doliny, ezi okwu.Gdy zawróciła i skręciła w ulicę, z której wyjechaliśmy, odpłynęłam myślą w dal,wyobrażając sobie, jak Bóg rozmieszcza wzgórza i doliny Nsukka, jak chwyta je wielkimibiałymi rękami – pod paznokciami miał półksiężyce, tak jak ksiądz Benedykt – i kładzie je totu, to tam.Minęliśmy zagajnik wokół wydziału inżynierii i porośniętą mangowcami łąkęprzed akademikami.Gdy byliśmy już blisko domu, ciocia skręciła nagle w przeciwną stronę.Chciała pokazać nam, jak wygląda drugi koniec ich ulicy, gdzie w bliźniakach z szerokimipodjazdami mieszkali starzy profesorowie.– Słyszałam, że kiedy zaczęto je budować, niektórzy biali profesorowie, a wtedy wszyscyprofesorowie byli biali, zażądali kominów i kominków.– Ciocia powiedziała to zpobłażliwym śmiechem, takim samym, jakim śmiała się mama, mówiąc o ludziach, którzychodzą do szamanów.Potem pokazała nam wysoki mur ogradzający dom rektora ipowiedziała, że kiedyś był tam starannie utrzymany trześniowo-ixorowy żywopłot, alepodczas jednego ze strajków studenci przeskoczyli go i spalili stojący na podwórzusamochód.– Dlaczego strajkowali? – spytał Jaja.– Domagali się światła i wody – odrzekł Obiorą.– Przez miesiąc nie było ani światła, ani wody – wyjaśniła ciocia Ifeoma.– Twierdzili, że nie mogą się uczyć, i prosili o przełożenie egzaminów, ale im odmówiono.– Te mury są ohydne – powiedziała po angielsku Amaka.Ciekawe, co pomyślałaby onaszych, gdyby nas odwiedziła.Mury nie były wysokie i wystawał zza nich fragment dużegobliźniaka w kępie drzew o zielonkawożółtych liściach.– Zresztą stawianie murów to tylkopowierzchowna kosmetyka.Gdybym była rektorem, studenci by nie strajkowali.Mielibywodę i światło.– Co ten facet może zrobić, skoro jakaś fisza z Abudży zwinęła całą kasę? – powiedziałObiorą.– Ma rzygać forsą?Popatrzyłam na niego, wyobrażając sobie siebie w wieku czternastu lat, wyobrażającsiebie teraz.– Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby ktoś obrzygał mnie pieniędzmi – odrzekłaciocia Ifeoma, śmiejąc się jak zadowolona z siebie trenerka drużyny futbolowej.–Podskoczymy do miasta, może kupimy na rynku trochę ube po przyzwoitej cenie.KsiądzAmadi lubi ube, a w domu mamy jeszcze kukurydzę, będzie pasowała.– Starczy nam benzyny? – spytał Obiorą.– Amarom, zobaczymy.Na wyłączonym silniku jechaliśmy ulicą prowadzącą do uniwersyteckiej bramy.Jajaspojrzał na pyszniącego się lwa i bezgłośnie poruszył ustami.„Przywrócić godnośćczłowiekowi”.Obiorą też przeczytał napis na piedestale.Nagle zachichotał i rzucił:– A kiedy człowiek tę godność stracił?Za bramą ciocia Ifeoma ponownie przekręciła kluczyk w stacyjce, ale silnik nie odpalił.– Matko święta, tylko nie teraz – wymruczała i spróbowała jeszcze raz.Jęknął rozrusznik, samochód zadygotał.Ktoś za nami zatrąbił klaksonem.Odwróciłam sięi zobaczyłam kobietę w żółtym peugeocie 504.Wysiadła i podeszła do nas; była w długiejspódnicy, która łopotała na wysokości jej guzowatych jak pataty kostek.– Wczoraj też utknęłam pod sklepem.– Stała przy oknie cioci i jej nieokiełznane włosy –miała trwałą – falowały na wietrze.– Dziś rano syn odessał litr z wozu męża, żebym mogładojechać przynajmniej na rynek.O di egwu.Mam nadzieję, że niedługo przywiozą benzynę.– Poczekamy, zobaczymy, siostrzyczko.Jak tam rodzina? – spytała ciocia Ifeoma.– Dobrze, dziękuję.Jeźdźcie z Bogiem.– Popchnijmy go – zaproponował Obiorą, otwierając drzwiczki.– Zaczekaj.– Ciocia ponownie przekręciła kluczyk w stacyjce i tym razem silnikzaskoczył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl