[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Błękitne wieko pokrywały ślady wgnieceń, pamiątki pojezdzie w niezliczonych schowkach ba-gażowych autobusów, do których wrzucałem ją kopniakiem, pęknięcia ze wszystkich mieszkań na drugimpiętrze, z których schodów zjeżdżałem na walizce jak na sankach, i niezwykle starannie nalepione łaty z taśmyklejącej, tak liczne, że wydawały się niemal kapryśną ozdobą.Aaty te zawsze mnie irytowały.Pamiętam matkę siedzącą na podłodze wynajętego mieszkania w Boothbay,upiornej, ciasnej dziury nad barem, z którego docierał do nas ciągły smród bekonu, gęsty niczym jedno wielkie,niekończące się pierdnięcie.Nawet w wieku ośmiu lat dziwiłem się, widząc ją przykucniętą na ochrowymdywaniku, w pidżamie, w okularach przeciwsłonecznych z kryształkami, gdy starannie przycinała pasemkataśmy i układała je niczym paski papier mache.Czy naprawdę wierzyła, że jakakolwiek naprawa tejsfatygowanej walizki ze sklepu ze starociami mogłaby sprawić, by ktoś uznał, że ma ona swoje miejsce podsłońcem, że mamy dom i rodzinę, do której właśnie wracamy?Widok walizek wzbudził mój niepokój.Pomyślałem sobie, że Emma musiała szykować się do wyrzuceniaczęści staroci, a może zamierzała przekazać je wszystkie do sklepu Goodwill, z którego zresztą większość97pochodziła.Oczywiście, tak na pewno było.Brali ślub, musieli się spodziewać, że dostaną nowe walizki.Oczywiście.Owad zerwał się w powietrze, przez parę sekund miotał się beznadziejnie, a potem usiadł na ostatniej sztucebagażu w rzędzie, czarnej walizce z nalepką Lufthansy.Były chłopak mojej matki, Jupps Boger, zostawił ją, kiedyoblał egzamin doktorancki i przeniósł się do Norwegii, gdzie jego przyjaciele kierowali hydroponicznąhodowlą roślin.- Kocham ją, wiesz? Jest twarda, ma syna, chodzi do szkoły - powiedział mi Jupps, gdy widziałem go po razostatni.Matka była w sklepiku na lotnisku, kupowała mu szczotkę do zębów i dezodorant.- Jestem lewusem, alemniejszym, odkąd ją poznałem.- Ekschłopak matki, ubrany w skórzaną kurtkę bez zamka błyskawicznego,podszytą różową podszewką, przytulił do siebie plecak niczym mały chłopiec i wyznał mi coś: - Twoja matka jest bar-dzo szczodra.Myślisz, że gdybym zapomniał walizki, przywiozłaby mi ją do Amsterdamu? - Próbował uśmiechnąć sięprzebiegle, lecz oczy miał wilgotne.- Kompletnie zapomniałem mojej walizki tylko po to, by o niej pamiętać.Jupps nigdy więcej się nie odezwał, ale na wszelki wypadek zabieraliśmy wszędzie ze sobą jego walizkę.Bardzo ją lubiłem, bo była najlżejsza - w środku kryła jedynie kilka par średnich czarnych slipów, pustą paczkęniemieckich papierosów i pożółkły numer International Herald Tribune" z 22 pazdziernika 1995 roku z na wpółrozwiązaną krzyżówką.Mieliśmy z matką własny przeprowadzkowy rytuał: pakowaliśmy wszystko do samochodu,a potem po raz ostatni dokonywaliśmy obchodu pustego mieszkania.Gdy upewniliśmy się, że niczego niezostawiliśmy, podnosiłem walizkę Juppsa i mówiłem: Jedziemy, Jupps", a matka zamykała za nami drzwi.Coraz silniejszy wiatr łopotał zasłonami, wydymał je.I gdy tak stałem w progu, usłyszałem własny oddech.Zapomniałem już, jakie to uczucie patrzeć na rząd bagaży i wiedzieć, że w środku kryje się całe nasze życie.Wędrując po domu, zajrzałem do ich sypialni.W szafie matki zostało tylko parę drucianych wieszaków.Nadrugim piętrze zastałem otwarte drzwi i pusty, uprzątnięty pokój.Zciany były nagie, poza paroma dziurami wtynku.Eleganckie dębowe biurko, za które nigdy nie podziękowałem doktorowi Yicowi, zostało opróżnione.Na łóżku ujrzałem świeżą białą pościel.Obdarta stara kapa z symboli pokoju, którą uszyła mi kiedyś babcia,także zniknęła, spakowana ze wszystkim innym.Stanąłem przy oknie.Na szybie wylądowała kropla deszczu, potem kolejna.Na tafli jeziora pojawiła sięseria kropek.Jednakże zmiana pogody nie wywarła najmniejszego wrażenia na doktorze Vicu.Narzeczony mojej matkistał na końcu pomostu, w jednej dłoni trzymał wysoką szklankę, w drugiej kołek i spokojnie sączył drinka.* * *Na dzwięk moich kroków odwrócił się i spojrzał na mnie, mrużąc oczy za mokrymi okularami.Zatrzymałem się na końcu pomostu, on jednak uniósł kołek w powitalnym geście.98- Hej, co słychać?Nie wiedziałem, co robić.Nie tak to miało wyglądać.Byłem gotów przyjąć ich przeprosiny, usiąść zpowrotem do stołu.Mżawka zgęstniała w lekki deszcz, ramiona koszuli doktora Vica były już ciemne.Obok niego na końcu pomostu stała ławka; dostrzegłem ustawiony na siedzeniu karton sokupomarańczowego i butelkę wódki, a także stos kompaktów, które zdążył wyłowić z wody.Pod ławką przycupnęłyChłopaczki niczym para włóczęgów ukrytych pod mostem.Doktor Vic zakręcił szklanką, wysączył resztkę drinka i uniósł ją wysoko.Do środka wpadał deszcz.Wiatrwiał coraz mocniej, wzbudzając na jeziorze niewielkie fale.- Potrzebuję lodu! - ryknął doktor Vic.Nie zrozumiałem,- Zamknąłem okna w pana samochodzie! - odkrzyknąłem.- %7łebysiedzenia nie zmokły.Doktor Vic spojrzał na mnie nic niepojmującym wzrokiem.Zakręciłem ręką.%7łeby siedzenia pana samochodu nie zamokły!Potrzebuję więcej lodu - uśmiechnął się i demonstracyjnie potrząsnął pustą szklanką.Teraz zrozumiałem i trochę się przestraszyłem.- Gdzie moja mama?Doktor Vic przekrzywił głowę, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.- Rzuciła mnie! Wskoczyła do pierwszego pociągu do Zerwaniowa!- Machnął kołkiem i stuknął w pustą szklankę niczym iluzjonista pukający różdżką w krawędz cylindra.- Abrakadabra! - wrzasnął.- Poszłasobie w cholerę i w dodatku nie mam lodu!W kuchni znalazłem liścik matki, napisany na kawałku żółtego papieru przyczepionym do lodówki:George, pojechałam do agenta po klucze do mieszkania.Wrócę kolo szóstej.Czekaj.MamaSpózniłem się.Mój wzrok padł na wierszyk przylepiony obok liściku, jeden ze starych wierszy doktora Vica zainspirowanyświętem Czwartego Lipca.Gdyby byta herbatą (choć oczywiście nią nie jest!)autorstwa Victora LipscombaPrzepiękne fajerwerki rozjaśniają niebo,Tak jak piękna kobieta rozjaśnia życie mężczyzny samotnego.Gdyby byta herbatą,Zabralbym ją Azjatom.99I zatrzymał przy sobie.Waszyngtonie, ty snobie, Jeśli milość do niej tozdrada, To ja wysiadam,I wolę zostać Anglikiem.Wyjąłem z zamrażarki tacę z kostkami lodu, znalazłem płaszcz przeciwdeszczowy i wróciłem na pomost.Doktor Vic leżał na brzuchu, jakby ktoś postrzelił go w plecy.Natychmiast pojąłem, że miał zawał serca.Miałzawał i to moja wina.Zrujnowałem życie zupełnie nieszkodliwemu człowiekowi, terroryzowałem go za to, żekochał moją matkę, że był radosnym niezgrabiaszem - a teraz nie żył.Ja go zabiłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]