[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypłowiały fotel w stylu simlerowskim, kryty czerwonym pluszem, z jedną nogą krótszą,osłaniał starego dobrotliwym cieniem, ukrywającym jaskrawość dramatu.Pokój dopiero teraz ukazał całą patetyczną potęgę i siłę przymierza ze swym twórcą iwłaścicielem.Trwał nieruchomo jak dekoracja do strasznego i niesamowitego filmu.Dziwnemieszkanie i dziwna istota zespolone zostały dodatkowo wspólną nieruchomością i obojętno-ścią.Jakby kurz wieków opadł na ten pokój.*Gdy wspinali się schodami, Stefan zapalał zapałkę od zapałki.Ciężko jest posuwać sięw ciemnościach, stąpali przeto niepewnie i hałaśliwie.Otworzył się przed nimi tunel koryta-rza, chwiejący się i tańczący w mdłym płomyku zapałki.Wtem stanęli zdziwieni.Jakiś cieńbiegł w powietrzu w poprzek korytarza.Na samym końcu korytarza była kuchenka gazowa, z której korzystali lokatorzy kawa-lerskich pokojów.Umieszczona była dokładnie naprzeciwko drzwi prowadzących do mie-szkania Prokasza.Nie to wszakże zatrzymało ich i przykuło wzrok.Co innego.Coś, czego narazie nie mogli zmiarkować.w cień! Co to jest?Biegł powietrzem od kuchenki do drzwi.Drzwi były zamknięte.Nie mogli odgadnąć.Postąpili jeszcze kilka kroków.Zapałka zgasła.Potarł następną i gdy zapalała się, usłyszałtrzask i zaskoczyło go niezwykle intensywne palenie się jej. Boże krzyknęła to rura gumowa od maszynki gazowej.Rzuciła się naprzód i szarpnęła ją, wyrwała koniec tkwiący w zamku, w otworze naklucz.Stefan odrzucił zapałkę precz i skoczywszy do maszynki, próbował po omacku zorie-ntować się, który kurek jest odkręcony.Helena, milcząc i płacząc, szarpała już drzwi, on zaśinstynktownie dopadł do okna wychodzącego z końca korytarza na ulicę i otworzył je, mimoże było to całkiem zbędne, bo gaz ulatniał się do pokoju, a nie na korytarz.Odwrócił się.Helena na próżno, choć rozpaczliwie szarpała wciąż drzwi.Zwalczającwrodzoną nieruchliwość i powolność refleksji, oderwał się od okna i zbliżył z pomocą; odsu-nąwszy ją łagodnie na bok, ujął klamkę w obie dłonie i wsparł się ramieniem w drzwi; mome-ntalnie, jakby bez oporu, odskoczyły i owionął ich złowieszczy zapach.Nim zorientował się,ona już była w środku i jakąś książką wybijała szyby.Dzwięki szklane i samo szkło potoczyłysię na mariensztacki placyk, budząc uśpione echa i ludzi.Teraz dopiero oczom ich przedstawił się najważniejszy obraz tego miejsca, ręką losuujęty w piękną, kolistą ramę światła padającego z biurka, przecięty smugą cienia rzucanegoprzez kulawy fotel: obraz Prokasza, skomponowany nienagannie.Nie widzieli jednak tego wten sposób, albowiem rozsądna natura wyłącza w istotach ludzkich, znajdujących się w podo-bnych okolicznościach, zbyteczne i luksusowe momenty estetyczne, obdarowując je wyłą-cznością instynktu walki.Już ciągnęli go na korytarz, już otwierały się drzwi sąsiadów i wyskakiwały spoza nichwystraszone i zwichrzone głowy podobne do kukiełek, już tu i ówdzie dobiegał miękki ipośpieszny tupot nóg wdzianych w ranne pantofle, już też rozległy się tu i ówdzie krzyki iszepty. Prokasz? Samobójstwo! Co się stało? To ten stary lekarz z końca korytarza? Tak. Samobójstwo! Jakie to straszne. Idz, Matyldo, do mieszkania, nic tu po tobie, to nie dla ciebie widoki. Dzwonić po pogotowie! Za pózno. Biedak, dlaczego się zabił? Odejdzcie, państwo, zróbcie trochę miejsca. Odejdzcie, odejdzcie, czego się, do cholery pchacie wrzasnął histerycznie ktośbardziej nerwowy.Z otwartych drzwi wypełzały smugi światła, tnąc korytarz na segmenty; wyglądał terazjak olbrzymia gąsienica, w której wnętrzu buzowało gorączkowe życie i kiełkowała jednocze-śnie nieruchomość śmierci.Prokasz leżał obojętnie.Ale nie martwy! Nie umarł bowiem.Dobre serce Helenki nad-biegło z pomocą w sam czas.Przypadek, potężny brat Przeznaczenia i równy mu pan pól bite-wnych, zjawił się nagle na arenie wypadków.Pokrzyżował chytre i mądre plany mordercy.Przypadek! Co to jest przypadek? Mniejsza z filozofią, mniejsza z nazwami: jak sięzwał, tak się zwał, dość że pojawił się w porę i na korzyść człowieka poczciwego.Mordercawszakże teraz nie wiedział, czy to był przypadek czy co innego.Pan Józefat otworzył oczy i powiedziawszy: Niedobrze mi zamknął je czym prę-dzej z powrotem.Po policzkach Helenki ciekły wolniutko, lecz już swobodnie i wesoło, łzy.Uśmiechałasię. Ty głuptasku, dlaczego chciałeś się zabić?Otworzył oczy, ale z powrotem zamknął. %7łyje, żyje! Przynieście wody! Nie, lepiej mleka! No, dzięki Bogu, żyje! Sprawdzcie tam, czy gaz jest dobrze zamknięty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]