[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.zaraz zwymiotuje i udusi się! Zdjęła kurtkę, buty i spodnie.Dlaczego to idzie tak powoli? Właściwiepozbyła się wszystkiego i waląc nogami i rękami jakoś wydostała się na powierzchnię.Pierwszy łyk powietrza dosłownie ją oszołomił.Nałykała się wody, pluła, prychała, oddychała.Szkoda, że nie umiała pływać.Wychowanka domu dziecka z kiepskiej dzielnicy nigdy nie była nawetna basenie.Czuła, że tonie i że coś jej przeszkadza.Nurt niósł ją szybko w dół rzeki.Tonęła jeszczeszybciej.Odbić się od dna, wyskoczyć na powierzchnię i waląc rękami wokół, zdobyć choć jedenoddech.Ni cholery nie wychodziło.Była za lekka, żeby odbić się od dna, za ciężka, żeby ją wyrzuciłona powierzchnię jak korek i kompletnie nie umiała pływać.Trudno, Toy, musisz pożegnać się z tymgłupim światem.Obojętniała powoli.Jej ruchy były coraz mniej gwałtowne.W brzuchu bolałostrasznie, zaraz się zrzyga, wciągnie to do płuc i umrze.Nie mogła się już kontrolować.Trudno.Walnęła plecami w jakiś kamień.Niemrawo usiłowała go chwycić, ale nic z tego nie wyszło.Uderzyła w coś kolanami.Kaszlnęła pod wodą, wciągnęła płyn do płuc.Koniec.W paroksyzmiepaniki wyprostowała gwałtownie nogi i.I wstała.Woda sięgała jej zaledwie do połowy ud.Rozlewisko.No i co z tego? Dalej nie mogła zaczerpnąć oddechu.Coś miała w płucach, usiłowałaodkaszlnąć.Ni cholery.Nachyliła się, chcąc wykrztusić to wszystko, ale się nie udało.Czerwonecienie pod powiekami nie pozwalały na skupienie.Odruchowo, zdesperowana, walnęła czołem wnajbliższy kamień.Ból i krew spływająca po policzkach otrzezwiły ją na ułamek sekundy.Zaczęłaodkrztuszać.Chrypiała, jęczała, mdlała, dławiła się, ale.zaczęła odkrztuszać drobne porcje wody zpłuc.Coś rzęziło w niej gdzieś głęboko.Była tak słaba, że kiedy tylko odzyskała możliwośćoddychania, na razie samymi szczytami płuc, objęła najbliższy kamień i zemdlała albo zasnęła.To niebył dobry sen, bo budziła się co chwilę, krztusząc się i kaszląc, ze zbolałym umysłem, który natrętniewynajdował wszystkie pierdoły z jej przeszłości, o których chciała zapomnieć, ale.Ale przeżyła.Przeżyła.Niezbyt przytomna, po obudzeniu w chłodnej wodzie, powlokła się na brzeg.Zrozumiała, co jej takbardzo przeszkadzało w wodzie.Przez cały czas trzymała w lewej dłoni swój telefon.Zrezygnowanazwinęła się w kłębek pod najbliższym krzakiem.Nie mogła zasnąć, choć cały jej zdezelowanyorganizm domagał się odpoczynku.Sama pozbawiła się w rzece całego ekwipunku, w tym najbardziejteraz potrzebnego GPS-u.Była zagubiona gdzieś w samym sercu Afryki, zdezorientowana iprzerażona.Trzeba tu jakoś przeżyć.A w tym musiały jej pomóc trzy rzeczy, jakie przy sobie miała:bielizna, przyklejone do skroni okulary i telefon.Telefon jednak nie działał.Przyciśnięcie czegokolwiek powodowało jedynie drażniący dzwięk idość głośny komunikat, że aparat został uszkodzony.Zawsze ją to zastanawiało, dlaczego częśćelektroniki zwykle okazywała się wodoodporna, a część nie.Wstała, chwiejąc się na nogach.Wokół było cicho.%7ładnych odgłosów bitwy w pobliżu, żadnychzwierząt, nie.I niby co miała zrobić bez zapasów, bez jakichkolwiek środków, bez paszportu? Nawetnie miała pojęcia, ile przespała czy przeleżała nieprzytomna z głową opartą na kamieniu.Właśniezapadał wieczór.Nie miała pojęcia, czy to dzień, w którym toczyła się bitwa w rzece czy już następny.Ruszyła wzdłuż drogi, którą posuwali się wcześniej.Teoretycznie najlepiej byłoby wrócić na polebitwy, może tam udałoby się znalezć coś z wyposażenia.Ale jeśli wygrał ich nieznany przeciwnik iczekał tam jeszcze, byłaby to pewna recepta na popełnienie samobójstwa.Szła więc w drugą stronę,kalecząc sobie bose stopy o rozpadające się drobinki asfaltu.Myślała cały czas o tych litrach wody,które miała w ustach, w płucach i w brzuchu.To była woda z rzeki.A skoro w Maroku kazali zalepiaćsobie usta plastrem, nawet podczas prysznica, to teraz.Teraz już miała w sobie te wszystkieświństwa, cholera wie, bakterie, wirusy, drobnoustroje czy pasożyty.Jezu.Wybawienie czekało na nią tuż za zakrętem.Najpierw usłyszała głośny krzyk, a potem serię z broniautomatycznej.Ukryła się w krzakach.Znowu przed jej oczami pojawiły się te wszystkie uporczywepierdoły z przeszłości.Nie oddała długu bliskiej koleżance - jako dziecko pożyczyła od niej jedenaściekapsli od koli, żeby zagrać w autostradę i wszystkie przegrała.Kapsli nie oddała.Boże, błagam, niekarz mnie za to!!! Wrzasnęła bez racji na swoją najbliższą koleżankę.Popełniła tysiąc świństw, jakchoćby stłuczenie tego głupiego kubeczka Tally-Ho, który sobie tamta przywiozła z Księżyca napamiątkę.Jezu, jak jej teraz głupio.Jak jej głupio, teraz, jak już strzelają nad głową.Zrobiła miliongłupstw w życiu.Nic mądrego.Niczego po sobie nie pozostawi.Pójdzie do grobu razem z milionamiświństw, które uczynili jej inni.Na nikim się już nie odegra, nikomu nie przebaczy.Ostrożnie wychyliła głowę z krzaków na zakręcie.Zobaczyła dwadzieścia ogromnych ciężarówek.To pewnie te, których ślady odkrył Winni Winni.Stały na prawym pasie.Trzech Murzynów,wymachując kałasznikowami, pacyfikowało obsługę, wyraznie widziała starszego mężczyznę, trzydziewczyny i dwóch chłopców leżących w strachu na drodze.A gdzie reszta kierowców? Dziwne.Trzech napastników i tak łatwo sterroryzowali cały konwój? Podpełzła bliżej.Nawet nie napastników.To były prawie dzieci.Trzech chudych wyrostków: dwóch zagarniało coś z paki najbliższejciężarówki, jakiś szczeniak usiłował gwałcić jedną z białych dziewczyn.Niezbyt mu to szło.Toy podpełzła jeszcze bliżej.Dzieci z kałachami, normalne dzieci.Rozglądała się uważnie wokół,ale nie widziała nikogo więcej.Jak oni mogli sterroryzować konwój? Gdzie ochrona? Terazzauważyła, co rabowali tamci dwaj.Znormalizowane porcje żywieniowe.Demobil jakiejś armii.Tylko potrząsnęła głową.Podeszła bliżej tego, który usiłował gwałcić.Podniosła duży kamień.Przycisnęła wywoływacz w swoim telefonie i odrzuciła go na drugą stronę drogi.Kiedy rozległ siękomunikat, że aparat jest niesprawny, a facet odwrócił się plecami, podniosła oburącz kamień,wybiegła na drogę i walnęła go w głowę.Musiała podskoczyć, bo była za niska.Niemniej, dzieciaknie nadawał się już do dalszej akcji.Chwyciła jego kałacha, ale jeden z rabusiów był szybszy.Stanął na rozkraczonych nogach iprzycisnął spust.Toy runęła na ziemię.Jezu.tamten strzelając, zaniknął oczy! Naprawdę był takgłupi, żeby sądzić, że to huk zabija? Lufę poderwało mu na tyle wysoko, że walił po obłokach,obrywając jednocześnie w twarz gorącymi łuskami.Nie dał sobie żadnej szansy.Toy obramowała celna szczerbince, zgrała prawidłowo przyrządy celownicze, wstrzymała oddech i przycisnęła spustjednostajnym ruchem tak, żeby nie wiedzieć, kiedy padnie strzał.Chłopca wystrzeliło na asfalt.Jezuuuuu!!!Odrzuciła karabin i wstała niezbyt przytomna.Drugi rabuś uciekał właśnie obciążony jedzeniem.Jacię pieprzę!!! Podbiegła do leżącego, chcąc mu zrobić opatrunek ale.po pierwsze, nie miała pakietumedycznego, a po drugie, to był czysty strzał na mostek.Chłopak miał pecha, że trafił na krótkowidza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]