[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To mnie nieco otrzeźwiło.Gdzie gonić, kogo gonić, jakim samochodem, zanim wystartuję, on będzie już daleko i w ogóle w którą stronę?! Idiotyzm!- Milicję.!!! - wyrwało mi się mimo woli.I natychmiast okropnie ugryzłam się w język.Jaką milicję, zwariowałam chyba! Jeśli on ich wezwie.Dno, mogiła, dokumenty Basieńki, pięć lat bez zawieszenia.!Mąż na szczęście nie kwapił się do wzywania milicji.Oderwał się od okna, przestał wyglądać przez kraty jak małpa z klatki i odwrócił się ku mnie.- Zapal światło - powiedział ponuro.- Jeżeli coś rąbnął, to jesteś świadkiem, że ja spałem.To jest.Tego.Zapaliłam światło.Urwał i patrzył na mnie wzrokiem, pełnym tępej zgrozy.Gdybym nie odgadła tego wcześniej, niechybnie odgadłabym teraz.Miał dokładnie tę samą myśl, co ja, jeśli coś ukradną, to będzie na niego! Nie ma siły, taki sam z niego mąż, jak i ze mnie żona!Mąż poruszył się i coś kopnął.Obydwoje równocześnie spojrzeliśmy na podłogę.Pod ścianą leżało otwarte duże, cepeliowskie pudełko, po całym pokoju zaś rozsypały się igły, nici, agrafki, nożyczki i guziki.Zaginione, przeklęte przybory do szycia! Stały na parapecie okna, za zasłoną.Przez dość długą chwilę przyglądaliśmy się temu śmietnikowi, po czym spojrzeliśmy na siebie.Na twarzy męża malowało się bezmyślne przygnębienie.- Nie ma sensu wzywać milicji - powiedział niespokojnie.- Nie widzę, żeby co ukradł, zresztą, tu nic nie ma.Po co zaraz robić zamieszanie, może nic nie ukradł, spłoszyliśmy go.Moment wydał mi się najstosowniejszy ze wszystkich możliwych, wręcz wymarzony, specjalnie stworzony po to, żeby rozwikłać za jednym zamachem wszystkie komplikacje.- Pojutrze przyjeżdża ciotka Rozmaryna - powiedziałam przyglądając mu się z zainteresowaniem.- Dzwoniła i pytała, czy już odebrałeś z pralni jej futro.Mąż patrzył na mnie ciągle z tym wyrazem tępej, narastającej zgrozy.- Skąd dzwoniła? - spytał po chwili zdławionym głosem.- Z Płocka.Odebrałeś?- Co?- Futro.Widać było, jak czyni jakiś nadludzki wysiłek.- Nie.Znaczy tego.jeszcze nie.Gdzieś mi zginął ten.kwit.Musiałam go przygwoździć w obawie, że inaczej się nie przyzna.Wyprze się tak samo, jak i ja bym się wyparła.- To co będzie?- Z czym?- Z ciotką.Szlag ją może trafić.Ile ona ma lat?Mąż miał śmierć w oczach i wydawał się bliski obłędu.- Nie wiem, ile ona ma lat, skąd mam wiedzieć, ile ona ma lat! Ty nie wiesz?- To jest twoja ciotka, nie moja - oświadczyłam z urazą, sama zaczynając niemal wierzyć w istnienie ciotki Rozmaryny.- Mówiłeś, że jest bardzo stara.Może dostać apopleksji.Mąż spojrzał na mnie ponuro, przykucnął nagle i zaczai zbierać szpulki, igły i guziki, nie udzielając odpowiedzi.Przyglądałam mu się, niepewna, czy już ma dosyć, czy też może dołożyć mu jeszcze wujka z Radomia.- Słuchaj no, kim ty właściwie jesteś? - spytałam znienacka z ostrożnym zainteresowaniem.Mąż poderwał się, jakby go coś ugryzło, ukłuł się igłą w palec, syknął i nic nie mówiąc, patrzył na mnie ze zgrozą niebotyczną.- Naprawdę masz ciotkę, która ma na imię Rozmaryna?.- Najpewniej zwariowałaś ze strachu - zawyrokował posępnie i podejrzliwie po bardzo długiej chwili milczenia.- Nie rozumiem, o co ci chodzi.- Za późno - odparłam stanowczo, nagle czując się dziwnie pewnie.- Trzeba było spytać, czy nie zwariowałam, na pierwsze słowo o ciotce.Teraz przepadło.Głupi jesteś.Ani razu nie przyszło ci do głowy, że ze mną jest coś nie tak jak trzeba? Ani razu się nie zdziwiłeś? Do kiedy ci kazali udawać tego Maciejaka?Mąż poniechał zbierania guzików, pozbył się igieł, obejrzał i possał ukłuty palec, przyjrzał mi się nieufnie, po czym podniósł się i zamknął okno.- A ty co? - spytał ostrożnie.- A ja mniej więcej to samo.Wcale nie jestem twoją żoną.Wcale nie jesteś moim mężem.Mogę ci zaraz udowodnić, że ty to nie ty, tylko on.To znaczy, nie on, tylko ty.Nie wiem, co tu robisz w tej imprezie, i nic ci więcej nie powiem, dopóki się nie przyznasz, bo mi się to całkiem przestało podobać.Mówiąc to, równocześnie myślałam, że jeśli ten cały kant z zagadkowych przyczyn jest skierowany przeciwko mnie i on w nim świadomie uczestniczy, to właśnie z dużym zapałem kręcę sobie powróz na własną szyję.Pocieszyło mnie, że ostatecznie mogę przecież uciec.Mąż odwrócił się od okna.- Zimno mi w nogi - powiedział stanowczo.- Idiotyczny pomysł, żeby się kłócić w środku nocy.Chcę włożyć pantofle.Klapiąc bosymi nogami godnie ruszył na górę.Po namyśle ruszyłam za nim, po papierosy, Razem wróciliśmy na dół.- Pozbieraj to - rozkazałam.- Zrobię herbaty.- Wolę kawy.- Dobrze, zrobię kawy, tylko pozbieraj ten śmietnik.Przystał chętnie, widząc w tym zapewne czas do namysłu.Kiedy wróciłam z tacą do pokoju, siedział na fotelu przy stole, posępnie wpatrzony w pudełko z nićmi.- Czy ty w ogóle jesteś pewna tego, co mówisz? - spytał z rezygnacją.- Znaczy, że ja to nie ja?Postawiłam tacę na stole między nami i również usiadłam.- Na litość boską, chyba sam wiesz najlepiej, kim jesteś? Poza tym popatrz na mnie! Nie zauważyłeś różnicy? Poza tym gdzie masz okulary?- Cholera.Wiedziałem, że jeśli wpadnę, to przez te parszywe okulary.Nie jestem przyzwyczajony.- Czy ty w ogóle kiedykolwiek miałeś żonę?- Nie.Bo co?- No właśnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]