[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Znam kilka takich.Masz jakiś plan? Tak.Wysłuchaj mnie i powiedz, co o tym myślisz. Pomimo póznej nocy mę\czyzni rozmawiali dalej.* * *Strona 56Maddox Roberts John - Conan i łowcy główNastępnego dnia kapitan Hosta wraz ze swymi ludzmi zabrali ich na patrol.Pojechali nad rzekę sprawdzić,czy nie ma śladów intruzów.Wszyscy ludzie Conana ubrani byli w opończe bez rękawów, na których widniałznak smoka. Czy macie du\o roboty na tych patrolach? spytał Conan. Nie.Szlag by to trafił! Nasze siły wystarczą tylko do tego, aby wyśledzić wroga i wrócić z powrotem.Tęsknię za prawdziwą bitwą.Conan uśmiechnął się, wszystko szło lepiej ni\ się spodziewał. Co byś powiedział na małą potyczkę niedaleko z niewielkimi siłami wroga? Co to znaczy niewielkimi ? spytał podejrzliwie Hosta. Z pomocą moich ludzi przewaga będzie po naszej stronie.My staniemy się przynętą, a potem wywkroczycie do akcji i pojmacie wielu z nich. Dopiero niedawno przyłączyliście się do nas rzekł mę\czyzna powątpiewającym tonem jest zawcześnie, aby pozwolić wam planować akcje przeciwko wrogom. Jeśli nie podoba ci się mój plan, mo\esz odjechać i zostawić nas, abyśmy zginęli rzekł Conan.Ruszajmy, ryzyko jest niewielkie, a mówiłeś, \e tęsknisz za walką.Hosta spojrzał na niego i pokiwał głową. Zgoda. W porządku odparł Conan, przyglądając się badawczo porośniętej trawą ziemi przy rzece. Terazpotrzebujemy jeszcze jednej rzeczy. Czego mianowicie?Conan wskazał na stado prowadzone na pastwisko przez pasterza z zakrzywionym kijem w dłoni. Jednej z tych owiec.Bandyci posuwali się wąskim kanionem, jeden za drugim.Kamienne stoki były tu wysokie na ponaddziesięć metrów.Jakiś mę\czyzna śledził ich ze skalnej krawędzi, a potem odjechał na południe.Przenikliweoczy Cymmeryjczyka dostrzegły niewielkie poruszenie i ju\ wiedział, co to było. Bądzcie gotowi powiedział cicho.Wśród jezdzców dał się słyszeć słaby szczęk wydobywanych zpochew mieczy, łuków wyciąganych z worków, uszytych z nasączonej olejem skóry.Nagle ście\ka rozszerzyła się w rozległą przestrzeń, szeroką na sześćdziesiąt metrów, o wcią\ stromychścianach.Kiedy wszyscy jezdzcy znalezli się w otwartej kotlinie, zobaczyli grupę mę\czyzn jadących kubrzegowi wąwozu.Trzymali oni w ręku łuki i obserwowali ich uwa\nie.Rząd jezdzców wjechał z łoskotem dokotliny.Zciągnęli wodze, formując szeroki półksię\yc i stancji twarzą w twarz z bandytami.Jeden z mę\czyznwysunął się nieco naprzód. Witam, przyjaciele! zaszczebiotał kapitan Mahac jak dobrze znów widzieć wasze miłe twarze.Niezabawiliście długo na wyspie.Puściły wam nerwy? patrzył na nich \ądnym krwi wzrokiem.Conan wyjechał do przodu: Zadanie nie było takie trudne stwierdził. Zeszłej nocy zrobiłem to, czego się podjąłem ibezzwłocznie wracamy.Podjechał blisko oficera z Iranistanu i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Teraz mam do załatwienie pewne sprawy z wielkim generałem Katchką i jego szanownym przyjacielem,dystyngowanym wezyrem Akhbą.Okrutna twarz Mahaca wydała się zakłopotana. Naprawdę? Zabiłeś pretendenta? Poka\!Conan wziął z siodła zakrwawioną torbę z samodziału. Dam to generałowi Katchce i nikomu innemu.Mahac znów się uśmiechnął: Wspaniały wyczyn.Jesteś niezwykłym wojownikiem. A teraz poka\ to! rozkazał krzycząc kapitan.Conan wzruszył ramionami: Bardzo proszę! otworzył torbę i podsunął Mahacowi. Spójrz tutaj!Oficer zajrzał do środka.Z torby patrzył na niego cuchnący, wełnisty łeb białej owcy.Mę\czyzna wydał zsiebie stłumiony okrzyk i chwycił za rękojeść miecza. Zabić ich!Nagle kapitan usłyszał jakieś odgłosy i spojrzał w górę.Wzdłu\ krawędzi wąwozu ruszyła dzika ławajezdzców.Pokrzykując, spychali w dół łuczników Mahaca, którzy upadali na dno kanionu i le\eliznieruchomiali.W tym samym czasie wrzeszczący szwadron uzbrojonych mę\czyzn wypadł zza plecówbandytów z uniesionymi w górę mieczami.W jednej chwili całe to miejsce stało się wielkim kłębowiskiemmorderczych zmagań.Conan grzmotnął Mahaca w szczękę worem z łbem owcy.Mę\czyzna zachwiał się w siodle, ale zdołałwyciągnąć miecz i wymierzyć cios.Conan uniknął razu i sam wyjął swój miecz.Po kilku sekundach, gdykonie zawróciły do kolejnego starcia, miecze szczęknęły dzwięcznie.Mę\czyzni usiłowali zadać sobieStrona 57Maddox Roberts John - Conan i łowcy główśmiertelny cios.Wreszcie Cymmeryjczyk spiął konia ostrogami i naparł na wierzchowca swego przeciwnika,wywracając go tak, i\ Mahac został zrzucony na ziemię.Zwycięzca zeskoczył z siodła, lądując wprost na przeciwniku, który właśnie próbował się podnieść.Mahaczdołał tylko zakląć, gdy Conan wydobył swój sztylet i wbił go w gardło kapitana.Ten upadł charcząc, a krewtrysnęła strumieniem z rany, ust i nosa.Zmagał się jeszcze przez chwilę ze śmiercią, uderzając w agoniiostrogami o piasek, a\ w końcu znieruchomiał.Nad kanionem zaległa wielka cisza.Zakłócał ją tylko odgłos kopyt koni, które wałęsały się z nozdrzamiwypełnionymi zapachem świe\o rozlanej krwi.Czasem słychać było jęki rannych ludzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]