[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było w niej osiemzłotych.Ojciec nie dał i ten zatłukł go odważnikiem.- I co dalej?- Jak przyszłam do państwa, trafiłam na rozpacz państwa.Odchodziła poprzednia służąca.%7łeby tak żałować służącej! Odpierwszej chwili cierpiałam.Państwo byli za szczęśliwi.To trudnoznieść.Dlatego pan poszedł i zginął.Byłam bardzo zazdrosna otamtą służącą, ale i o szczęście państwa.Państwo na mnie niezwracali uwagi.Pomyślałam: mogę sobie być niekochaną służącą, aleaby zostać u państwa! Tamtą tak opłakują, to mogą mnie polubić.Teraz pani mnie wyrzuci.Gotowa jestem iść zaraz, jak stoję.- Franiu, co też Frania opowiada - powiedziała matka.- W kolejce po wodę widziałam jeszcze jedną od Jana Bożego.Szpital rozbiło, wszyscy uciekli.Powiada: - "Kocham tych Niemców!Ich bomby, pociski kocham.Uwolniły mnie.Gotowa jestem całowaćich czołgi".- Miała na sobie kapelusz z woalką i żołnierskipłaszcz.Pod tym była goła.Coś dała żołnierzowi za ten płaszcz.Chciała tu iść za mną, w końcu poszła rabować opuszczonemieszkania.- A, co Frania jeszcze powie o wariactwie? - dopytywała się dziwnymtonem matka.- Człowiek uważa, że jest jeden na świecie i od tego wariuje.Jaonto najszczęśliwsze dziecko na ziemi.Nie wie, co to jest świat.Aby pani żyła.Gdy syn traci ojca, może wyróść wyższy, bo nikniecień, w którym rósł.- Twoja mądrość do nas nie pasuje - rzekła spokojnie matka.- Koniec rozmowy pani ze sługą.- Mamo - ośmielił się przemówić do matki Jaon - dlaczego odpięłaśojcu mundur, wtedy gdy.- Powiem ci, wiedz to synu.Chciałam upewnić się, czy serce ojcanie bije.Pamiętasz tę strużkę krwi? Wzbudziła we mnie nadzieję.- Mamo, ja nie płakałem na pogrzebie ojca - pochwalił się Jaon.- Nie masz czym się chwalić.Czytasz "Ogniem i mieczem"? Dawnirycerze płakali.Nieoczekiwanie Frania zaniosła się szlochem.- Franiu, Franiu - skarciła ją matka.- Ja się zaraz wybioręzobaczyć, czy dom stoi.Jeszcze nie byłam od kiedy zeszliśmy tu.No i trzeba będzie iść po mniejszy tort, który Jaon wygrał jakosrebrną nagrodę.I po papugę.- Papugi nie dam zjeść! - zawołał Jaon.- Zobaczymy - ucięła matka.- Nie niepokójcie się.Jeśli zastanędom, pobędę tam.Muszę zobaczyć jak teraz tam jest.Chciałam teżcoś przeczytać.- Mamo, co chcesz czytać?- List.- Od taty? - Jaonowi załamał się głos.- Tam będą rozkazy, co mamyrobić po jego śmierci?- Nie synku, list sprzed lat.- Mamo, zawsze czytasz listy, które dawno dostałaś.- Wtedy nadchodziły bardzo ważne.Jaon pomyślał, że mieszkanie jest zburzone, gdy ujrzał matkęwracającą.Niosła pudło ze świecami nagrobkowymi i tekę zdokumentami.- Wyjrzałam przez okno łazienki.Naokoło pożary.Na niebie widaćwybuchy szrapneli, na ziemi błyski bomb i pocisków artyleryjskich.Domy oświetlone ogniem.Ten blask odbija się od nieba i zabarwiawszystko na czerwono.Zapomniałam powiedzieć, że jest noc.Naszdom opustoszały.Szyby są.Po ścianach pełzają refleksy pożaruspod czwartego.Nasz powinien dawno się zająć, ale krąg powietrzajest w inną stronę.- To jest inna wojna - mówił ktoś na korytarzu.- Dzieci znosząto, co w pierwszej wojnie żołnierze frontowi.- To będzie dopiero pokolenie, wykołysane wybuchami bomb! -cieszył się drugi.- Przyda im się - odpowiedział pierwszy głos.- Im przypadną owocezwycięstwa.- Zwycięstwo? Tego co straciliśmy, nie odzyskamy przez następnesto lat.Zaczyna się drugi okres niewoli, cięższy niż pierwszy.- Warszawa będzie się bronić dokąd nie nadejdą alianci.Jaon usypiając, uświadomił sobie, że on jeden wie, że Warszawabędzie poddana.Jeśli nie przeżyje - to i tak miał umrzeć przyurodzeniu, więc miał wiele darowane: poznał matkę, ojca, Nikę,wuja Rudolfa, był szczęśliwy przez siedem lat.Za chwilę Jaon czepiał się występu skalnego, który był zbudowany zcegieł i okazał się ścianą stupiętrowego domu.Nie chciał runąć wprzepaść i obudzić się.Nagłe trzęsienie ziemi spowodowało, żeściana której trzymał się Jaon, zaczęła dygotać i wysuwać mu się zrąk.Zsuwał się po występach, coraz szybciej i szybciej, i ażwzleciał, znalazł się w powietrzu.Przypomniał sobie, że wMarzeniowie chodził na lekcje latania.Nauczyciel w okularachlotniczych, przed lekcją zdejmował skórzany płaszcz i spod niegoukazywały się skrzydła, które nauczyciel rozprostowywał.To było wDzikim Lesie.Pierwszy lot z tamtej górki był łatwy.Był pilotemsamego siebie! Wróciło radosne przypomnienie pierwszego lotu, a znim znajomość prawideł poruszania się w powietrzu, umiejętnośćporuszania skrzydłami, sterowania ogonem, nachylania ciała wczasie zmiany kierunku.Leciał wtedy za nauczycielem, a teraz lecisam.Za łatwo mu się leci, oj, za szybko leci.Nie wie, jak sięzatrzymać, więc skręca gwałtownie ku ziemi.Przy tej szybkości niepotrafi inaczej.Widzi pojedyncze kamyki, drobiny piasku i manadzieję, że jednak się obudzi, ale następuje potworne zderzenie zziemią.Kurzawa, którą wywołało jego zderzenie nie znikła, ale zagęściłasię, sczerniała, jakby nie szybował w powietrzu, ale był na dnieziemi, w jakiejś kopalni.To był węgiel w piwnicy, poruszonydetonacją.Matka szarpała Jaonem krzycząc:- Jaon, uciekamy!Ciągnęły go z Franią na korytarz.Z sufitu sypnął się drobny gruzi leciał na nich coraz szybciej, gęściej, jakby nad nimirozszerzała się szczelina.- Sufit pęka - krzyknęła matka.Zrozumiał że dom nad nimi się wali.Biegli korytarzem w stronęwyjścia prowadzącego na podwórze domu, gdzie ich przygarnięto, alezobaczyli, że na przeciw nich biegną ludzie, których goniwysuwająca się stamtąd chmura pyłu.Coś tam spadało, uderzałociężko o ziemię.- Jesteśmy zasypani - krzyczeli uciekający i odepchnęli ich podścianę.Jaon znalazł się sam, oddzielony od matki i Frani.Tamci przewalili się.Frania, Jaon i matka znów wzięli się za ręcei w ciemności, kurzu, dławiąc się i kaszląc ruszyli przed siebie.Byli ostatni.Weszli do zimnych, niskich korytarzy pod ich domem.Przeciąg przynosił zapach spalenizny.Matka kazała otworzyć Franiich piwnicę.- Gdybyśmy was nie przygarnęli, bylibyście zasypani - mówiliuciekinierzy.- Nasz dom nie jest bezpieczny - ostrzegła.- Nasz był bezpieczniejszy i już go nie ma.- Nie ma? - spytał któryś z tych mieszkańców, bez przerażenia,tylko ze zdziwieniem, nie rozumiejąc co go spotkało.- Wszystko zniesione do parteru - odezwał się ten sam głos."Ci ludzie nie mają domu.Są bezdomni.Nie mają nic" - myślałJaon.- A dom obok? - spytała matka.- Nawet widać go
[ Pobierz całość w formacie PDF ]