[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To dla ciebie, mój aniołku! ćwierka.Pociągam za wstążeczkę, rozwiązuje się lekko, i uchylam wieczko oklejonej jedwabiemkostki.W środku na białej satynowej poduszeczce leży zegarek. To zegarek od Cartiera! Oni robią najdroższe zegarki świata przechwala się ojciec.Klejnot wygląda wprawdzie bardzo pięknie, ale nie znoszę zegarków.Oczywiściedziękuję i nie daję po sobie poznać, że nie wiem, co z nim zrobić.Ojciec przerywa tenniewygodny moment wyjęciem mi z ręki pudełka, mokrym językiem krąży wokół mojego uchai zaczyna mnie rozbierać.Tymczasem ja myślę o tym, komu w Monachium opchnę zegarek.Podczas gdy ojciec wyżywa się na mnie, realizując swoje fantazje, ja spadam w przepaśćbez dna.Wokół mnie panuje ciemność, niczego już nie czuję.Tylko kiedy staje się zbytgrubiański, bronię się, zapewniając: Innym razem, przyrzekam!Wiem, że kłamię.Następny dzień w centrum Rzymu mija jak zwykle na pospiesznym bieganiu od butiku dobutiku.W sklepie jubilerskim Bulgari ojciec szepcze z jakimś facetem, który mu obrzydliwienadskakuje.Potem na tylnym siedzeniu rolls-royce a kładzie czerwoną paczuszkę.Słońce zabarwia się na czerwono, wysoko na niebie pojawia się blady sierp księżyca.Jazda do domu przez miasto jest przepiękna.Place z fontannami, uliczne kafejki, ludzie ubranilekko, roześmiani, całujący się.Tymczasem ja jestem uwięziona w tym samochodzie, w tymdomu! Auto skręca na podjazd.Zatrzaskuje się żelazna brama, klatka jest zamknięta.Ojciec bierze kąpiel, długo stoi przed lustrem, przymierza różne spodnie, koszule,marynarki.Wszystko, co z siebie zrzuca, ląduje na podłodze, stając się w ten sposób pracą dlapersonelu.Góra ubrań szybko rośnie.Wydaje się nieobecny myślami.Prawdopodobnie dzisiajwieczorem znów zostawi mnie samą.Nie wytrzymam tego, muszę się stąd wydostać! Jak mammu wyjaśnić, że chcę zanurzyć się w wirze miasta? Jestem młoda, chcę żyć, chcę wychodzićwieczorami, śmiać się z tymi wszystkimi chłopcami i dziewczętami, tańczyć, bawić się.Zamiasttego siedzę zamknięta ze starym facetem w kościelnej twierdzy! Muszę czekać, aż wróci dodomu i odreaguje na mnie swoje żądze.Ojciec szepcze: Ciao, mój aniołku, muszę jeszcze na chwilę wyjść.Przyciska mokre usta do moich warg, łapie swoją panamę i znika.Kiedy słyszę odgłoszapuszczanego silnika, rzucam się na kolana przed miską klozetową i wymiotuję.To mi niewystarcza.Wpycham sobie palec, dwa, całą dłoń do gardła, dopóki do miski nie spływa już tylkożółta ciecz, a ja dostaję zawrotu głowy.Na chwiejnych nogach staję przed lustrem.Patrzy namnie obca osoba: pusty wzrok wodnistych oczu, nabrzmiała skóra twarzy.Odwracam się, rzucamna łóżko i płaczę, szlocham, krzyczę.Co za różnica i tak nikt mnie tu nie usłyszy!W Monachium jestem niepotrzebna, niechciana, niewygodna.Ojciec z kolei tak mocno mniepożąda, walczy, pokazuje mi, jak bardzo mnie potrzebuje, jak to cudownie, że jestem.I bezprzerwy narzuca mi swoją wolę.Ktoś gwiżdże jakąś melodię.Wartownik! Jedyny człowiek, który na krótki czas odganiamoją samotność i strach. Halo, zaraz schodzę! wołam przez okno.%7łeby móc coś zobaczyć, muszę wychylić się daleko, bo nisza okienna jest co najmniejmetrowej głębokości.Stoi tam na dole, na żwirowanej ścieżce, niebieski człowieczek na białymtle i uśmiecha się jak kot na drzewie z Alicji w Krainie Czarów.Z radości i ulgi, że przyszedł,wrzucam do miski cztery butelki piwa, salami, ser, szynkę, chleb i z wdzięcznością wręczam mują na schodach. Grazie mille! cieszy się.Znów siadamy na schodach, stukamy się butelkami, on opowiada swoje historie,nieprzerwanie żując.Czasami widzę w jego ustach tę papkę.Brzydzi mnie to i szybko sięodwracam.Czas szybko leci, wartownik zakłada ponownie czapkę, żegna się i znika.Niestety!Z pewnością jest już pózno, ale jeszcze nie chce mi się iść do łóżka.Zupełnie nieodczuwam tu atmosfery miejskiego życia.Nawet cykady nie grają.Niekiedy słychać krzyk sowy.Jest biała i mała jak gruszka, ale dzisiaj i jej nie ma.Nagle ciszę rozrywa grzmot.Mury drżą,ziemia wibruje.Co to? Trzęsienie ziemi? Koniec świata? Babbo, proszę, przyjedz wreszcie!Przyciskam się płasko do kamieni, chowam twarz w ramionach.Włamywacz! Duch! Nawetpłacz mi przeszedł, już tylko się boję.Tak znajduje mnie ojciec, nawet nie słyszałam, kiedy przyjechał.Przerażony pyta, co sięstało, a ja jąkam coś bez ładu i składu.Wnosi mnie do domu, sadza na marmurowym stole,głaszcze po głowie, całuje w czoło.Próbuje mnie uspokoić, przynosi szklankę wody.Aapczywieją wypijam.Zęby mi szczękają, trzęsę się całym ciałem, nie mam nad sobą żadnej kontroli.Ojciec obejmuje mnie czule, głaszcze po włosach, chce mi pokazać, że przy nim jestembezpieczna. Wszystko dobrze, wszystko w porządku!Jego ręce przesuwają się po moich ramionach, po piersiach, kładzie mnie do tyłu na blatstołu, zsuwa mi nisko majtki, unieruchamiając mi nogi.Czuję, jak jego język sunie po mojejskórze, po wewnętrznej stronie uda, wyżej, bardzo powoli.Drętwieję.Widzę, jak przed moimioczami płonie płyta marmurowa, krwawi, tonie we krwi, która ścieka w dół po białych nogachi krzepnie, skorupieje.Odpływam.W pewnym momencie budzę się w nocy w jego łóżku.Prześcieradło jest lepkie od potu,w powietrzu wisi obcy, ohydny zapach.Ojciec chrapie obok mnie.Po cichutku wymykam sięz pokoju, biegnę po schodach w górę wieży, do łazienki piętro wyżej.Siadam w pustej wanniei namydlam się, dopóki nie jestem cała pokryta pieniącą się białą mazią.Potem trę skórę,dokładnie płuczę usta, szoruję piersi, brzuch, przyrodzenie, aż mnie wszystko piecze.%7ładna jegoczęść absolutnie nie może pozostać na moim ciele! Woda spłukuje ze mnie brud, widzę ojcaznikającego w odpływie wanny.Potem owijam się szczelnie płaszczem kąpielowym, zaciskampoły, zawiązuję pasek w supeł jak kłódkę.Muszę znów położyć się u niego, inaczej będzie tupał, kiedy się obudzi.W drodzepowrotnej przechodzę nad kościelną nawą.Kusi mnie, aby rzucić okiem w dół.Początkowoniczego nie rozpoznaję, tylko księżyc maluje jasne plamy na niewyraznej przestrzeni pode mną.Uspokojona wracam do sypialni i kładę się na samym brzegu łóżka.Rano mała kobieta w czerni jak zwykle przynosi mi do łóżka kawę, biszkopty i bułeczkiz masłem.Nie lubię włoskiego masła ma zjełczały, kojarzący się z krowimi wymionamiposmak.Potem znowu dokładnie się myję, pod warunkiem że w pobliżu nie ma ojca.Celebrujęprawdziwe kąpielowe orgie! Piana sięga mi ponad głowę, chowam się w niej, namydlamwszędzie dokładnie.Jeśli mam szczęście, jestem już ubrana, kiedy on nadchodzi.Moja szafa jesttak przepełniona ubraniami, że nic się już do niej nie mieści.Mimo to nie bawi mnie wcalezakładanie czegoś ładnego, czy też bawienie się tkaniną , jak mawia ojciec.Aapię na chybiłtrafił jakiś ciuch i wrzucam na siebie.Ale czasami udaje mu się mnie dopaść, zanim to zrobię.Wtedy jestem obmacywana.Próbuję się wymknąć, wynajduję wymówki, wpadam do ubikacji,zamykam drzwi na klucz, nasłuchuję, modlę się, żeby sobie w końcu poszedł.Boję się jego złegohumoru, który pózniej się na mnie skrupia.Kąciki jego ust się wykrzywiają, daje mi odczuć, żejestem winna.Winna, bo on jest rozczarowany i dotknięty.Wtedy czeka mnie pokuta.Nieprawdopodobnie dużo wysiłku kosztuje mnie udobruchanie go
[ Pobierz całość w formacie PDF ]