[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Erik rzucił mu prosto w twarz:- Kompania jest uzbrojona w dziewięć, a nie w dwanaście kara-binów maszynowych.Niespodziewanie do nagonki przyłączył się Don.Przerażony Ple-wig spojrzał w stronę nowego zródła zagrożenia.- Siedemdziesiąta trzecia dywizja składa się z Bawarczyków.Wypochodzicie z Nadrenii.Jak się tam znalezliście?- Major von Wetterling poległ we Francji.Na długo przed wasząrzekomą służbą pod jego dowództwem.Wytłumaczcie to!Pytania uderzały niczym szybkie ciosy młota.- Jak mógł być waszym dowódcą na froncie rosyjskim, skorowtedy dawno już nie żył? Napisaliście to tutaj!Erik wyrżnął dłonią w życiorys.Plewig popatrywał gorączkowo tona jednego, to na drugiego prześladowcę.Bezwiednie przyjął posta-wę zasadniczą, szukając odruchowo pokrzepienia w bliskiej sercu144dyscyplinie.Na czoło wystąpiły mu kropelki potu.Dwóch agentówCIC waliło w niego jak w bęben.- Kto naprawdę dowodził batalionem?- Wasza kompania była uzbrojona tylko w jedno działo przeciw-czołgowe.Dlaczego twierdzicie, że w dwa?- Nigdy nie byliście saperem!- Wygadujecie kłamstwa!Plewig był przerażony.Doznał wrażenia, że Amerykanie dosłow-nie wgryzają się w jego umysł.Jego świat się walił.Nie wiedział, do-kąd uciekać.Ale musiał stawić czoło dręczycielom.Musiał im sięoprzeć.- Nie! - wykrzyknął.- Nie! Mówiłem prawdę!Erik wstał i rzucił w Plewiga rękopisem.- To ma być prawda?! - ryknął.Plewig jeszcze nie skapitulował.- Nie.tak.! To znaczy.ja.- Słowa zamarły mu na ustach.W pokoju zapadła raptowna cisza.Erik usiadł spokojnie na krze-śle.Kiedy wreszcie przemówił nie patrząc na Niemca, w jego głosiezabrzmiało zmęczenie i obojętność:- To nie ma sensu, Plewig.Wiemy, że kłamiecie.- Don wskazałgestem dłoni rozrzucone papiery.- Zbyt wiele drobnych błędów wtwoim zmyślonym przebiegu służby, przyjacielu.Erik obrzucił Plewiga ironicznym spojrzeniem.- Nie sposób zapamiętać wszystkich drobnych szczególików,prawda? - powiedział niemal uprzejmie, nawet jakby z ubolewaniem.Odwrócił się do drzwi i podniósł głos:- Sierżancie Murphy!Murphy nie kazał na siebie czekać.- Słucham?- Możecie odprowadzić więznia.Paragraf dziewięćdziesiąt sie-dem, artykuł czwarty.Sierżant wydobył z kabury swojego colta kaliber 45, gotów do na-tychmiastowej reakcji.Plewig zerwał się z krzesła i wlepił spojrzeniew dwóch agentów.Ci jednak jakby stracili zainteresowanie145przesłuchiwanym.Przeglądali jakieś papiery.Murphy poruszył re-wolwerem.- Idziemy - rzucił krótko.Plewig powoli postąpił krok w stronę drzwi i przystanął.- Przepraszam, Herr Offizier.- zwrócił się do Erika.- O co chodzi? - zapytał Amerykanin ze zniecierpliwieniem.- Co teraz ze mną będzie?Erik wyglądał na lekko zaskoczonego.- Co będzie? Na pewno znacie międzynarodowe prawo wojenne,Plewig.A nasze państwa prowadzą ze sobą wojnę.- Przez chwilęspoglądał badawczo na Niemca, wreszcie wzruszył ramionami.- Po-nieważ bezsprzecznie nie jesteście tym, za kogo się podajecie, musi-cie być sabotażystą albo szpiegiem.Skoro zaś nie nosicie munduru,nie można uznać was za jeńca wojennego objętego przepisami Kon-wencji Genewskiej.Kwestia najwyrazniej została wyczerpana.Erik znów wetknął nosw papiery.Plewig przesunął nerwowo językiem po wargach.W poko-ju, niczym dusząca mgła, wisiała cisza.Nikt się nie poruszał.Wreszcie Niemiec odezwał się cicho:- A więc ja.Erik podniósł na chwilę spojrzenie.- Zostaniecie rozstrzelani - powiedział spokojnie.- Wyprowadz-cie więznia, sierżancie - zwrócił się do Murphy'ego.yrenice Plewiga rozszerzyły się.- Nie! Poczekajcie! Proszę.Amerykanin z teatralną irytacją rzucił papiery na biurko.- Co tam jeszcze? - warknął.Plewig spoglądał teraz to na jednego, to na drugiego agenta.Najego ściągniętej twarzy widać było ciężką rozterkę.Nagle wyrzucił zsiebie:- A jeśli będę mówił.Jeśli będę mówił? - Erik pozostał obojętny,poczuł jednak przypływ podniecenia.Znów się udało! ZmierzyłNiemca chłodnym spojrzeniem.- Co macie do powiedzenia?- Jeśli wam powiem, co ja.Jeśli będę mówił.Czy mnie wtedywypuścicie? - Erik żachnął się.146- My tu nie ubijamy takich interesów.Ale zobaczę, co będę mógłdla was zrobić.Plewig poczuł się osaczony.Nieoczekiwanie poraziła go groza sy-tuacji.Stał w milczeniu.- No więc.? Nie istnieje ktoś taki jak przyjaciel - przypomniały się nagle Ple-wigowi słowa stanowiące dewizę organizacji.- Jeśli twoje zadaniezostało przez niego zagrożone, zwróć się przeciw niemu.A w raziepotrzeby zabij! Jego myśli kłębiły się bezładnie.Dewiza Himmlera.Nic tam nie ma o twoim własnym życiu, prawda? Nie ma.Jeśli bę-dzie mówić, może ocali własne życie.I swoje zadanie.Czy nie to im wkońcu wpajali? Można poświęcić towarzyszy? Chyba można.Spojrzał na Erika.- Jestem werwolfowcem - powiedział.Wyznanie wywarło piorunujący efekt.Gdyby Plewig nie bał się takbardzo o własną skórę, byłby to zauważył.Murphy'emu aż szczękaopadła, a Don zakrztusił się papierosem.Erika zamurowało - po razpierwszy usłyszał od przesłuchiwanego:, jestem werwolfowcem!.Przez chwilę czuł nieprzepartą chęć śmiechu.Słowa, które usłyszał,brzmiały wprost groteskowo w ustach tego wystraszonego, błękitno-okiego chłopaka.Szybko opanował się i przybrał znudzony wyraztwarzy.- Ach, więc jesteście jednym z nich - zauważył beznamiętnie.-Cóż, chyba nie usłyszymy od was nic nowego.Plewig zdębiał.Stracił rezon.Nagle zauważył, że ma spocone dło-nie.Zmieszne, nigdy mu się nie pociły.Patrzył w milczeniu na Ame-rykanina.Nie wiedział, od czego zacząć.Erik niespiesznie wstał ipodszedł do niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]