[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znow wstrzasnal nim dreszcz, ale tym razem byl to dreszcz pierwotnej zadzy, drgawki nieludzkiej przyjemnosci i podniecenia.Po napelnieniu baku Rachael powrocila na autostrade i Eric znow zapadl w swoj podobny do transu stan.Tym razem jego mysli byly dziwniejsze, bardziej nierzeczywiste od tych, ktore poprzednio chodzily mu po glowie.Teraz widzial siebie, jak biegnie susami poprzez mgle, a jego sylwetka jest ledwie na wpol wyprostowana.Na horyzoncie wyrastaja parujace gorskie szczyty, a niebo jest tak jasne i czyste, jakiego nie widzial w swym zyciu.A jednak obraz ten byl mu juz znany, podobnie jak obce, lsniace rosliny, ktorych Eric Leben nigdy przedtem nie spotkal, ale zetknela sie z nimi przebywajaca w jego wnetrzu inna istota.Potem cofnal sie do pozycji zupelnie poziomej, stracil ludzkie ksztalty, slizgal sie brzuchem po cieplej, wilgotnej powierzchni ziemi, wspinal na prochniejacy gabczasty pien, chwytal go dlugimi palcami u nog, sciagajac przy tym kore wraz z prochnem i odslaniajac olbrzymie gniazdo wijacych sie larw, w ktore zanurzy swoj glodny pysk.Uniesiony mrocznym, dzikim podnieceniem, zaczal tupac w boczna sciane bagaznika i czynnosc ta blyskawicznie wyzwolila go od ponurych obrazow i mysli, ktore wypelnialy jego umysl.Zdal sobie sprawe, ze tupanie moze zaniepokoic Rachael, wiec natychmiast przestal.Mial nadzieje, ze bylo to tylko kilka pukniec.Samochod zwolnil i Eric zaczal szukac w ciemnosci srubokretu na wypadek, gdyby trzeba bylo szybko otworzyc zamek i wyskoczyc z bagaznika.Ale zaraz potem powrocili do normalnej predkosci - Rachael nie domyslila sie przyczyny stukania - i Eric ponownie zapadl w bagno pierwotnych wspomnien i zadzy.Teraz, kiedy umyslowo unosil sie gdzies w odleglym miejscu, powrocil proces przemian fizycznych.Mroczny bagaznik byl niczym lono, w ktorym tworzyl sie i rozwijal plod niewyobrazalnego mutanta; tworu, ktory stanowil na Ziemi cos starego i nowego zarazem, tworu, ktorego czas juz przeminal, ale rowniez jeszcze nie nadszedl.Ben domyslil sie, ze agenci moga go podejrzewac o chec kradziezy jednego sposrod sznura samochodow zaparkowanych na poboczu po stronie jeziora.Na pewno beda tam na niego czekac.Co wiecej, mogli zalozyc, ze nadejdzie z poludnia, chowajac sie - gdyby wedrowke uniemozliwial mu ruch pojazdow - do przydroznego rowu.Mogli tez pomyslec, ze zostal na wschodnim stoku, nie przechodzac na druga strone szosy, i szedl ostroznie na polnoc, kryjac sie wsrod drzew i zarosli.Na pewno jednak nie wpadli na mysl, ze Ben przejdzie przez jezdnie na zachodnia strone - zblizajac sie do jeziora - i ruszy na polnoc pod oslona lasu, aby ostatecznie wyjsc przy zaparkowanych samochodach, ale od tylu.Rozumowal poprawnie.Najpierw przeszedl pewien odcinek w kierunku polnocnym, majac po lewej rece jezioro, a po prawej autostrade.Potem pokonal dzielaca go od niej skarpe, ostatnie metry czolgajac sie ostroznie na brzuchu.Wyjrzal na droge, odwrocil glowe w prawo i zobaczyl zaparkowane samochody.Na przednim siedzeniu ciemnozielonego sedana marki Chevrolet czailo sie dwoch mezczyzn.Podjechali tak blisko do dodge'a station wagon, ze - gdyby zamiast wyjsc z drugiej strony, nadszedl od poludnia - na pewno nie zobaczylby ich.Obaj patrzyli przed siebie, obserwujac przez szyby stojacych przed nimi samochodow geometrycznie obramowane kawalki dwupasmowej autostrady.Ben cofnal sie, przewrocil na plecy i przez minute lezal nieruchomo na zboczu.Materacem byly mu opadle z sosen igly, wyschniety rajgras i blizej nie okreslone rosliny o jaskrawych lisciach, podobne do rosnacych na tym obszarze ziol.Kladac sie na nich nie martwil sie, ze - zgniecione - moga poplamic swym chlodnym sokiem jego koszule i spodnie.Byl juz dosyc brudny po szalenczej ucieczce przez ten las, z domu Erica Lebena az do autostrady.Poniewaz wsuniety za pas combat magnum uwieral go przerazliwie w plecy, Ben przekrecil sie lekko na bok.Choc niewygodna w noszeniu, bron zapewniala mu jednak bezpieczenstwo.Byl pewien, ze obaj pasazerowie chevroleta czekaja wlasnie na niego.Kusilo go, by pojsc dalej na polnoc i znalezc gdzies nie strzezony samochod.Wtedy ukradlby go i odjechal, zanim agenci zorientuja sie, ze czekaja na darmo.Z drugiej jednak strony nie mial pewnosci, czy znajdzie w ogole jakis pojazd zaparkowany poza zasiegiem wzroku swego wlasciciela.A juz na pewno Sharp razem z tym drugim nie beda tu siedziec zbyt dlugo.Jesli w najblizszym czasie nie zobacza Bena, dojda do wniosku, ze sie przeliczyli.Zaczna wtedy jezdzic po szosie tam i z powrotem, zatrzymujac sie co pewien czas, by wyskoczyc na boki i przeczesac zarosla.Chociaz w "te klocki" byl duzo lepszy od nich, nie mogl reczyc, ze nie uda im sie zaskoczyc go gdzies wzdluz trasy.Teraz mial te przewage, ze mogl dzialac z zaskoczenia.Widzial ich, a oni nie mieli pojecia, gdzie jest on.Postanowil wykorzystac te przewage.Najpierw rozejrzal sie za gladkim kawalkiem skaly, najlepiej wielkosci piesci.Znalazl odpowiedni i zwazyl go w rece.Byl dobry, solidny.Benny rozpial koszule, polozyl sobie odlamek na brzuchu i ponownie ja zapial
[ Pobierz całość w formacie PDF ]