[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obrazy naszego wspólnego życia stawały miprzed oczami tak plastycznie, że nieomal słyszałem jej głos. Niech by się już ze mną kłóciła , myślałem. Niech by miwymyślała od starych ramoli, byleby tylko nic się jej niestało.Zdawałem sobie jasno sprawę z tego, że ci ludziezdolni są do wszystkiego, że nie cofną się przed żadnązbrodnią.Nie było sensu się łudzić.Nie sypiałem po nocach, straciłem apetyt.Schudłem,zmizerniałem, opadłem z sił.Na domiar złego moje skromneoszczędności były na wyczerpaniu i stanąłem wobecpoważnego problemu: z czego będę żył? To nie takie proste.O pracy nie mogłem nawet myśleć.Nie byłem zdolny sklecićnawet kilku zdań.Dzwoniono do mnie z radia i z telewizji,proponując, żebym coś dla nich napisał, ale za każdym razemodmawiałem, tłumacząc się brakiem czasu albo złym stanemzdrowia.Ten ostatni argument był zupełnie realny, borzeczywiście, czułem się fatalnie.Któregoś popołudnia przyszedł do mnie Downar.Nietelefonował i nie zapowiedział swojej wizyty.Po prostuprzyszedł.Poczęstowałem go herbatą.- Daruj, że nie proponuję ci nic mocniejszego, ale u mnie wdomu posucha.Na to Stefan wyjął z kieszeni płaszcza butelkę radzieckiegokoniaku.- Przyniosłem ci na pociechę - uśmiechnął się.- Niech tobędzie zadatek na prezent imieninowy, bo chociaż dodrugiego maja jeszcze daleko, ale twoje zdrowie wypić nazapas nie zawadzi.- Jesteś fajny chłop - powiedziałem, ściskając go serdecznie.- Coraz rzadziej spotyka się na świecie takich przyjaciół.Rozsiedliśmy się wygodnie w fotelach i rozmawialiśmy natematy ogólne, trochę o polityce, trochę o pogodzie i trochę onowych filmach.W pewnym momencie Downar wskazał radio.- Nastaw jakąś muzykę - powiedział.Zdziwiłem się, bo wiedziałem, że Stefan nie jest zapalonymmelomanem i zazwyczaj prosi, żeby zamknąć radio.Niedałem jednak poznać po sobie, że mnie to zaskoczyło,wstałem i zacząłem manipulować gałkami.Natarczywe,hałaśliwe dzwięki wypełniły pokój.- Nie ściszaj - rozkazał Downar.Wstał, wyszedł doprzedpokoju, wyjrzał na schody, a następnie wrócił,zamykając dokładnie wszystkie drzwi.Byłem coraz bardziej zdumiony.- Myślisz, że ktoś nas podsłuchuje? - spytałem, zniżającmimo woli głos.Skinął głową.- To bardzo prawdopodobne, że znajdujesz się pod ścisłąobserwacją.Nie wykluczam nawet takiej możliwości, że wtwoim mieszkaniu zainstalowana jest aparaturapodsłuchowa.Spojrzałem na niego niedowierzająco.- Czy ty trochę nie przesadzasz? Aparatura podsłuchowa?- Czy uważasz, że ja jestem człowiekiem skłonnym doprzesady?- No.raczej nie, ale.Downar przysunął swój fotel do mojego, pochylił się i zacząłmówić szeptem.Radio ryczało.*Na drugi dzień przeprowadziłem z Downarem następującąrozmowę telefoniczną: Downar: - Co robisz jutro popołudniu? Masz czas?Ja: - Mam.A o co chodzi?Downar: - Chciałbym ci zaproponować maleńkąprzejażdżkę.Jadę po Annę Darecką.Ja: - Niemożliwe!Znalazłeś ją? Downar: - Wiem gdzie ukryto jej zwłoki.Ja: -Mówisz poważnie?Downar: - Jak najbardziej.Ta osoba, którą zatrzymaliśmyzaczęła mówić.Więc jak? Pojedziesz ze mną? Ja: -Oczywiście.Chętnie.Downar: - Będę u ciebie jutro około siedemnastej.Ja: -Dobra.Odłożyłem słuchawkę.Byłem podniecony.Wiedziałem, żeod powodzenia tej akcji zależy bardzo wiele, a może nawetżycie Bożeny.Nie mogłem się doczekać.Chodziłem pomieszkaniu jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce.Próbowałem czytać.Na nic.Próbowałem słuchać radia.Drażniło mnie to w sposób nieprawdopodobny.Pierwszy razw życiu zacząłem żałować, że nie mam telewizora.Dopiero o siódmej zadzwięczał dzwonek u drzwiwejściowych.Skoczyłem do przedpokoju.To nie był Downar.To był porucznik Olszewski.- Major przysyła mnie po pana.- Dobrze.Już idę.Narzuciłem płaszcz i pośpiesznie zbiegliśmy na dół.Przeddomem czekała czarnawołga.- Gdzie major? - spytałem, kiedy usadowiliśmy się w wozie.- Na Mokotowie.Pilnuje tego lekarza.- Daleko to?- Kawałek.Na Jaśminowej.- To chyba będzie gdzieś na Wierzbnie.Porucznik skinąłgłową.- Faktycznie, że to już Wierzbno, w bok za DworcemPołudniowym.- A jeżeli facet wcześniej ruszy? - spytałem niespokojnie.- Mówi się trudno.Major za nim pojedzie.Ale wątpię.Myślę, że jeżeli w ogóle ten numer chwyci, to gość do nocyzaczeka.Takie rzeczy lepiej po ciemku załatwiać.Jechaliśmy w milczeniu.Tylko od czasu do czasu Olszewskizachęcał kierowcę:- Felek, naciskaj gaz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]