[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To była ta orchidea, którą kilka dni wcześniej widziały na wystawiekwiaciarni przy Trzynastej.- Spodobała ci się ta nazwa.Ale tego gatunku akurat nie mam.- Masz za to inne, o wiele ładniejsze ni\ w tamtej kwiaciarni.A właśnie! Przecie\ tenjej nowy właściciel prosił cię, \ebyś pokazała mu jakieś swoje orchidee.Byłaś tara jeszczeraz?Sandra pokręciła głową.Podlała kwiaty w ostatniej z wiszących skrzynek i odstawiłafioletową konewkę na stół.Chwilę się zastanawiała, po czym wzięła czerwoną, w której byławoda z dodatkiem perhydrolu, wzbogacającego ją w tlen, i poszła podlewać orchidee oniewielkich, niezwykle delikatnych, białych kwiatach.- To znaczy, byłam tam dwa czy trzy razy - powiedziała po chwili.- Ale tylko po to,\eby obejrzeć ich orchidee.- Nie rozumiem, dlaczego nie pokazałaś im swoich i nie zapytałaś, czy nie chcielibyich od ciebie kupować.- Bo w tej kwiaciarni są prawie wszystkie gatunki, które uprawiam, i jeszcze du\owięcej, więc co ich mo\e zainteresować? - odparła Sandra.- Zresztą potem ju\ nie zastałamtam ani właściciela, ani jego córki, tylko jakąś niezbyt sympatyczną kobietę, chybaekspedientkę, która wyraznie nie była zadowolona, \e tylko oglądam, a nic nie kupuję.- Spróbuj z innymi kwiaciarniami - poradziła jej przyjaciółka.- W Eugene jest ichprzecie\ kilka, mo\e nawet kilkanaście.- Myślisz, \e tego nie zrobiłam? Kiedyś, zanim zaczęłam dostarczać orchidee Julii,odwiedziłam wszystkie.śaden właściciel nie był wtedy zainteresowany.Podejrzewam, \enikt mnie wtedy nie traktował powa\nie.- Ale teraz, gdybyś powiedziała, \e przez dwa lata zaopatrywałaś Dos Gardenias.- Właśnie tak sobie pomyślałam i obeszłam jeszcze raz wszystkie kwiaciarnie wmieście.-I co?- I nic.Rzeczywiście, potraktowali mnie powa\niej.Ci, którzy znali Julię, nawet coś omnie słyszeli.Tyle \e od czasu, gdy Dos Gardenias zmieniła nazwę i właściciela, w ogóleprzestali handlować orchideami.- Sandra odło\yła czerwoną konewkę na stół i zdjęłarękawice.- Teraz, jeśli ktoś w Eugene chce kupić orchidee, jedzie na Trzynastą Ulicę.Rozejrzała się po cieplarni.Przestawiła kilka doniczek z roślinami, w którychpojawiły się pąki, z ciemnego w bardziej nasłonecznione miejsce.Odcięła trzy przywiędłełodygi Oncidium letragonum i umieściła donicę w najmroczniejszym kącie cieplarni.- To ju\ chyba wszystko - powiedziała, jeszcze raz rzucając czujnym okiem na swojekrólestwo.- Wracamy do domu.Ach, zapomniałam ci powiedzieć, \e mama upiekłaszarlotkę.Kilkanaście minut pózniej siedziały ju\ w pokoju Sandry, ka\da z talerzykiem zwielkim kawałkiem ciasta i kubkiem herbaty jabłkowo-kardamonowej.Po śmierci JuliiSandra dowiedziała się od pani Hoover, gdzie jej sąsiadka zaopatrywała się w swoją ulubionaherbatę, i od razu kupiła trzy du\e puszki.- To jak ty sobie teraz poradzisz, jeśli nie będziesz sprzedawała orchidei? - spytałazmartwiona Roseanne.- Mam jeszcze oszczędności.Obliczyłam, \e przez pół roku powinno mi wystarczyćna prąd, nawozy, środki owadobójcze i tak dalej.Potem, jeśli nie wymyślę nic innego,sprzedam samochód - powiedziała, choć myśl o rozstaniu z garbusem była dla niej bolesna.- To znaczy, \e nie jest tak zle! - zawołała Roseanne.- A ja myślałam, \e jesteś kompletnie spłukana.Sądziłam, \e wszystko, co miałaś,wydałaś na samochód.Więc tym bardziej nie rozumiem, dlaczego nie kupiłaś sobie tej kiecki.- Teraz nie jestem, ale nie wiem, co będzie za pół roku - odparła Sandra.- Coś wymyślisz, jestem tego pewna - przekonywała ją przyjaciółka.- Na twoimmiejscu nie martwiłabym się tym, co będzie za pół roku, tylko tym, w czym pójdziesz na bal,jeśli ktoś kupi tę sukienkę.- Roseanne, przecie\ rozmawiałyśmy ju\ o tym.Nie mam z kim iść.- Coś się wymyśli.- Coś się wymyśli! - prychnęła Sandra.-O, ju\ mam!-Co?- Wiem, z kim pójdziesz.-Z kim?- Z Tobym Langdonem.Sandra znała się z Tobym od małego.Byli sąsiadami, ich rodzice się przyjaznili i choćbył od niej dwa lata starszy, nigdy nie dał jej odczuć, jak niektórzy jego koledzy, \e jestsmarkulą.Zawsze mogła na niego liczyć.No i niezle się prezentował.Nie była pewna, czy Christopher poczułby się przy nimjak Quasimodo, ale nie ulegało wątpliwości, \e Toby - ze swoimi ciemnymi włosami,intensywnie niebieskimi oczami i wysportowaną sylwetką - był bardzo przystojnymchłopakiem.Tyle tylko, \e Sandra nie miałaby chyba odwagi zwrócić się do niego z prośbą, \ebyposzedł z nią na bal maturalny.- Ale Toby ma dziewczynę - przypomniała przyjaciółce.- I co z tego? Przecie\ ją znasz.I z tego, co wiem, przyjaznicie się.Sandra rzeczywiście dobrze znała Shannonę.I bardzo ją lubiła.- Opowiesz jej, w czym rzecz, i jeśli ta Shannona jest taka fajna, jak nieraz mówiłaś,na pewno wypo\yczy ci swojego chłopaka na jeden wieczór.W końcu my, dziewczyny,powinnyśmy sobie pomagać.- Wypo\yczy! - parsknęła Sandra, trochę zdegustowana tym określeniem.- Nie rozumiem, czemu się tak oburzasz.To przecie\ dobre słowo.Nie jesteś przecie\Jackie Donovan.Chcesz tylko po\yczyć od Shannony chłopaka, a nie zabierać go jej.Sandra zamyśliła się.Roseanne natychmiast po\ałowała, \e wspomniała o Jackie.- Przepraszam cię, nie powinnam była.-Nie, nic się nie stało.Tylko wiesz.Nie mogę powiedzieć, \e lubię Jackie, bo to bybyła nieprawda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]