[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ohyda!18 marcaPierwsza przymiarka sukni.Katrina wyprostowała i skróciła rękawy do trzech czwartych.%7łegnaj, styluhippisowski.Ale nadal wyglądam jak Nellie Olsen, która wpadła do studni.Katrina cały czas kręciła złowróżbnie głową, jakby uwa-16513Ale skąd ta ulga w jej głosie?żała, że nic się tu nie da zrobić.Można by sądzić, że za pięćset dolarów przynajmniej doda mi ducha.Zaczynam rozumieć, czemu wyznawcy Moona biorą śluby zbiorowo.Nie potrzebują firmcateringowych, zespołów ani druhen.A w grupie tysiąca panien młodych kto zauważy jedną sukienkę?20 marcaWszystko szło świetnie.Miałam zaledwie krótki sen erotyczny o chłopaku z jedenastej klasy, Dennym,znalazłam kwiaciarnię, a pan Spaulding pogratulował mi pomysłu na artykuły.Potem jednak odezwałsię Barry.- Jakie zaproszenia wysyłasz, nowoczesne czy tradycyjne? Takie, na których nie pojawi się twójadres, Barry.Biednykretyn, myśli, że łatwo będzie mnie się pozbyć.Pewnego dnia wyszła za mąż i puff, zniknęła.Mógłbydać sobie spokój.- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam.- Chcesz powiedzieć, że ich nie zamówiłaś?- Nie.- Ale przecież bierzesz ślub za trzy miesiące i dwa dni14.Kiedy moja przyjaciółka, Denise, wychodziła zamąż, zamówiła zaproszenia kilka miesięcy wcześniej i, dla twojej wiadomości, były przepiękne:szaroróżowe, na czerpanym papierze, z czerwonym drukiem, przełożone bibułkami.Chętnie dowiem sięo nazwisko i adres drukarza.Super, a może przy okazji wepchniesz mnie pod samochód?- Dzięki, ale nie, Barry.Dam sobie radę.Czy aby na pewno? Może jest coś w tym, co mówił15.Natychmiast zadzwoniłam do Mandy, którawpadła w popłoch.- Co to znaczy, nie zamówiłaś zaproszeń? Nie czytałaś trzydziestego czwartego rozdziału Pięknej pannymłodej?18214Nie, żeby liczył.15Szybko, niech ktoś zdzieli mnie w łeb.Za chwilę uznam, że nie brak mu rozsądku.- W okolicach trzydziestego pierwszego zaczęłam przerzucać kartki.- Chodzi o twój ślub! Nie możesz przerzucać kartek.W sprawach ślubnych trzeba być dokładnym!Przez resztę dnia byłam kłębkiem nerwów.Co ja zrobiłam? A już myślałam, że szala małżeńskiejkatastrofy w końcu przechyliła się na moją korzyść.Może nie wszystko szło świetnie, ale przynajmniejodzyskałam trochę spokoju.I nagle to.Po pracy popędziłam do domu i otworzyłam rozdział trzydziesty czwarty.Im więcej czytałam, tymszybciej waliło mi serce.Według zaleceń PPM zaproszenia należy rozesłać sześć tygodni przed ślubem.Nie za wcześnie, bo ludzie zapomną, lecz dość wcześnie, by mogli uwzględnić przyjęcie w swoichplanach.Dodajmy do tego przeciętnie dwa miesiące potrzebne na wydrukowanie zaproszeń, dokonanieniezbędnych poprawek, zaadresowanie i wysłanie kopert.Sześć tygodni plus dwa miesiące.Wynika ztego, że powinnam była zamówić zaproszenia tydzień temu!Najwyrazniej zbliża się apokalipsa - bo Barry miał rację.21 marcaW ataku paniki spowodowanym zaproszeniami postanowiłam zadzwonić do Stephena do pracy.Byładopiero piąta, ale pracował od siódmej rano i był wyraznie zmęczony i rozkojarzony.Nic dziwnegozatem, że zamiast coś mi poradzić, zasugerował, bym poprosiła o pomoc matkę.Poddajemy się, Stevie?21 marca 22.30Choć podczas rozmowy ze Stephenem zachowywałam się całkiem uprzejmie, mimo wszystko poczułamsię winna z powodu wszystkich nieprzyjemnych rzeczy, jakie przemknęły mi przez głowę.W końcuprzyznajmy, Stephen haruje jak wół.Nic dziwnego, że jest rozkojarzony.Postanowiłam zadzwonić doniego do domu i powiedzieć, jak bar-167dzo go kocham.Długie godziny, jakie spędza w pracy, moje szaleństwa przedślubnych przygotowań ifakt, że obecnie śpimy osobno sprawiły, że przez cały miesiąc ledwie się widywaliśmy.Ale Stephena nie było w domu.Zadzwoniłam więc do pracy.Po sześciu dzwonkach w końcu podniósł słuchawkę.Zanim jednak zdążyłam powiedzieć halo,usłyszałam dobiegający z tyłu chichot Louise.Dochodziła północ, a oni siedzieli w biurze od siódmejrano.Czemu więc chichotała? Nie potrafiąc znalezć odpowiedzi, rozłączyłam się.22 marca - l w nocyNie mogę przestać myśleć o chichoczącej Louise.Była zbyt zadowolona.Jak dzieciak korzystający znieuwagi rodziców i podkradający kawałek toru.Lepiej niech to nie będzie mój tort, Louise.Chwileczkę, jak w ogóle mogę tak myśleć? Przecież pobieramy się ze Stephenem.Czy nie powinnamufać mu bez zastrzeżeń?22 marca - 2 w nocy MANDY:- Nie wierzę, że dzwonisz do mnie o drugiej nad ranem.JA:- Może poczujesz się lepiej, wiedząc, że najpierw zadzwoniłam do Anity, ale odwiesiła słuchawkę.MANDY:- Prawdę mówiąc, ta wiadomość wzmaga jeszcze moją irytację.JA:- Przepraszam, ale sytuacja jest krytyczna.184MANDY:- Nieprawda.Usłyszałaś śmiejącą się kobietę.Pracowali tam od tysiąca godzin.Prawdopodobnie byłapółprzytomna z wyczerpania, tak jak ja.Chi, chi, słyszysz? Też jestem półprzytomna z wyczerpania.- Daj spokój, Mandy.A jeśli moje sny erotyczne zniechęciły Stephena?MANDY:- Opowiedziałaś mu o nich? JA:- Oczywiście, że nie.Ale może je wyczuł.MANDY:- Posłuchaj mnie, Amy.Mężczyzni nigdy niczego nie wyczuwają.To ich najlepsza i najgorsza cecha.Ateraz idz do łóżka.Powiem ci, kiedy będziesz musiała zacząć się martwić.22 marcaWbrew własnym przeczuciom posłuchałam rady Mandy.I to dwukrotnie.Po pierwsze, postanowiłamnie przejmować się Stephenem i Luise.Choć poprosiłam, by znów zaczął u mnie sypiać.I muszęzaznaczyć, że bardzo się z tego ucieszył.Po drugie, poszłam do jej drukarza.Firma papiernicza Berington leży tuż za rogiem od Tiffa-ny'ego.Pełno w niej asystentek sprzedaży",siedzących na krzesłach Ludwika Fafnastego, przy stołach Ludwika Fafna-stego.Na stołach nie widaćżadnych materiałów, jedynie notatniki z czerpanego papieru, ozdobione logo firmy.Asystentkisprzedaży, same kobiety, mają na sobie konserwatywnie niebieskie sukienki i sznurki pereł na szyjach.Ta, z którą rozmawiałam, wydawała się tak spięta i krucha, że miałam wrażenie, iż lada chwila złamie sięna pół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]