[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było gorąco - w budynku urzędu okręgowego zepsuła się klimatyzacja i lekarz wściekał się ztego powodu.McNelty powtórzył, że policja jeszcze nie odnalazła świadka.Patolog,trzydziestopięcioletni mężczyzna, zajmujący swoje stanowisko o parę lat za długo, jak nadobrze zapowiadającą się karierę, gderał jeszcze przez chwilę, po czym spytał kapitana owyniki śledztwa dotyczącego miejsca pobytu Franka Bissela przed jego śmiercią.Policja stanowa przeszukała leśną drogę w dziennym świetle.Nie zauważono żadnychdowodów na to, że Bissel przecinał płot Błękitnego Bractwa, ani że posługiwał się liną, zapomocą której, jak mówiła Ellen Barbar, miał opuścić się na dno wąwozu.Jej twierdzeniapodważało to, że brakowało jakichkolwiek odcisków palców na samochodzie, butach i pasieBissela, poza jego własnymi.Kiedy kapitan skończył, Springer wydał swoją opinię jako medyk sądowy.Podkreślił,że temperatura ciała denata wskazywała, iż Bissel umarł wcześniej i w innym miejscu.Wyniki autopsji, jak stwierdził lekarz sądowy, nie dostarczyły jednak innych dowodów napotwierdzenie tego faktu.Przedstawił kapitanowi swój raport: kręgosłup szyjny Bissela zostałzłamany potężną siłą działającą z lewej strony; na ciele nie było śladów walki.Wywnioskował, że Frank umarł dlatego, iż złamał kręgosłup - upadając, lub może pomoglimu w tym nieznani sprawcy - i zalecał, żeby policja stanowa przeprowadziła śledztwo wewszystkich kierunkach i dostarczyła wszelkie nowe dowody prokuratorowi okręgowemuWarrington.Alan został w pustym pokoju; siedział kipiąc złością, wreszcie wstał i poszukałprokuratora przechodząc przez jasne korytarze urzędu okręgowego.Dopadł go w biurze.Prokurator spojrzał niedwuznacznie na zegarek, zrobił uwagę na temat panującego upału izgodził się poświęcić Springerowi pięć minut.Skrzyżowali kiedyś szable w kampanii wyborczej, w 1972 roku, i czuli ten chłodny szacunek, jaki mają dla siebie dawniprzeciwnicy.Doktor powiedział:- Wiemy, że Frank Bissel został zamordowany.Wiemy, że chciał wyciągnąć dwojeludzi z ośrodka Błękitnego Bractwa.Myślę, że możemy z tego wywnioskować, iż toczłonkowie sekty złapali go i zabili.Prokurator był miniaturowym człowieczkiem.Podniósł swoją malutką, różową dłoń wgeście upomnienia.- Przypuszczamy, że Frank Bissel mógł został zamordowany.Nieszczęśliwa młodakobieta, której na razie nie możemy odnalezć, osobiście zainteresowana sprawą, powiedziała,że Bissel zamierzał wydostać dwoje ludzi z ośrodka Błękitnego Bractwa; wiem, że ty też takmówisz.Nikt go nie widział, jak wchodził na teren posiadłości.Nikt go nie widział idącegoprzez ten teren.Wobec tego, możemy myśleć sobie co tylko chcemy, ale nie możemyudowodnić, że sekciarze go złapali i zamordowali, zwłaszcza teraz, kiedy nasz świadekzniknął.Zirytowany Springer machnął ręką.- Mówiłem ci - powiedział - że ostatni raz, kiedy ją widziałem, jechała w kierunku ichposiadłości.Myślę, że do tej pory tam jest.- A ja ci mówiłem - skontrował prokurator - że policja stanowa z Ohio odnalazła jejsamochód na motelowym parkingu ponad sześćset kilometrów stąd.Skrzynia biegów byłauszkodzona i wyglądało na to, że porzuciła go i zabrała się z kimś.- Upozorowali to - odparł doktor.- Co chcesz, żebym jeszcze zrobił?- Przeszukaj teren ośrodka.Sprawa ciągle jest w toku.- Nie możemy tego zrobić bez nakazu, a sąd, jak wiesz, odrzucił naszą prośbę.- Sąd - podniósł głos Alan - to sędzia Lester Strunk, którego kuzyn Wilberreprezentuje Błękitne Bractwo. Tym razem prokurator wyglądał na zirytowanego.- Daj spokój, Springer.Wilber Strunk nie potrzebuje żadnej pomocy od swojegokuzyna.Przedstawił naprawdę solidne argumenty, dlaczego jego klienci nie powinni byćniepokojeni przez policję.Jeśli nie zdobędziemy bardziej przekonywających dowodówwiążących zgon twojego przyjaciela z posiadłością sekty, nie dostaniemy nakazu.Alan burknął coś, wyrażając swoje oburzenie, i skierował się ku drzwiom.Prokurator zerwał się zza biurka i zastąpił mu drogę.Zamknął drzwi kopiąc je swojąmalutką piętą i wyciągnął szyję, żeby móc coś powiedzieć wysokiemu doktorowi.- Springer, bardzo chciałbym wnieść oskarżenie.Błękitne Bractwo to ciekawy temat.Miałbym tu każdą ze stanowych stacji telewizyjnych.Mógłbym wystartować w wyborach dostanowego senatu.Gdyby udało mi się doprowadzić do skazania ich, mógłbym nawet ubiegaćsię o fotel w Kongresie.- Zdobądz nakaz od innego sędziego - proponował Alan.Prokurator okręgowy zniżyłgłos.- Już próbowałem.Zablokowali moje działania w Albany.Braciszkowie mają tamdobre kontakty.Zdziwiło cię to?Springer uspokoił się wreszcie.- Nie bardzo.Po prostu nigdy nie przyszło mi to do głowy.Prokurator sięgnął doklamki.- Trudno jest występować przeciwko takiej grupie, jak oni.Jeśli nie złapiesz kogoś nagorącym uczynku, nie możesz po prostu wtargnąć do czyjejś posiadłości.Teraz jest jużzresztą za pózno, żeby to wszystko przeszukiwać.Mieli mnóstwo czasu, aby zatrzeć wszelkieślady.- Zamknął drzwi, które już zaczął otwierać.- Mówiąc między nami, McNelty skopałsprawę.Powinien był wpakować się tam natychmiast.Zachował się zgodnie z prawem.Bardzo zle.Nie będzie rozprawy.- A co z tą kobietą? Prokurator otworzył drzwi.- A co ma być? - Albo jest więzniem, albo nie żyje.- Springer, ty jesteś w to wszystko trochę za bardzo zamieszany.Stań z boku iprzyjrzyj się temu, co mówisz.Nawet nikt jej nie widział w pobliżu posiadłości.Pogadaj zeswoim człowiekiem, z Danielsem.Wytłumaczy ci to - prokurator pospieszył korytarzem.Doktor słuchał, jak jego obcasy stukają po wyfroterowanej podłodze.Klinika była tego popołudnia zatłoczona.Kiedy weszła pielęgniarka z wiadomością,że Jackie i Roscoe Strattonowie chcą się z nim porozumieć, powiedział, iż będą musielizaczekać.Za każdym razem, gdy odprowadzał pacjenta do drzwi poczekalni, widział ich, jaksiedzieli tam ze smutnymi minami, kręcąc się niecierpliwie.W końcu, za kwadrans szósta,Springer załatwił ostatniego pacjenta i wyszedł do poczekalni.Znał ich, tak jak i większośćmłodzieży z miasta.- Co tam, jesteście chorzy?- Nie - odezwał się Jackie, młodszy z nich.Trącił brata łokciem.- Czy możemy z panem porozmawiać, doktorze Springer? - spytał Roscoe.- Jasne.O czym?Chłopak spojrzał na recepcjonistkę, która uprzątała swoje biurko, zbierając się dodomu.- To raczej prywatna sprawa.Alan uśmiechnął się do swojej pracownicy.- To gabinet lekarza.Nikt nie powie waszemu ojcu, że tu jesteście.Chodzcie.-Zaprowadził ich do swojego biura, zamknął drzwi i wskazał na kanapę.- Siadajcie.O cochodzi?Zdejmując fartuch, podczas gdy chłopcy chrząkali z zakłopotaniem, pomyślał, że niesą dojrzali, jak na swój wiek, co nie było dziwne, zważywszy na to, jak krótko trzymał ich EdStratton.Nie mógł sobie wyobrazić, jak taka para niewiniątek mogła mieć problem, którywymagał rozmowy z nim.Kręcili się, mruczeli coś pod nosem.- Niech was wreszcie usłyszę, chłopcy.Robię się głodny. - Chodzi o Danny'ego Mosera - powiedział Roscoe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •