[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wszystko - odpowiedział.- Wszystko jest potwornie pokręcone.- Tak.- To był twój chłopak? Ten prefekt?- Mniej więcej.Oplótł ją ramionami.- Nie jest warte tego bólu, prawda? Kochanie kogoś? Nie odpowiedziała.I tak czekali w uścisku.Kiedy Amber wyczuła, że moc Harf się zmniejsza, wygrzebała się z nory, w której się skryła, i przeturlałana trawę.Nawet mgła zelżała i odsłoniła leżącego na ziemi, nieprzytomnego Prospera.Amber sprawdziłamu puls.Wciąż żył, ale minie sporo czasu, nim się z tego wyliże.Zaczęła wołać Feral i Crowa, ale przez pewien czas nikt jej nie odpowiadał.W końcu dostrzegła ruch upodstawy jednego z wielkich drzew i podkradła się na czworakach, patrząc, jak wygrzebują się z dziupli.Padli na trawę i zapatrzyli się w nocne niebo.Amber uśmiechnęła się do siebie.Feral trzymała tego chłopca za rękę! Położyła się obok nich i we trójkępatrzyli w gwiazdy.32- Cała trójka.To musi coś znaczyć.Jesteśmy częścią wzoru - powiedziała.- Spotkanie było nam pisane.Trzy splątane wątki.I wtedy smoczy koń Prospera, wystraszony błyskawicą, podbiegł do nich i zburzył atmosferę, niemal tra-tując ich na śmierć.Z pewnością przywróciło ich to do rzeczywistości.Amber podniosła się z ziemi i złapaławodze.- Mamy szczęście.Możemy dojechać do brzegu lasu.Feral spojrzała z wahaniem.- Nie pozwoli mi się dosiąść.Amber pogłaskała zwierzę po nosie i coś do niego wyszeptała.A koń zamiast próbować ich zadeptać izabić Feral, zaczął się uspokajać i nawet opuścił głowę tak, jakby oczekiwał, że zostanie podrapany za uszami.- Jestem zaklinaczką smoków.- Uśmiechnęła się do nich.- Myślę, że uda mi się utrzymać go w ryzach, ażdotrzemy do brzegu lasu.A Prosper będzie musiał pofatygować się do domu na piechotę.Przez kolejną godzinę, podczas której niebo nad nimi wciąż szalało, a powietrze było naelektryzowane, ażwłosy stawały im dęba na głowie, siedzieli na smoczym koniu, którego Amber wciąż uspokajała i prowadziłaprzez las.Po jakimś czasie Crow i Feral zasnęli na szerokich plecach zwierzęcia, z głowami na podołku Amber.A kie-dy las nagle się skończył, obudziła ich.- Udało się!Crow usiadł.Głowa bolała go tak, jakby miał kaca.Odetchnął głęboko.- A to co, do cholery? - zapytał zdziwiony.Ognie świętego ElmaWszystko wokół Bonnie buczało.Dzwięk był grozny, jakby coś elektrycznego miało zaraz wybuchnąć.Płonęłanie tylko antena satelitarna, ale wszystkie przedmioty na wysokości.Dach połyskiwał zimnym światłem odfioletowych płomieni z piorunochronu, zardzewiałego kurka na dachu i szczytu wyjścia pożarowego.Podrugiej stronie ulicy tak samo płonęła antena budki z kebabem.- To ognie świętego Elma - stwierdził Deimos.Bonnie podeszła do tylnej ściany i zapatrzyła się na las.- Przeskakują z drzewa na drzewo.Dołączył do niej i razem obserwowali zimne, fosforyzujące ognie.- Nie wiem, jak powstają, ale są za każdym razem, gdy ktoś przechodzi.Jak myślisz, skąd się biorą?- To nie są płomienie, tylko gaz.Cząsteczki powietrza rozpadają się pod wpływem wysokiego napięcia.Takie naturalne neony.Stali blisko siebie i podziwiali pokaz świateł.Po jakimś czasie Bonnie zapytała:- Deimos, po co to robisz? Narażasz życie dla Cieni i spędzasz czas w jakichś zapadłych dziurach?Mógłbyś surfować na Hawajach, zamiast w tym lodowatym zimnie.Nie rozumiem tego.Chuchnął w ręce i potruchtał w miejscu.- Ale to mnie napędza.Daje mi cel.Popatrzyła na niego uważnie.- Jaki cel? Jak skrzywdziło cię Miasto?- Ktoś zrobił mi coś złego.A potem przyłączyłem się do Cieni i znalazłem cel życia.- Zamyślił się chwilę.-Stopy mi drżą.To normalne?Bonnie schyliła się i położyła dłoń na podłożu.Drgało niepokojąco.- Czuję Harfy.Grają pełną mocą.Możemy spodziewać się gości.Deimos uśmiechnął się od ucha do ucha.- Skoczę po chłopaków.HarfyPrzed Crowem i Feral rozciągała się szarobrunatna równina poprzecinana czarnymi stawami i burymi kału-żami, które teraz błyszczały jak ogień.Wiatr niósł zapach popsutych jaj.Zaczęły ich piec gardła, a oczy wypełniły się łzami.W oddali stały Harfy.Tak wielkie, że aż trudno było uwierzyć.Ciągnęły się po horyzont z jednej i z drugiejstrony - sterczące w niebo olbrzymie czarne maszty, naciągnięte kablami, utrzymującymi je w pionie, azarazem zapewniającymi muzykę, która otaczała Miasto i kryła je przed wzrokiem świata.Feral usłyszała, jak Crow jęczy ze strachu, ale go zignorowała.Podeszła do Amber.- Jak przez to przejść? Co zrobisz, żeby ich dzwięk nas nie zabił?Amber ruszyła przed siebie.33- Jest usterka.Każda antena znajduje się dokładnie sto pięćdziesiąt metrów od kolejnej, tak że pola ledwosię zazębiają.Nie chcą, żeby zachodziły na siebie za bardzo, bo wtedy byłyby zbyt mocne i rzeczywistość bypękła.Ale dwie anteny są oddalone od siebie o pół metra więcej niż pozostałe, bo był problem ze skalnympodłożem.Anteny są tak wielkie, że muszą mieć dziesięciometrowe fundamenty.Te dwa pola się nienakładają, ledwo się dotykają.Wystarczy, by utrzymać pole.A dla nas to rozwiązanie problemu.- Bo? - Feral zmarszczyła brwi.- Jest malutka przerwa.I dokładnie widać to miejsce, bo wystaje tam skała, która stała na drodze.Możnasię tam doczołgać, a potem musicie szybko przejść na drugą stronę.Amber zatrzymała się i zmarszczyła brwi.Spojrzała na coś niewidocznego dla pozostałych.Feral niespuszczała z niej oka.- Co się dzieje?- Jest tu ktoś jeszcze.Feral rozejrzała się szybko, ale poza ciągnącym się w nieskończoność skażonym terenem nie było widaćnic.- Prefekci?- Nie, ale czuję, że obserwuje nas kobieta.Feral wzruszyła ramionami.- Nieważne.To pewnie jakaś halucynacja z lasu.Pora na nas.Ruszyli.Otaczała ich muzyka Harf.Napływała falami, zupełnie jakby coś na nich dyszało.Crow przeska-kiwał nad czarnymi kałużami, a płaszcz łopotał mu na cuchnącym wietrze.Feral dogoniła go i ostatnie półkilometra przeszli razem.Kiedy zbliżyli się do Harf, Feral zaczęła dostrzegać między nimi fragmenty zewnętrznego świata.Tamtejsze niebo było granatowoniebieskie.Płynęły po nim chmury, ale gdy zbliżały się do Harf, skręcały poddziwnym kątem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]