[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopaki ze stanowej znalezli go przywiązanego do drzewa wsamej bieliznie - historia wydawała się Sparksowi niezwykle zabawna i śmiał się całym ciałem,zginając się w pasie, trzęsąc ramionami i czerwieniejąc na twarzy.Niech cię licho - pomyślała z goryczą Irene.- Ty nie przypłaciłeś tego karierą.- W bieliznie? - zapytał z niedowierzaniem Paul.Sparks szybko się opanował.Zdał sobie sprawę, \e śmieje się sam.- Taak.Z tego co się zorientowałem po rozmowie z policjantem, który do mniezadzwonił, Donovanowie wrócili tam, \eby udowodnić, \e nie zrobili nic złego.Nie pytaj, bo jate\ tego nie rozumiem.Tak czy siak, byli z tym dzieciakiem i on musiał się jakoś wystawić nadziałanie toksyn.Rozebrali go do naga, a on nie chciał się nigdzie ruszyć bez ciuchów.Więczabrali spodnie temu gliniarzowi.- Broń te\? - zapytał Paul.George wzruszył ramionami.- Policjant nic o tym nie wspomniał.Co za ró\nica? Chryste, i tak mają cały arsenał, nonie?Ruszyli dalej, tym razem w milczeniu.Irene starała się uło\yć informacje w sensownącałość.- Włamali się tam? Aby udowodnić, \e są niewinni? - pokręciła głową i spojrzała naPaula, szukając u niego pomocy.- Nie rozumiem.- Ja te\ nie - skrzywił się.- Nie mogło tam zbyt wiele zostać.Niewątpliwie nie na tyle,aby ryzykować \ycie dzieciaka.- Mam! - krzyknęła Irene.- Tak właśnie ich dostaniemy! Sparks i Paul wymienilizdezorientowane spojrzenia.- Szpitale! - wykrzyknęła.- Jeśli temu chłopakowi coś jest, będą musieli zabrać go doszpitala, zgadza się? A więc my musimy tylko.-.dać znać wszystkim szpitalom w stanie, \eby uwa\ali na chorego chłopaka? - kiedyGeorge dokończył za nią, ten pomysł wydał jej się mniej odkrywczy.Paulowi się podobał.- Oczywiście! - zgodził się.- Tyle \e ja włączyłbym w to równie\ sąsiednie stany.Nawypadek gdyby odjechali za daleko.Ponownie wymienili spojrzenia w milczącej zgodzie.- A zatem dobrze - oświadczyła Irene.- To nasz plan.- Odebrała torbę od Sparksa.- Wydwaj to rozkręćcie, dobrze? Ja muszę zadzwonić.- Do kogo?- Do Frankela - rzuciła odwracając się.- Ju\ mnie zmęczyły te ciągłe wyjaśnienia, \epozostajemy w tyle i ciągle nic nie mamy.Musi się dowiedzieć, \e w końcu mamy konkretnyplan.- Kiedy odeszła w poszukiwaniu telefonu, pogratulowała sobie pierwszego, wielkiegoprzełomu w sprawie.Wiedziała, \e wystarczy cierpliwie czekać, a Donovanowie popełniąjakieś głupstwo.Teraz nale\y tylko mieć nadzieję, \e ten dzieciak powa\nie zachorował.Poczuładreszcz i odległe ukłucie skruchy, \e coś takiego w ogóle przyszło jej na myśl.- Dalej, Nick, wdepnij mu! - głos Jake'a oscylował na krawędzi desperacji i paniki.- Nie mogę ju\ szybciej - odkrzyknął Nick.- Rozwalenie samochodu o drzewo nikomunie pomo\e.To, \e nas zatrzymają za przekroczenie prędkości te\ nie - dodał w duchu.Mimo toka\dy rzę\ący oddech chłopca pobudzał go do stopniowego wciskania pedału gazu.- Ile jeszcze? - zapytała Carolyn.- Według ostatniego znaku, do Little Rock jeszcze trzydzieści kilometrów.Nie mampojęcia, gdzie tam jest szpital.- On tyle nie wytrzyma!Travis od czasu do czasu otwierał oczy, ale ju\ dawno stracił przytomność.Skóra mupobladła, stając się prawie przezroczysta.Oddychanie przychodziło mu z coraz większątrudnością, a w kącikach ust i w nozdrzach pojawiła się ró\owa piana.Jake wszedł międzyTravisa a oparcie fotela i trzymał chłopca w pochyleniu do przodu, tak aby cieknąca z ust krewi ślina nie doprowadziły do zakrztuszenia się.Carolyn wyjęła z torebki starą serwetkę zMacDonalda i ocierała nią górną wargę i podbródek syna.Co chwila nachylała się nad nim icałowała jego włosy.- Och, moje dziecko - powtarzała.- Wszystko będzie dobrze.Kiedy wskazówka prędkościomierza dotarła do stu sześćdziesięciu kilometrów nagodzinę, Nick skoncentrował się wyłącznie na prowadzeniu samochodu.Starał się nie słyszeć\ałosnego charczenia wydobywającego się z płuc chłopca ani płaczu rodziców.Do niegonale\ało utrzymanie tego szerokiego wozu na szosie w zasięgu wytyczonych linii.Ruch byłbardzo niewielki i kiedy Nick napotykał od czasu do czasu jakiś samochód, dawał mu sygnałświatłami w nadziei, \e zjedzie mu z drogi.Tylko kilka zjechało, ale \aden nie zareagowałgłupio.Mógł sobie wyobrazić komentarze kierowców, obok których przemykał z zawrotnąprędkością.Zgodnie z planem mieli zawiezć Travisa do najbli\szego szpitala, który, jak zakładali,znajdował się w Little Rock.Teraz, po trzydziestu minutach szaleńczej jazdy, Nick zaczął wmyślach kwestionować mądrość tej decyzji.Sądząc po oddechu dziecka, obawiał się, \e mo\eim zabraknąć czasu.W innych okolicznościach prawdopodobnie nie zwróciłby uwagi na \ółtą, metalowątablicę, która pojawiła się w pewnej odległości.Widział wiele podobnych przy drogach, alenigdy nie miały dla niego znaczenia.Teraz jednak przyszło mu na myśl, \e to mo\e być coś dlanich: punkt pierwszej pomocy.Wdepnął mocno pedał hamulca, starając się nie stracić panowania nad kierownicą,kiedy wielki wóz poślizgnął się na zakręcie.Nagłe hamowanie sprawiło, \e siedzący na tylnymsiedzeniu spadli na podłogę, gniewnie protestując.- Co się stało?! - krzyknął Jake.Nick zazgrzytał zębami i zamknął jedno oko.Cadillac zahamował ostro na wąskimpodjezdzie.- Bardziej ni\ przeja\d\ki samochodem twój syn potrzebuje pomocy medycznej -odpowiedział.- Gdzie, do diabła, jesteśmy? - denerwował się Jake, ale Nick, zamiast odpowiedzieć,wyskoczył z samochodu i podbiegł do drzwi, aby ściągnąć pomoc.Travis spadł na podłogę i Carolyn próbowała go podnieść, lecz chłopiec wylądowałtwarzą w dół i miał poskręcane nogi.- O mój Bo\e, Travis! - płakała.- Mój maleńki.Mój synuś!Jake oparł stopy o poduszki tylnego siedzenia i spróbował podnieść chłopca, ale niebardzo mu się udawało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]