[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było jednak za pózno. Skrzywiłam się, widząc, że strzała trafiła marynarza obok Cholla Yi i nagle ich galera zderzyła się znaszą, opadły opatrzone hakami pomosty i stanęliśmy połączeni burta w burtę.Druga galeranadpłynęła od przeciwnej burty, lecz zaśpiewały katapulty, gwizdnęły kamienie, trzech marynarzy napokładzie padło z rozłupanymi czaszkami i strzaskanymi żebrami, więc sternik prędko skręcił iominął nas z dala.Trzecia galera zachodziła nas od rufy, lecz przestałam się nią przejmować, widząc, że ludzie ChollaYi już przebiegli po pomostach i na pokładzie powstał rozkrzyczany kłąb walczących mężczyzn ikobiet.- Szyk żurawi! - zakomenderowała Polillo.Cztery wojowniczki zajęły miejsca za nią i zaatakowały.Marynarze, krzycząc ze strachu zaczęli uciekać przed straszliwym toporem.Dwóch zaatakowałomnie, sądząc, że będą mieli przewagę.Odskoczyłam i stanęli ze sobą twarzą w twarz.Sparowałamniezgrabne pchnięcie pierwszego, zadałam cios od góry po ramieniu, przecinając ścięgna.Upuściłmiecz i dał mi czas, by pchnąć jego towarzysza, wyrwać broń z ciała i wykończyć rannego, zanimzaatakował mnie następny.- Bić te dziwki! - krzyczał Cholla Yi.- Zabić je! Najpierw tę cholerną kapitan!Przede mną wyrósł jakiś mężczyzna, trzymający halabardę na krótkiej rękojeści, sparował nią cięcie,skoczył na przód, gdy mu umknęłam i wrócił do pozycji obronnej.Dobry wojownik.Skakałam naboki, by stracił rozeznanie, udałam, że atakuję, zrenice mu się rozszerzyły, a ja padłam na pokład zprawej, przeturlałam się, jednocześnie wykonując obrót i miecz Santha uderzył w pokład z takimimpetem, że aż drzazgi poleciały.Wrzasnął ze strachu i rozpaczliwie szarpał zaklinowaną w drewnie broń, lecz ja już skoczyłam zprzysiadu i cięłam straszliwie.Stracił większość twarzy, cofnął się, przechylił przez reling i poleciałdo morza, ale halabarda pierwszego marynarza smagnęła mnie jak atakująca żmija i rozorała niechronione napierśnikiem żebra.Ból niemal mnie oślepił, lecz nie dbałam o to, gdyż wolną rękąpochwyciłam rękojeść halabardy i pociągnęłam mężczyznę do siebie, na siebie i na nadstawionymiecz.Zmierć zasnuła mu oczy, padł na pokład, przydeptałam zwłoki nogą i wyszarpnęłam ostrze.Na pokładzie panowało takie zamieszanie, że nie sposób było ocenić, na czyją stronę przechyla sięszala zwycięstwa.Doskonale wiedziałam, co zrobić, by zapanował spokój.Cholla Yi górował ponadtłumem, jego miecz wznosił się i opadał, a napomadowana, kolczasta fryzura lśniła w blasku wschodzącego słońca.Wyrąbałam sobie drogę do niego.Ubiegła mnie Polillo.Widziałam, jak admirał wymierza jej cios, ona odchyla się do tyłu przedświszczącym mieczem, a potem uderza obuchem, jak pałką.Cios w pierś odrzucił pirata do tyłu, alenie było krwi a na twarzy nie pojawił się grymas bólu; pod tuniką miał zbroję.I już tańczyli w przódi w tył.wszyscy się jakimś sposobem zorientowali, że ten pojedynek zdecyduje o wyniku bitwy, nikt więcnie ciskał kamieniami, nie rzucił włóczni ani nie wystrzelił śmiercionośnej strzały.Nie wiem,dlaczego nagle, na pokładzie pirackiego statku zdarzyła się tak absurdalna rzecz jak ten pojedynekmiędzy mą zastępczynią a renegatem i sprzedawczykiem, lecz tak było.przez krótką chwilę.Cholla Yi walczył potężnym, dwuręcznym lecz idealnie wyważonym mieczem, czasem tnąc obiemarękami, czasem jedną; wykreślał ostrzem stalowa kurtynę między sobą a toporem, tańczącym wrękach Polillo, która napierała, zmuszając go, by bezustannie się cofał, aż w końcu oparł się o reling.Dostrzegła wreszcie szansę na atak i zadała potężny cios.Ktoś - może ja - jęknął, gdy chybiła,otwierając się na śmiertelne cięcie pirata.Uderzył, lecz wojowniczka nieprawdopodobnymwysiłkiem zatrzymała potężny topór wpół uderzenia i odwiodła go, parując cięcie.Odepchnęła mieczna bok, a Cholla Yi zatoczył się, tracąc równowagę.Powrócił jednak, piękną paradą, lecz ponownieudaremniła mu atak, aż wreszcie z całej siły uderzyła z bliskiej gardy.Potrafiłabym zadać tak silny cios jedynie z pełnego zamachu.Topór wbił się w bok pirata, przebiłzbroję, jakby jej nie było i na pokład wypadły wnętrzności w kałuży krwi.Cholla Yi wydał śmiertelny okrzyk i padł, z twarzą poczerniałą w ostatnim ataku furii.Oprzytomniałam i zamierzyłam się na jakiegoś marynarza, lecz on już rzucił miecz na pokład ipodniósł do góry bezbronne ręce, błagając o litość.Inni poszli w jego ślady, dzwięczała odrzucana broń i rozległy się błagalne okrzyki. Oczy wciąż zasnuwała mi czerwona mgła, gdyż ujrzałam na pokładzie zwłoki trzech.nie, czterechgwardzistek i może kazałabym wybić buntowników do nogi, gdyby nie Gamelan.Stał na mostku,razem z Pamphylią i drugą gwardzistką, które ściśle trzymały się wcześniejszych rozkazów.- Przestańcie! - krzyczał.- Nadchodzi! On nadchodzi! Widzę go!W sekundę zorientowałam się, o co chodzi magowi.ujrzałam, że jego oczy pojaśniały i spoglądał namnie, na świat, a nie - jak zwykle - w głąb siebie.Morze eksplodowało i Archont zaatakował.Ani przez chwilę go jednak nie widzieliśmy podczas owego szaleńczego koszmaru, gdyż nieposługiwał się czystą magią, tylko morskimi demonami i istotami z czarnych głębin oceanu.Woda poczerniała, jakby dodano do niej barwnika i wychyliły się z niej macki, wydłużyły się ipochwyciły z sąsiedniego statku jednego, a potem drugiego marynarza.Przeniosły ich nad wodę, tam,gdzie lśniły wielkie oczy bez powiek i papuzi dziób, który rozdziawił się, zamknął z trzaskiem ikrzyki ucichły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •