[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokręciła głową.– Przykro mi, ale nadal sobie nie przypominam.– To nie jest takie bardzo ważne.Zakładam, że dobrze widziała pani Marinę Gregg i często patrzyła pani na nią, mierząc z aparatu.– Zgadza się.Przez większość czasu czekałam na odpowiedni moment.– Czy zna pani człowieka nazwiskiem Ardwyck Fenn?– O, tak.Znam go dość dobrze.Sieć telewizyjna.i filmy także.– Czy jemu również robiła pani zdjęcia?– Tak.Mam go jak wchodzi z Lola Brewster.– To powinno być zaraz po burmistrzu? Zastanowiła się chwilę, po czym skinęła głową.– Tak, chyba tak.Margot Bence pochyliła się, otworzyła pudełko papierosów, wyjęła jeden i zapaliła.Nie odpowiadała, lecz Dermot nie naciskał.Czekał, zastanawiając się, o czym może myśleć ta kobieta.– Czemu pan o to pyta? – odezwała się nagle.– Bo zależy mi na odpowiedzi.Na wiarygodnej odpowiedzi.– I sądzi pan, że moja odpowiedź będzie wiarygodna?– Tak.Szczerze mówiąc, tak.Z pewnością dokładnie obserwuje pani ludzkie twarze, czekając na sprzyjający moment.Przytaknęła.– Zauważyła pani coś takiego?– Ktoś jeszcze to dostrzegł, prawda?– Tak.Więcej niż jedna osoba, ale opisywały to w różny sposób.– A co mówili ludzie?– Według jednej z osób Marina Gregg wyglądała jakby miała zemdleć.Margot Bence wolno pokręciła głową.– Ktoś inny twierdził, że była zaskoczona.– Przerwał na chwilę, po czym mówił dalej.– A jeszcze ktoś opisał to jako skamieniałe spojrzenie.– Skamieniałe -.powtórzyła Margot w zamyśleniu.– Zgadza się pani z tym ostatnim określeniem?– Sama nie wiem.Może.– Określono to nawet w bardziej wyszukany sposób – dodał Dermot.– Słowami poety Tennysona.Zwierciadło pęka w odłamków stos:„Zguba nade mną”, krzyczy w głosPani z Shalott.– Tam nie było żadnego lustra – zauważyła Margot Bence.– Ale gdyby było, mogłoby się rozsypać.– Wstała nagle.– Proszę zaczekać – powiedziała.– Zrobię coś lepszego niż opis.Pokażę panu.Odsunęła zasłonę i zniknęła na chwilę.Słyszał, jak mruczy coś niecierpliwie pod nosem.– Gdzie to jest, do diabła? Nigdy nie można znaleźć niczego, co jest potrzebne – rzuciła zjawiając się znowu.– O, mam.Podeszła i wręczyła mu błyszczący arkusz.Było to doskonałe zdjęcie Mariny Gregg.Podawała rękę kobiecie stojącej przed nią, a zatem tyłem do obiektywu.Lecz Marina nie patrzyła na tę kobietę.Jej oczy wpatrywały się nie w obiektyw, ale nieco na ukos, w lewo.Dla Dermota Craddocka najciekawsze było to, że jej twarz absolutnie niczego nie wyrażała.Nie było na niej ani lęku, ani bólu.Kobieta na zdjęciu patrzyła na coś, a emocja jaką to wzbudziło, była tak wielka, że fizycznie uniemożliwiała uzewnętrznienie tego wyrazem twarzy.Dermot Craddock tylko raz widział podobną twarz – mężczyzny, który kilka sekund później został zastrzelony.– Zadowolony? – spytała Margot Bence.Craddock głęboko westchnął.– Tak, dziękuję.Czasem, wie pani, trudno stwierdzić, czy świadkowie przesadzają, czy wyobrażają sobie tylko, że coś widzieli.Ale nie w tym przypadku.Tam naprawdę było coś do zobaczenia i ona to dostrzegła.Czy mogę zatrzymać zdjęcie?– Oczywiście, proszę wziąć tę odbitkę.Mam negatyw.– Nie wysłała pani tego do prasy?Margot Bence pokręciła głową.– Zastanawiam się, dlaczego.W końcu to dość dramatyczna fotografia.Któraś z gazet zapłaciłaby pewnie niezłą cenę.– Nie czułabym się najlepiej – wyjaśniła Margot.– Branie pieniędzy za przypadkowe zerknięcie w czyjąś duszę jest kłopotliwe.– Czy w ogóle znała pani Marinę Gregg?– Nie.– Przyjechała pani ze Stanów, prawda?– Urodziłam się w Anglii, ale kształciłam w Ameryce.Wróciłam mniej więcej trzy lata temu.Dermot Craddock skinął głową.Znał odpowiedzi na te pytania.Czekały na niego wśród innych informacji na jego biurku.Dziewczyna wydawała się szczera.– Gdzie pani zdobywała szlify zawodowe? – zapytał jeszcze.– W Reingarden Studio.Przez pewien czas pracowałam z Andrew Quilpem.Wiele mnie nauczył.– Studio Reingarden i Andrew Quilp.– Dermot Craddock nagle stał się czujny.Te nazwy poruszyły w nim jakąś strunę.– Mieszkała pani w Seven Springs, prawda?Wydała się rozbawiona.– Sporo pan o mnie wie.Sprawdzał pan?– Jest pani bardzo znana w swoim fachu, panno Bence.Pisują o pani artykuły.Dlaczego wróciła pani do.Anglii?Wzruszyła ramionami.– Och, lubię zmiany.Poza tym, jak już mówiłam, urodziłam się tutaj, chociaż wyjechałam do Stanów jako dziecko.– Całkiem małe dziecko, jak sądzę.– Pięcioletnie, jeśli to pana interesuje.– Interesuje.Sądzę panno Bence, że wie pani o wiele więcej, niż pani mówi.Zesztywniała nagle.– Co pan chce przez to powiedzieć?Craddock popatrzył na nią i zaryzykował.Właściwie nie miał podstaw.Reingarden Studio, Andrew Quilp i nazwa miasta.Doznał nagle wrażenia, że panna Marple stoi mu za plecami i ponagla go do działania.– Myślę, że znała pani Marinę Gregg lepiej niż pani twierdzi.Roześmiała się.– Niech pan to udowodni.To tylko pańska wyobraźnia.– Naprawdę? Nie wydaje mi się.Zresztą można tego dowieść i wie pani o tym.Wymaga to tylko odrobiny czasu i starań.Proszę, panno Bence, czy nie lepiej powiedzieć prawdę? Przyznać, że Marina Gregg adoptowała panią jako dziecko i mieszkała z nią pani przez cztery lata?Z sykiem wciągnęła powietrze.– Ty wścibski draniu! – warknęła.Trochę go zaskoczyła ta zmiana stylu.Wstała, potrząsając czarną grzywą włosów.– Dobrze, dobrze, to prawda! Tak, Marina Gregg zabrała mnie ze sobą do Ameryki.Moja matka miała ośmioro dzieci.Mieszkała gdzieś w slumsach.Była jedną z tych co to piszą do każdej gwiazdy filmowej, którą akurat zobaczyli czy o niej usłyszeli.Opowiadają smutną historię swego życia i błagają, by ktoś adoptował dziecko, któremu matka nie potrafi zapewnić życiowego startu.Obrzydliwy interes.To wszystko.– Było was troje – przypomniał Dermot.– Troje dzieci adoptowanych w różnych okresach i pochodzących z różnych miejsc.– Zgadza się.Ja, Rod i Angus.Angus był starszy ode mnie, a Rod zjawił się jako niemowlę.Mieliśmy cudowne życie.Och, cudowne! Wszystkie luksusy! – Z ironią podniosła głos.– Ubrania, samochody, piękny dom, ludzi, którzy o nas dbali, dobrą szkołę i nauczycieli i smakowite jedzenie.Wszystko do naszej dyspozycji! A ona, nasza „mama”.Mama” w cudzysłowie, odgrywająca swoją rolę, gruchająca do nas i robiąca sobie z nami zdjęcia! Jakiż to wzruszający obrazek.– Ale ona naprawdę chciała mieć dzieci – rzekł Dermot.– To było prawdziwe, nie tylko sprawa reklamy.– Och, może.Tak, myślę, że to prawda.Chciała mieć dzieci, ale nas nie chciała! Niespecjalnie.To był tylko wspaniały pokaz aktorstwa „Moja rodzina.” „Jak to wspaniale mieć własną rodzinę.” A Izzy pozwalał jej na to, chociaż powinien się zorientować.– Izzy to Isidore Wright?– Tak, jej trzeci mąż, czy może czwarty.Zapomniałam.Był wspaniałym człowiekiem.Sądzę, że ją rozumiał i czasami martwił się o nas.Był dla nas miły i nie udawał ojca.Nie czuł się ojcem.Obchodziło go tylko własne pisarstwo.Później czytałam parę jego utworów.Są plugawe i dość okrutne, ale jest w nich moc.Ludzie chyba nazwą go kiedyś wielkim pisarzem.– Jak długo to trwało?Margot Bence uśmiechnęła się nagle.– Aż miała już dosyć tej szczególnej roli.Nie, to nie całkiem prawda.Dowiedziała się, że będzie miała własne dziecko.– Roześmiała się z goryczą.– I to był koniec! Zapotrzebowanie na nas skończyło się.Spełniliśmy swoją funkcję zabawek, a jej właściwie nie obchodziliśmy ani trochę.Oczywiście, wyposażyła nas uczciwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]