[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeff przytaknął.Oczywiście miała rację. Autobus nawet się tutaj nie zmieści. Pisali również, że można złapać stopa. Widzisz jakieś przejeżdżające samochody, Jeff?Jeff westchnął, zaciągając sznurki plecaka.Wstał i zarzucił go na ramio-na. Amy. zaczął. Przez cały czas jazdy czy widziałeś jakieś. Muszą jakoś dostarczać zaopatrzenie. Kto? Archeolodzy.Muszą mieć ciężarówkę.Albo dostęp do niej.Kiedyznajdziemy brata Mathiasa, poprosimy ich, no wiesz, żeby nas odwiezlido Coba. Chryste, Jeff.Utknęliśmy tutaj, prawda? Będziemy musieli zasu-wać trzydzieści kilometrów na piechotę.Przez cholerną dżunglę. Siedemnaście. Co? Tylko siedemnaście kilometrów. Niemożliwe, że tylko siedemnaście.Amy odwróciła się do pozostałych, szukając wsparcia, ale tylko Pabloodwzajemnił jej spojrzenie.Uśmiechał się, nie miał pojęcia, o czym mó-wią.Mathias grzebał w plecaku.38 Stacy i Eric wpatrywali się w ziemię.Najwyrazniej uważali, że ona jakzwykle narzeka, co ją rozwścieczyło.___ Nikt inny się tym nie martwi?___ Dlaczego zwalasz wszystko na mnie?  zapytał Jeff.Dlaczego ja mam ponosić odpowiedzialność?Amy rozłożyła ręce, jakby odpowiedz była oczywista. Bo. zaczęła i umilkła.Właśnie, dlaczego? Czuła, że to Jeff po-nosi odpowiedzialność, ale nie potrafiła tego wytłumaczyć.Jeff odwrócił się do innych, gestem wskazał ścieżkę. Gotowi?  zapytał.Wszyscy oprócz Amy przytaknęli.Jeff ruszył przodem, za nim Mathias,potem Pablo, na końcu Eric.Stacy obdarzyła Amy współczującym spojrzeniem. Nie przejmuj się, skarbie  powiedziała. Okay? Zobaczysz.Wszystko się ułoży.Wzięła ją pod rękę, pociągnęła za sobą.Amy nie stawiała oporu, weszłyna ścieżkę razem, ramię w ramię.Jeff i Mathias znikali już w cieniu, ptaki nadgłowami krzykiem oznajmiały ich przemarsz przez dżunglę.edług mapy mieli przejść ścieżką trzy kilometry.Potem zobacząWinną ścieżkę, odchodzącą na lewo.Ta druga ścieżka będzie sięstopniowo wznosiła.Na szczycie wzgórza znajdą ruiny.Maszerowali już prawie dwadzieścia minut, kiedy Pablo Przystanął, żebysię wysikać.Eric też się zatrzymał.Rzucił plecak na ścieżkę, usiadł na nim i odpo-czywał.Drzewa przesłaniały słonce, wciąż jednak było za gorąco na takie dłu-gie wędrówki.koszula Erica przesiąkła potem, wilgotne włosy przylepiały musię do czoła.Atakowały go moskity oraz maleńkie muszki, które nie gryzły, alechyba przyciągał je pot.Kłębiły się wokół niego gęstą chmarą, brzęcząc cienko.Albo środek przeciw owadom spłynął razem z potem, albo okazał się do ni-czego.39 Stacy i Amy dogoniły ich, kiedy Pablo jeszcze sikał.Eric usłyszał ichgłosy, ale kiedy podeszły bliżej, zamilkły.Stacy uśmiechnęła się do Erica iprzechodząc obok, poklepała go po głowie.Nie zatrzymały się, nawet niezwolniły.Kiedy odeszły trochę dalej, usłyszał, że znowu rozmawiają.Po-czuł lekkie ukłucie niepokoju, podejrzewał, że go obgadują.A może niejego, tylko Jeffa.Miały swoje tajemnice, Eric wciąż nie mógł do tego przy-wyknąć, do ich bliskości.Czasami przyłapywał się na tym, że bez powodułypie gniewnie na Amy, że jej nie lubi, był zazdrosny.Chciał, żeby to znim szeptała Stacy, nie o nim, i martwiło go, że jest inaczej.Grek miał olbrzymi pęcherz.Ciągle sikał i pod jego stopami rosła kałuża.Maleńkie czarne muszki ciągnęły do uryny jeszcze bardziej niż do potu,unosiły się nad kałużą, wpadały do niej i znowu podrywały się do lotu,marszcząc powierzchnię.Grek sikał i sikał.Kiedy skończył, wyciągnął z plecaka zapieczętowaną butelkę tequili,otworzył.Szybki łyk, potem podał ją Ericowi.Eric wstał, żeby się napić, odalkoholu oczy zaszły mu łzami.Odkaszlnął, zwrócił butelkę.Pablo pocią-gnął jeszcze łyk, zanim schował flaszkę do plecaka.Powiedział coś pogrecku, pokręcił głową, otarł twarz koszulą.Eric założył, że tamten narzekałna upał, w jego słowach brzmiała nuta skargi.Kiwnął głową. Gorąco jak w piekle  przyznał. Macie na to jakieś określenie?Chyba wszyscy mają? Hades? Inferno?Grek tylko uśmiechnął się do niego.Eric zarzucił plecak na ramiona i znowu ruszyli.Na mapie ścieżka biegłaprosto, ale w rzeczywistości wiła się i zakręcała.Stacy i Amy wyprzedziłyich o jakieś trzydzieści metrów i czasami Eric je widział, a czasami nie.Jeff i Mathias maszerowali niczym dwaj harcerze, z pełnym poświęceniem.Eric już ich nie dostrzegał, nawet na dłuższych prostych odcinkach.Zcież-ka miała ponad metr szerokości, ubita ziemia i gęsta dżungla po obu stro-nach.Rośliny o wielkich liściach,40 pnącza i winorośle, drzewa jak wyjęte z komiksów o Tarzanie.Pod drzewamipanował mrok, wzrok nie sięgał daleko, tylko od czasu do czasu Eric sły-szał, jak coś szeleści w gęstwinie.Pewnie ptaki, spłoszone ich przejściem.Wokół rozlegało się donośne krakanie, podszyte uporczywym chrobotaniemjakby szarańczy, które nagle bez widocznego powodu milkło, aż dreszczprzechodził po krzyżu.Zcieżka wyglądała na dość uczęszczaną.Minęli pustą puszkę po piwie,zgniecione pudełko po papierosach.W jednym miejscu natrafili też na śladyjakiegoś kopytnego zwierzęcia, mniejszego od konia.Może osioł albo koza przypuszczał Eric.Jeff pewnie by wiedział, był dobry w takich rze-czach  rozpoznawanie konstelacji, nazwy kwiatów.Lubił czytać, poznawaćfakty, może trochę się popisywał: zamawiał po hiszpańsku nawet wtedy, kie-dy kelner znał angielski, poprawiał wymowę innych.Eric sam nie wiedział,czy go lubi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •