[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nocami brali wedle list żydowskich.U nas rodzinę wywiezli całą, mamusia mnie inoocaliła, do komendantury kacapiej na parobka dała.Mamusia moja.Podłogi mył ja.Podłogi,kochanieńki. Młody Brochwicz co robił? Baliśmy się go wszyscy.A ja najbardziej.Wiedziałem przecież, jaki był z niego burżujniedawno, jak automobilem pędził, a tu zaś bolszewicki komandir.Mundur kacapski, płaszczczarny z gumy, buty miał dziegciem wysmarowane.Co tylko po Polakach zostawało, do niegoszło.Jak aptekarza wywiezli z Turczyna, była tam zaraz melina.Wszystko za wódkę,za papierosy, bimber w piwnicach, morfinę mieli.Morfinę.Taka banda.Jedni i drudzy. Jacy  jedni i drudzy ? Tu przemytniki, tam bolszewiki.Diabły i kurwy, szatańskie mioty.Ja cały w strachu.Dopiero Niemce nas wyzwoliły, ale ile to trzeba było się na nich naczekać, kochanieńki, ilenaczekać.Dwa długie lata.Zimy dwie ciężkie.Wódka się skończyła, mucha bzyczy na oknie, Pruski notuje, Abdugarowicz przez chwilęmilczy i chyba  niestety  zaczyna zasypiać, bo teraz już nie tyle kiwa głową, ile z trudem jąpodnosi, by zaraz opuścić na piersi.Musisz, człowieku, dać mu pospać.inaczej nic z tego nie będzie.* *Marceli śpi.W pokoju słychać jego nierówne chrapanie, pędzące samochody, odległegopsa i całkiem bliską muchę.Robert robi gospodarzowi zdjęcie komórką, a potem patrzy w swójnotes.Jest dobrze.Brochwicz- Siwy , syn ospowatego kryminalistyz więzienno-komunistycznymi kontaktami i wyrzuconej z Turczyna upośledzonej wieśniaczki.Małoletni bandyta, przemytnik, jednocześnie agent OGPU albo już raczej NKWD.Pruski gdzieśczytał o jeszcze jednej służbie.nazywało się to Tajny Dział Operacyjny czy też ZarządTajno-Operacyjny.Działali w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od polskiej granicy w obiestrony, werbowali bandytów.Nastoletni wiracha ze znajomościami i nożem w kieszeni mógł impasować.Podkreśla słowa  mundur kacapski , a potem chodzi po pokoju w tę i z powrotem, palącpapierosa.W chałupie najwyrazniej nie ma sedesu, więc niedopałek moczy pod kranem i tak zostawia.Gospodarz budzi się z dzwiękiem przypominającym pierdnięcie. Jak w czterdziestym pierwszym Niemce wreszcie przyszły, to my myśleli, że  Siwydiabelec ujdzie.Uchodzili wszyscy: komisarze, milicja, politruki, nawet taki, co kino wyświetlałna ścianie.Ludzi we więzniach i aresztach wymordowali najpierwsam do nogi, a potemspierdalali, ino kurz za nimi.Pełne ciężarówki, a samoloty niemieckie zaś nisko nad nimi.Robert szybko siada przy stole i chwilę słucha w takim osłupieniu, że nawet nie notuje.Spodziewał się po dziadku półgodzinnej drzemki, a potem tego, że trzeba będzie tłumaczyć muod początku: kim jest, skąd się tu wziął, czego chce i co to za zdjęcie leży na stole.Tymczasemszanowny Marceli wcale się nie zresetował.Nie tylko zachował ciągłość, ale nawet mówiskładniej niż dotąd. Z naczała Niemce %7łydkom kazali plewić.Drogę przez rynek, obok trotuar, gorąco było,te na kolanach.A  Siwy wnet z Niemcami pokumany.Nazwiska im dawał.Zaraz się okazało,ilu jeszcze schowanych bolszewickich.Uczitielka suka, Polka, a gorsza od niejednego kacapa.Dwóch komsomolców.Jeden się zejszczał, jak go prowadzili.Już przybiegła do  Siwego dawnakamanda jego.Już wódka, dziewuchy, już krzyki.Wieczór gorący, Niemce w koszulachrozpiętych, komsomolce z Leninem łazili w kółko obkoło rynku.Lenin u nich gipsowy, a ciężki.Na rękach nieśli.I śpiewać głośno kazali.Zpiewać za Stalina, szatany! Tak im wołali.A inneludzie ino się patrzali, stali, nie słychać było nic całkiem, ino te śpiewania.Od Brochwicza żulikibiegały w tę i nazad.I nazad.Chrapy rozwarte jeden i drugi, jak konie, pijane coraz mocniej.%7łydki bruk plewią.Coś się musiało stać.Coś już w powietrzu wisiało.Dzikość taka.Jak kociaruja.Aż pierwszy %7łyda kijem potrącił.Tak samo poszło.Wnet. Był pogrom? A wódeczki ty, kochanieńki, jakiejś dziadkowi staremu nie przywiózł aby? Mogę wyskoczyć do sklepu.Może się razem przejdziemy? Zwieże powietrze dobrzenam obu zrobi.18.Sobota, 26 pazdziernika, wczesne popołudnieMarceli zakłada poplamioną, świecącą na łok0ciach kapotę, chociaż na dworze jestcałkiem ciepło jak na tę porę roku  dobre dziesięć stopni.Słońce świeci mozolnie, wiatru niema, mgły wiszą nieruchomo w wąskich ulicach wychodzących wprost na zalane pola.Przedsklepem Metal, Przemysł, Aączniki, Zruby stoi nieruchomo otyła, nieładna kobieta w czerwonychspodniach i krótkim pikowanym kaftanie.Patrzy w milczeniu na długowłosego facetaw szerokich dżinsach i czarnej wiatrówce prowadzącego pod rękę pochylonego staruszka  jejsąsiada, dawnego fotografa i kościelnego, a teraz tylko umierającego pijaka.Macierzysty spożywczak Abdugarowicza, nieotynkowany dom jednorodzinny, na którymjakiś kibic nabazgrał wielkimi kulfonami hasło  RTS , sterczy osobno na rogu Taniej i uliczkibez nazwy.Za wielką kałużą chwieje się na betonowym klocu żelazna karuzela.Resztki olejnejfarby  żółtej, czerwonej, zielonej  pochodzą pewnie z czasów, kiedy konstrukcja służyładzieciom w tutejszym ogródku jordanowskim.Teraz ma służyć klientom sklepu.W jednymz dziecięcych siodełek siedzi pękaty kurdupel.Dziwne zjawisko o nieproporcjonalnie krótkichrękach plasujące się gdzieś między bardzo niskim mężczyzną a dużym karłem.Abdugarowiczbez słowa siada w siodełku obok, Robert idzie po flaszkę.Przy okazji kupuje pięć bułek,maślankę, paczkowany ser w plastrach i foliową siatkę.Sprzedawczyni o zmęczonej twarzybardzo wolno wydaje resztę.Klient już ma wychodzić, gdy zauważa na półce rządekenergetyków.W tym sklepie nie ma jabłek, jest za to kolekcja monsterów, tigerów, powerów i active ów.Kupuje najdroższy  winien mieć największego kopa.Kiedy wychodzido sklepowego ogródka, małego faceta już nie ma.A jego informator znowu śpi.Budzi go pstryknięciem odrywanej tuż przy uchu nakrętki.Ten dzwięk wydobywakażdego alkoholika z najgłębszego uśpienia.Marceli też reaguje, jak trzeba: otwiera oczyi wpatruje się w szkło.Krajowa  a jakże.Dwie setki ożywczego płynu za dziewięć pięćdziesiąt. Ma pan ochotę zjeść bułkę z serem?  Robert rozkłada wiktuały na reklamówcei zardzewiałym okręgu przyspawanym w centrum karuzeli. Popić oranżadą? A mam, kochanieńki, mam! U mnie żołądek katolicki, drugim śniadaniem nie pogardzi!Najwyrazniej po każdej krótkiej drzemce głośność i poziom optymizmu u Marcelegozwyżkują.Ciekawe, ile cyklów sen  picie wyciska na dobę.Jedzą i popijają  jeden maślankę, a drugi wódkę i energetyka.Krajowa jest prawieopróżniona, gdy Pruski znów wyjmuje z kieszeni spodni notes i długopis. Skończyliśmy na biciu %7łydów. I żeby się na tym skończyło.pomiłuj nam, Panie Jezu.Ale nie chcieli do domu.Jużkrew zwietrzyli, szatańską uciechę.Ty, kochanieńki, lepiej byś nie poznał reszty.Diabelskierzeczy.Trzy dni użas trwał i trzy noce.Kazali czarnym jednemu na drugiego włazić, brodziska,pejsy cięli, jednego na Lenina wystrzygli, drugiego na Stalina, a Niemce zdjęcia robili.Po tymczasie ja już nie patrzył.Nieeee paaatrzył już! A Brochwicz co dalej robił? Na melinie w aptece zaprowadzili posterunek milicji.Po wojnie mówili, że ukraińska.Ale jaka tam ona ukraińska, kiedy same Polaki i Poleszczuki w niej byli.Ganiali po mieściecałym, porządki robili, psia ich mać.Porządki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •