[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak to wkurzało Harolda, że kierowałdługą serię dziesięciu lub piętnastu pocisków z powrotem w to samo miejsce.Prawie zawszegasił ogniki - już się nie zapalały.W momencie kiedy padła komenda wstrzymania ognia, Harold opuścił głowę, zamknąłoczy i poczuł, że zapada w głęboki sen.Ogarnęła go przemożna potrzeba odpoczynku; w parąsekund potem już spał.- Idziemy! - padła najbardziej znienawidzona przez Harolda komenda.Zacisnął zęby ipięści, gotowy uderzyć, gdyby ten drań znowu dał mu kopniaka, ale dowódca drużyny zszedł wdół zbocza i kopnął następnego żołnierza.Wzdychając i jęcząc z bólu, Harold wstał ze swoimbagażem na plecach.Tylko jednej rzeczy nie mógł zrobić o własnych siłach: podnieść z ziemiciężkiej broni.Rozejrzał się dookoła szukając pomocy.- Co się stało? - spytał żołnierz, którego Harold nie rozpoznał.- Nie mogę sam podnieść tego cholernego karabinu! - krzyknął Harold i wytarł ślinę zpodbródka.%7łołnierz podniósł karabin i pomógł mu zarzucić go na ramię.Pomimo ciemnościHarold zobaczył uśmiech na jego twarzy.- O co, kurwa, chodzi? - zdenerwował się.- Mnie? Ja nie mam żadnego problemu, człowieku.Ani jednego! - Facet byłnajwyrazniej szczęśliwy.Poklepał Harolda po plecach i odszedł w kierunku chińskich linii.- Hej! - zawołał za nim Harold, myśląc, że wesołkowi pomyliły się w ciemnościkierunki.Ale żołnierz zignorował krzyk Harolda i szybko pomaszerował w stronę ciemnegolasu.Z gęstwiny wyłonili się inni żołnierze.Jeden z nich podszedł do Harolda, uśmiechając sięprzez łzy.Objął go ramionami i przytulił.Wtedy dopiero Harold zdał sobie sprawę, co się stało.Zrozumiał nie tylko to, że w końcu dotarli do doliny, ale to, o co przez cały walczyli.Akającyżołnierz ściskał Harolda z całej siły.- Myślałem, że nigdy nam się nie uda - powtarzał przez łzy.- Myślałem, że nigdy namsię nie uda.Coraz więcej śmierdzących, brudnych mężczyzn otaczało Harolda.Niektórzypoklepywali go po plecach, inni ściskali mu rękę lub przybijali piątkę.- Kompania Charlie, idziemy! - zabrzmiał donośny głos sierżanta.Przez momentHarold zastanawiał się, dokąd.Ale żołnierze sformowali szyk i pomaszerowali przez zboczazapełnione martwymi Chińczykami, mijając rozradowanych obrońców, unieruchomionych wokopach przez rany.Z każdym kolejnym krokiem odgłosy walki stawały się coraz głośniejsze.Gwiżdżące kule ścinały czubki drzew.Wszędzie było widać ślady ciężkich walk: zakrwawionebandaże, pospiesznie otwierane opatrunki, dymiące leje.Maszerowali w sam środek toczącejsię bitwy.Teraz Haroldowi nie chciało się już spać.Prawie nie czuł obolałych mięśni.Niczymdziewiętnastowieczna kawaleria przybyli na czas, ale na końcu drogi wciąż byli Chińczycy.Zostawili plecaki i szli dalej już tylko z bronią.Kule świstały coraz gęściej.Dotarli wreszcie donajbardziej wysuniętej linii obrony, wypełnili istniejące w niej luki i otworzyli ogień.Towystarczyło, żeby zmasakrować atakujących Chińczyków.Kiedy zabijanie trwało w najlepsze,do Harolda podczołgał się sąsiad z pobliskiego okopu.Krzyczał coś, ale Harold skuteczniezagłuszał jego słowa ogniem ze swojego karabinu maszynowego.- Co mówisz? - spytał w końcu przybysza.- Kim, do diabła, jesteś? - powtórzył żołnierz.- Dwudziesta Piąta!- Kto?- Dwudziesta Piąta Lekka Dywizja Piechoty! - krzyknął Harold i wystrzelił długą serięw kierunku uciekających postaci.Padli na ziemię jak podcięte drzewa.Mężczyzna obok leżał ztwarzą wtuloną w ramiona.- Hej! - krzyknął Harold.- Dostałeś? - Zaczął obmacywać żołnierza w poszukiwaniurany, ale ten podniósł głowę i Harold zobaczył, że płacze jak dziecko.- Wszyscy powstać! - nadeszła komenda.Harold wstał i ruszyli do ataku, wykańczającuciekającą chińską armię.APARTAMENTY PREZYDENCKIE, BIAAY DOM28 kwietnia, 11.00 GMT (06.00 czasu lokalnego)Gordon nie spał, leżąc w łóżku u boku Elaine.Porzucił już nadzieję, że uda mu sięzasnąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]