[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rana zagoiła się bardzodobrze.Ale to nie było przedmiotem jego zmartwienia.Doświadczeniedostarczyło mu wystarczającej ilości dowodów, że odporny jest nainfekcję z ich strony.O szóstej dwadzieścia poszedł do dużego pokoju i spojrzał przezjudasza.Przeciągnął się nieco, jęknął przy tym, odczuwając ból wmięśniach.Nic się jeszcze nie działo, więc wrócił, by przygotować sobiedrinka.Kiedy wrócił i wyjrzał znowu, Ben Cortman wchodził właśnie natrawnik.- Wychodz, Neville! - wymamrotał pod nosem Robert Neville inatychmiast, jak echo, Cortman głośnym krzykiem powtórzył te samesłowa.Stojąc tam nieruchomo, Neville wpatrywał się w Cortmana.Ben niezmienił się wiele.Miał nadal czarne włosy, tak samo białą twarz, byłraczej korpulentny.Miał jednak rzadką brodę wokół podbródka, napoliczkach i na szyi i gęste wąsy.To była właściwie jedyna różnica.Zastarych, minionych dni Ben był zawsze nieskazitelnie ogolony, pachniałood niego wodą kolońską każdego dnia rano, kiedy przyjeżdżał po Neville'aw drodze do elektrowni.Było to dziwne uczucie stać tak i patrzeć na Bena Cortmana.Cortmana, który był mu teraz zupełnie obcy.Kiedyś przecież dojeżdżał znim do pracy, rozmawiali o samochodach, o siatkówce, o polityce, pózniejo epidemii, o tym, jak miewa się Virginia i Kathy, co słychać u FredyCortman, o.Neville potrząsnął głową.Nie ma sensu tego rozpamiętywać.Przeszłość odeszła tak jak Cortman.Znów potrząsnął głową. Zwiat oszalał - pomyślał - umarli spacerują sobie wokół i ja niewiem, co mam o tym myśleć.To, że ciała zmarłych powracają, stało siębłahostką.Proszę, jak szybko człowiek akceptuje to, co niewiarygodne,byle tylko przyglądał się temu przez jakiś czas!Neville stał tam popijając whisky i zastanawiał się, kogoprzypomina mu Ben.Już od jakiegoś czasu miał wrażenie, że Cortmanjest do kogoś podobny, ale za nic nie potrafił skojarzyć do kogo.Wzruszył ramionami.Jakie to miało znaczenie?Postawił szklankę na parapecie i poszedł do kuchni.Odkręcił wodę,po czym wrócił do judasza.Na zewnątrz prócz Cortmana zobaczyłkolejnego mężczyznę i kobietę, którzy pojawili się na trawniku.%7ładne ztej trójki nic nie mówiło.Nigdy ze sobą nie rozmawiali.Kręcili się wpobliżu domu niestrudzenie, krążąc wokół siebie jak stadko wilków,nigdy nie spoglądając na siebie, ich głodne oczy wpatrzone były jedynie wdom, gdzie był ich łup.Cortman zobaczył wodę płynącą w rynience i podszedł, aby się jejprzyjrzeć.Po chwili podniósł białą twarz, na której Neville zobaczyłgrymas szerokiego uśmiechu.Neville zamarł.Cortman przeskakiwał przez rynnę, potem z powrotem.Nevillepoczuł, jak ścisnęło mu gardło.A więc drań wiedział!Na sztywnych nogach poszedł do sypialni i drżącymi rękami wyjął zszuflady w biurku jeden ze swoich pistoletów.Cortman akurat kończył obskakiwanie rynny, gdy kulaprzedziurawiła mu lewe ramię.Odrzuciło go w tył, potykając się runął zjękiem na chodnik, wierzgając nogami.Neville strzelił znowu, tym razemkula odbiła się od chodnika i ze świstem przeszła tuż obok wijącego sięciała Cortmana.Warknąwszy Cortman podniósł się i trzecia kula trafiła go prosto wpierś.Neville stał tak i patrzył.Czuł gryzący zapach dymu, którywydobywał się z broni.W tym momencie jakaś kobieta zasłoniła muCortmana i gwałtownymi ruchami zaczęła podnosić sukienkę.Neville odskoczył od wizjera, zasłaniając go klapką.Nie mógł sobiepozwolić, by patrzeć na takie rzeczy.Już w pierwszej sekundzie poczuł ówdrapieżny płomień ogarniający go od lędzwi.Potem wyjrzał znowu i zobaczył Bena Cortmana chodzącego wokół,jak nawoływał go do wyjścia na zewnątrz.I wtedy, widząc go w świetleksiężyca, nagle uświadomił sobie, kogo mu Cortman przypominał.Nasamą myśl wybuchnął tłumionym śmiechem.Jego pierś zaczęła drgać.Odwrócił się, kiedy drgania ogarnęły jego ramiona. Mój Boże, Oliver Hardy! Jeden z tych dwojga, których oglądał nafilmie wyświetlonym przez projektor.Cortman jak nic przypominał tegopulchniutkiego komika.Może nie był tak pulchny, ale teraz też miał wąsy.Oliver Hardy przewracający się pod uderzeniami kuł.Oliver Hardyzawsze powracający po jeszcze, nieważne, co się działo.Pod ostrzałem zbroni, przebijany nożami, przejeżdżany przez samochody, rozgniatanyprzez walące się kominy, zmiatany przez wodowane statki, wrzucany dorur.Zawsze powracający z kilkoma siniakami i cierpliwy.Oto kim był BenCortman - szkaradny, drapieżny Oliver Hardy, sponiewierany, ale równiewytrzymały. Mój Boże, to dopiero zabawne!Nie przestawał się śmiać.Był to śmiech, który przynosił mu ulgę.Popoliczkach ciekły mu łzy.Jego dłoń tak zaczęła się trząść, że rozlał całyalkohol na ubranie.Wprawiło go to w tym większą wesołość.Potemupuścił szklankę, która potoczyła się po dywanie, wydając głuche odgłosy.Jego ciałem wstrząsały niekontrolowane już ataki rozbawienia, cały pokójnapełnił się spazmatycznym, nerwowym śmiechem.Potem płakał.Ciosy żerdzią zadawał w brzuch, ramię, szyję, czasem w rękę albo wnogę, pojedynczym uderzeniem młotka.Efekt był zawsze ten sam:wybuchała purpurowa krew, która rozlewała się gładkim strumieniem pobiałym ciele.Spodziewał się, że tu była odpowiedz, pozbawiał ich krwi, dziękiktórej żyli, zabijał ich krwotok.Lecz któregoś dnia, w niewielkim biało - zielonym domu znalazłkobietę.Jak zawsze posłużył się żerdzią, ale rozkład ciała, który potemnastąpił, był tak szybki, że Neville odsunąwszy się natychmiast zwróciłwszystko, co jadł tego dnia na śniadanie.Kiedy przyszedł do siebie na tyle, by popatrzeć znów na łóżko,zobaczył na nim rozsypaną mieszaninę soli i pieprzu, która odpowiadaładługości ciała kobiety.Po raz pierwszy widział coś podobnego.Wstrząśnięty tym widokiem poszedł wtedy do samochodu naroztrzęsionych nogach i siedział w nim przez godzinę opróżniwszy w tymczasie butelkę alkoholu.Nawet whisky jednak nie zdołała rozproszyć wnim tego obrazu. To było tak błyskawiczne.Najpierw uderzenie młotka o żerdz, apotem ciało rozpadło się dosłownie na moich oczach.Przypomniał sobie, jak pewnego dnia rozmawiał w pracy zMurzynem, który studiował medycynę sądową.Opowiadał on o tym, że wmauzoleach zwłoki przechowuje się w pomieszczeniach próżniowych,dzięki temu nigdy nie zmieniają swego wyglądu.- Ale wystarczy, że wpuści się do wewnątrz trochę powietrza - mówiłwtedy do Neville'a - i pssss! To, co z nich zostaje przypomina kupkę soli zpieprzem.I to tak, w mgnieniu oka - pstryknął przy tym palcami,obrazując, jak szybko rzecz się odbywa.W takim razie ta kobieta nie żyła już od dość długiego czasu. Byćmoże - pomyślał - była jedną z tych, którzy rozpętali epidemię.Bógraczy wiedzieć, ile lat oszukiwała śmierć.Incydent ten zupełnie pozbawił go odwagi, by coś jeszcze tego dniazrobić.Także przez kilka następnych dni nie był w stanie rozprawiać się znimi.Siedział cały czas w domu, na zewnątrz którego był coraz większybałagan, a na trawniku leżało coraz więcej ciał.Zamknąwszy się w środkupił, żeby zapomnieć.Całymi dniami siedział w fotelu z alkoholem w pobliżu, myśląc o tejkobiecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]