[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.że przyniósł bombę w niewinnie wyglądającym pojemniku albo że szykuje się, aby porwać kogoś lub sterroryzować rewolwerem cały personel.Zrobił się nerwowy.- Jest pan umówiony z panem Robinsonem? O której.mówił pan.godzinie? Ach, trzeciej czterdzieści pięć -sprawdził w rejestrze.- Pan Thomas Beresford, czy tak?- Tak - przyznał Tommy.- Proszę się tu podpisać.Tommy złożył podpis we wskazanym miejscu.- Johnson!Nerwowy młodzieniec w wieku dwudziestu trzech lat niczym zjawa wyłonił się zza oddzielonego szybą biurka.- Słucham, proszę pana?- Zabierz pana Beresforda na czwarte piętro do biura pana Robinsona.- Tak jest.Zaprowadził Tommy'ego do windy - jednej z tych, które mają własne pojęcie na temat tego, jak traktować wchodzących do środka ludzi.Drzwi otworzyły się.Tommy wszedł, przy czym drzwi niemal go przycięły i zatrzasnęły się o milimetr od jego pleców.- Zimne popołudnie - zauważył Johnson, okazując przyjacielski stosunek komuś, kogo dopuszczono do osobistości wielkiej wśród największych.- Tak - zgodził się Tommy - zawsze jest zimno po południu.- Niektórzy mówią, że to wina zanieczyszczeń albo gazu wydobywanego z Morza Północnego - powiedział Johnson.- Nie słyszałem o tym - odparł Tommy.- Mnie nie wydaje się to prawdopodobne - powiedział Johnson.Minęli piętro drugie, trzecie i wreszcie dotarli na czwarte.Johnson poprowadził korytarzem Tommy'ego, który znów o włos uciekł przed zamykającymi się drzwiami.Zapukał, usłyszał “wejść", przytrzymał otwarte drzwi, przepuścił Tommy'ego przez próg i rzucił:- Pan Beresford, proszę pana.Był umówiony.Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.Tommy zbliżył się.Pokój zajmowało przede wszystkim ogromne biurko.Za nim siedział człowiek równie ogromny - zarówno pod względem wagi.jak i wzrostu.Miał, o czym uprzedził Tommy'ego znajomy, dużą, żółtą twarz.Tommy nie potrafił odgadnąć jego narodowości.Podejrzewał, że nie jest Anglikiem.Może Niemcem? Lub Austriakiem? A nawet Japończykiem.A może jednak Anglikiem.- A tak, pan Beresford.Pan Robinson wstał i uścisnął dłoń Tommy'ego.- Przepraszam, jeśli zajmuję pana czas - zaczął Tommy.Miał wrażenie, że widział już kiedyś pana Robinsona, czy też że ktoś mu go wskazał.Jakkolwiek wyglądało ich pierwsze spotkanie, Tommy musiał być bardzo onieśmielony, gdyż pan Robinson należał do ważnych osobistości i wówczas, i - jak Tommy odgadł (albo raczej natychmiast odczuł) - również teraz.- Jak rozumiem, pragnie pan czegoś się dowiedzieć.Pański przyjaciel, jakkolwiek ma na nazwisko, przedstawił mi pokrótce sprawę.- Nie jestem pewien.to znaczy, być może, nie powinienem zawracać panu tym głowy.Cała rzecz nie ma zbyt wielkiego znaczenia.To tylko.tylko.- Tylko taki pomysł?- Częściowo mojej żony.- Słyszałem o pańskiej żonie.I o panu także.Ostatnim razem chodziło o M czy N, prawda? Albo N czy M.Hmm.Pamiętam.Pamiętam wszystkie fakty i zdarzenia.Dopadł pan tamtego kapitana, prawda? Miał być oficerem brytyjskiej marynarki, a okazał się bardzo ważnym Hunem.Widzi pan, czasem jeszcze nazywam ich Hunami.Wiem oczywiście, że wszystko zmieniło się, odkąd mamy Wspólny Rynek.Można by rzec: jesteśmy w tym samym przedszkolu.Wiem.Wykonał pan wtedy dobrą robotę.Naprawdę dobrą.Podobnie jak pańska żona.Ma pan na to moje słowo.Te książki dla dzieci.Pamiętam.To była Gąska Gęsiarka.prawda? To dzięki niej cala sprawa się wydala.Gąsko, gąsko, gęsiarko, dokąd bierzysz tak szparko? Ach, przebieram łapkami do pokoju mej pani".- Aż dziw, że pan to jeszcze pamięta - powiedział z uznaniem Tommy.- Tak, wiem.Zawsze dziwimy się, jeśli coś nam się przypomni.A to przypomniało mi się tuż przed chwilą.Rymowanka jest tak głupia, że nikt nie podejrzewał, iż ma jakieś ukryte znaczenie.- Tak, to była ciekawa sprawa.- A o co chodzi tym razem? Czego pan szuka?- Niczego ważnego - odparł Tommy.- Tylko.- Proszę, niech pan przedstawi to własnymi słowami.Nie ma potrzeby układać elaboratu.Proszę po prostu przedstawić mi sprawę.Niechże pan siada i ujmie nogom ciężaru.Nie wie pan - choć pewnie dowie się pan o tym za parę lat - jakie to ważne, by dać odpocząć stopom.- Chyba jestem już na to wystarczająco stary - powiedział Tommy.- Nie czeka mnie wiele, prócz trumny w stosownym czasie.- Och, wcale bym tak nie powiedział.Mówię panu.kiedy przekroczy się pewien wiek, można żyć wiecznie.Więc o co chodzi?- Mówiąc krótko, wprowadziliśmy się z żoną do nowego domu, przeszliśmy przez całe zamieszanie związane z przeprowadzką.- Rozumiem - wtrącił pan Robinson - dobrze rozumiem.o czym pan mówi.Elektrycy na każdym skrawku podłogi.Wycinają otwory, w które każdy wpada.- Poprzedni właściciele chcieli sprzedać trochę książek.Sporo dziecięcych.Wie pan, książeczki takie jak Henry i tym podobne.- Pamiętam tę książkę z własnej młodości.- W jednej, którą moja żona czytała, znaleźliśmy podkreślony fragment.Zaznaczone litery tworzyły zdania.To, co teraz powiem, zabrzmi głupio.- Miejmy nadzieję - powiedział pan Robinson.- Jeśli coś brzmi głupio, zawsze chcę to usłyszeć.- Więc to brzmiało: “Mary Jordan nie zmarła naturalną śmiercią.To musiało być jedno z nas".- Bardzo, bardzo interesujące - ocenił pan Robinson.- Nie spotkałem się jak dotąd z niczym podobnym.Tak napisano? Mary Jordan nie zmarła naturalną śmiercią.Kto to napisał? Odnaleźliście autora?- Najwyraźniej był nim chłopiec w wieku szkolnym.Należał do rodziny nazwiskiem Parkinson.Mieszkali w tym domu, a on był ich synem, jak sądzimy.Nazywał się Alexander Parkinson.Przynajmniej taka osoba została pochowana na miejscowym cmentarzu.- Parkinson - powtórzył pan Robinson.- Proszę chwilę zaczekać.Niech pomyślę.Parkinson.tak, wie pan, że to nazwisko łączono z pewną sprawą, choć trudno przypomnieć sobie, z czym konkretnie.- Bardzo chcielibyśmy dowiedzieć się, kim była Mary Jordan.- Ponieważ nie zmarła naturalną śmiercią.Tak, to pasuje do wydarzeń w tamtej części kraju.Lecz wygląda dziwnie.Czego się pan o niej dowiedział?- Niczego - odparł Tommy.- Nikt z mieszkańców nie pamiętał jej, ani nie miał nic ciekawego do powiedzenia.Ktoś wspomniał, że była guwernantką lub osobą, którą dzisiaj nazywamy opiekunką do dzieci.Nie pamiętali.Może Mamselle.może Frołlajn.To bardzo trudna sprawa.- Umarła.Czy wiadomo, na co?- Ktoś przez pomyłkę przyniósł z ogrodu naparstnicę razem ze szpinakiem.Wszyscy ją jedli, ale taka ilość nie mogła nikogo zabić.- Tak, stanowczo była zbyt mała.Lecz gdyby potem wlać silną dawkę wyciągu z naparstnicy do kawy i dopilnować, by Mary Jordan ją wypiła - ją lub doprawionego w ten sam sposób drinka.wówczas, jak pan powiedział, winę zrzucono by na liście naparstnicy i całą sprawę uznano za przypadek.Lecz Alexander Parker czy jak brzmiało nazwisko chłopca okazał się zbyt sprytny.Był innego zdania, prawda? Ma pan jeszcze jakieś informacje, panie Beresford? Kiedy to się stało? W czasie drugiej wojny, pierwszej czy wcześniej?- Wcześniej.Według plotek krążących wśród przodków obecnych mieszkańców.Mary była niemieckim szpiegiem.- Pamiętam tę sprawę, wywołała sporo zamieszania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]