[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy pan Martin nie przyłączy się do nas?— Zabroniłam mu.Widzi pan, przyszłam porozmawiać o Carlotcie.— Tak, mademoiselle?— Chciał pan dowiedzieć się czegoś o jej przyjacielu, prawda?— Tak, tak.— No więc zastanawiałam się nad tym.Czasem trudno wpaść na coś od razu.Żeby wyjaśnić sytuację, trzeba cofnąć się w przeszłość, przypomnieć sobie rzucane mimochodem słowa, na które wówczas nie zwróciło się uwagi.To właśnie zrobiłam.Myślałam i przypominałam sobie wszystko, co Carlotta mówiła.I doszłam do pewnego wniosku.— Słucham, mademoiselle?— Myślę, że mężczyzną, na którym jej zależało… albo zaczynało zależeć, był Ronald Marsh.Wie pan, ten, który odziedziczył właśnie tytuł.— Co każe pani tak myśleć?— Na przykład któregoś dnia Carlotta mówiła, że jeśli ktoś ma ciężkie życie, wpływa to na jego charakter.Że można być przyzwoitym człowiekiem, a jednak się stoczyć.Zna pan to powiedzenie: więcej przeciw niemu zgrzeszono, niżby sam zgrzeszył.Właśnie tak kobieta się oszukuje, kiedy zakocha się w mężczyźnie.Tak często słyszałam tę starą śpiewkę! Carlotta miała zdrowy rozsądek, a mimo to wyskoczyła z tym jak kompletna idiotka, która nie ma pojęcia o życiu.„Ejże — powiedziałam sobie — coś się szykuje”.Nie wymieniła żadnego nazwiska, to były same ogólniki.Lecz niemal natychmiast potem zaczęła mówić o Ronaldzie Marshu i o tym, jak źle według niej go potraktowano.Zachowywała się bardzo obojętnie, bezosobowo.Wtedy nie połączyłam obu rzeczy ze sobą.Lecz teraz zastanawiam się.Wydaje mi się, że mówiła o Ronaldzie Marshu.A co pan sądzi, panie Poirot? — Spojrzała z przejęciem w jego oczy.— Myślę, mademoiselle, że najprawdopodobniej udzieliła mi pani bardzo cennej informacji.— Świetnie! — Jenny klasnęła w dłonie.Poirot spojrzał na nią życzliwie.— Może nie słyszała pani, że dżentelmen, o którym mówimy, Ronald Marsh… lord Edgware, właśnie został aresztowany.— Och! — Otworzyła ze zdumienia usta.— Więc moje wnioski są trochę spóźnione.— Nigdy nie jest za późno — zaprzeczył Poirot.— Nie, jeśli ja jestem obecny.Dziękuję pani, mademoiselle.Pożegnała nas i wróciła do Bryana Martina.— I co, Poirot — zacząłem — to musiało zachwiać twoją wiarą.— Nie, Hastings.Wprost przeciwnie: to ją umocniło.Mimo tych odważnych słów czułem, że jego pewność siebie osłabła.Podczas następnych dni ani razu nie wspomniał o sprawie Edgware’a.Jeśli sam zaczynałem o niej mówić, odpowiadał monosylabami, bez zainteresowania.Innymi słowy, Poirot umył ręce.Cokolwiek krążyło po tej jego pełnej fantazji głowie, obecnie musiał przyznać, że się nie sprawdziło.Że jego pierwsza koncepcja była prawdziwa i aż nazbyt słusznie oskarżono o zbrodnię Ronalda Marsha.Tyle że będąc tym, kim był, nie mógł otwarcie tego przyznać.Dlatego też udawał brak zainteresowania.Tak właśnie tłumaczyłem sobie jego zachowanie.Tak wynikało z faktów.W najmniejszym stopniu nie ciekawiła go rozprawa w sądzie, zupełnie formalna zresztą.Zajął się innymi sprawami i, jak już wspomniałem, nie okazywał śladu zaciekawienia, gdy wspominano wiadomy temat.Minęły niemal dwa tygodnie od wydarzeń opisanych w poprzednim rozdziale, kiedy uświadomiłem sobie, że moja interpretacja postępowania Poirota była zupełnie błędna.Stało się to w porze śniadania.Przy talerzu Poirota jak zwykle leżał pokaźny stos listów.Przerzucił je pobieżnie.Nagle wydał krótki okrzyk zadowolenia i wziął do ręki kopertę z amerykańskim znaczkiem.Otworzył ją nożykiem do papieru.Podniosłem wzrok z zaciekawieniem, gdyż jego poruszenie było wyraźne.W kopercie znajdował się list i sporej grubości załącznik.Poirot przeczytał list dwukrotnie, a potem podniósł głowę.— Chcesz to zobaczyć, Hastings?Odebrałem od niego kartkę.Brzmiała następująco:Szanowny panie Poirot!Bardzo wzruszył mnie pański miły… naprawdę niezwykle miły list.Jestem zupełnie oszołomiona i przygnębiona tym, co się wydarzyło.Poza tym uraziły mnie aluzje dotyczące’ Carłotty — najdroższej, najsłodszej siostry, jaką można mieć.Nie, panie Poirot, nie brała narkotyków.Jestem tego pewna.Przerażały ją takie rzeczy i często słyszałam, jak to mówi.Jeśli odegrała jakąś rolę w śmierci tego biedaka, była to rola całkowicie niewinna, zresztą dowodzi tego jej list do mnie.Przesyłam panu oryginał, jak pan prosił.Z niechęcią rozstaję się z ostatnim listem, jaki do mnie napisała, jednak wiem, że zatroszczy się pan o niego i zwróci, a jeśli pomoże on panu wyjaśnić tajemnicę jej śmierci, jak pan pisał, oczywiście musi go pan otrzymać.Pyta pan, czy Carlotta wspominała w swoich listach o kimś szczególnym.Pisała o wielu ludziach, lecz nikt nie wybijał się na plan pierwszy.Bryan Martin, którego znała wiele lat temu, dziewczyna nazwiskiem Jenny Driver i kapitan Ronald Marsh byli tymi, których widywała najczęściej.Żałuję, że nie przychodzi mi na myśl nic, co mogłoby panu pomóc.Pisze pan tak życzliwie, z takim zrozumieniem i najwyraźniej jest pan świadom, ile ja i Carlotta znaczyłyśmy dla siebie.Z wyrazami wdzięczności, Lucie AdamsPS Właśnie jakiś oficer przyszedł po list.Powiedziałam, że już go wysłałam, co, oczywiście, nie było prawdą, lecz mam wrażenie, że to bardzo ważne, by pan zobaczył go pierwszy.Wygląda na to, że Scotland Yardowi potrzebny jest jako dowód przeciwko mordercy.Przekaże pan list policji, lecz proszę, bardzo proszę dopilnować, by go panu zwrócili.Rozumie pan: to ostatnie słowa Carlotty.— Więc sam do niej napisałeś — odezwałem się, odkładając kartkę.— Dlaczego, Poirot? I czemu prosiłeś o oryginał listu Carlotty?Poirot pochylał głowę nad dołączonymi do listu stronami, o których wspomniałem.— Prawdę rzekłszy, nie potrafię tego wytłumaczyć, Hastings… poza tym, że wbrew nadziei liczyłem, że oryginał listu może wyjaśnić to, co niewytłumaczalne.— Nie rozumiem, jak mógłbyś wydobyć coś jeszcze z jego treści.Carlotta Adams sama przekazała go pokojówce, by ta zaniosła go na pocztę.Nie było w tym żadnych sztuczek.List z całą pewnością wygląda na autentyczny i zwyczajny.Poirot westchnął.— Wiem, wiem.I dlatego jest to takie trudne.Ponieważ, jeśli sprawy mają się tak, jak się mają, ten list nie może istnieć, Hastings.— Bzdura.— Si, si, naprawdę.Jak ci tego dowiodłem, pewne rzeczy po prostu muszą się zdarzyć.Następują po sobie metodycznie i są całkiem zrozumiałe.I nagle ten list.Nie pasuje do reszty.W takim razie kto się myli? Herkules Poirot czy list?— I nie przypuszczasz, że myli się Herkules Poirot? — podsunąłem z całą delikatnością, do jakiej byłem zdolny.Poirot rzucił mi pełne nagany spojrzenie.— Zdarzają się chwile, kiedy jestem w błędzie, lecz to nie jedna z nich.Wobec tego, skoro list wydaje się niemożliwością, to jest niemożliwością.Przeoczyliśmy pewien związany z nim fakt.Staram się odkryć, jaki.Po czym ponownie zagłębił się w studiowaniu omawianego listu przez lupę.Skończywszy oglądanie kolejnych stron, przekazał je mnie, lecz ja oczywiście nie mogłem znaleźć w nich nic nowego.Kartki zapisano czytelnym pismem i słowo w słowo pokrywały się z telegramem.Poirot westchnął głęboko.— Nie ma tu śladu fałszerstwa, wszystko napisano tą samą ręką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]