[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem usłyszałem, jak drzwi sięotwierają ponownie, i poczułem, że ktoś delikatnie ciągnie mnie zaramię.Był to doktor Sanjuan.Dałem się wyprowadzić na korytarz, nie stawiając oporu.Doktorzamknął pomieszczenie na klucz i zaprowadził mnie z powrotem do swojego lodowatego gabinetu.Opadłem na krzesło i spojrzałem naniego, niezdolny wydusić z siebie ani słowa.- Chce pan zostać przez chwilę sam? - zapytał.Skinąłem głową.Doktor wyszedł, nie domykając za sobą drzwi.Zobaczyłem, że moja prawa ręka drży i zacisnąłem ją w pięść.Nieczułem już panującego w gabinecie chłodu ani nie słyszałemdochodzących zza ściany głosów i krzyków.Wiedziałem tylko, żebrakuje mi tchu i że natychmiast muszę stamtąd wyjść.8Doktor Sanjuan odnalazł mnie w jadalni hotelu Lago: siedziałemnaprzeciwko kominka, nad talerzem, z którego nie skosztowałem anikęsa.Poza mną nie było w sali nikogo oprócz krążącej międzypustymi stołami dziewczyny, która polerowała sztućce i układała je naobrusie.Za oknami zrobiło się ciemno i śnieg padał powoli niczymkryształowy, niebieski pył.Doktor podszedł do mnie i uśmiechnął się.- Tak myślałem, że pana tu znajdę - zagaił.- Tutaj zatrzymują sięwszyscy przyjezdni.Ja też spędziłem tu swoją pierwszą noc, kiedyprzyjechałem dziesięć lat temu.Który pokój pan dostał?- Podobno ulubiony pokój nowożeńców, z widokiem na jezioro.- Proszę w to nie wierzyć.Zawsze mówią to samo.Poza terenem sanatorium i bez białego fartucha doktor Sanjuansprawiał wrażenie spokojniejszego i sympatyczniejszego.- Bez fartucha ledwo pana poznałem - powiedziałem. - Z medycyną jest jak z wojskiem.Bez munduru nie ma generała- odparł.- Jak się pan czuje?- Dobrze.Miałem gorsze dni.- Czyżby? Zdziwiłem się, nie zastawszy pana w gabinecie.- Musiałem zaczerpnąć świeżego powietrza.- Rozumiem.Miałem jednak nadzieję, że okaże się pan bardziejodporny psychicznie.- Czemu?- Gdyż pana potrzebuję.A ściśle rzecz ujmując, to Cristina panapotrzebuje.Przełknąłem ślinę.- Pewnie myśli pan, że jestem tchórzem - powiedziałem.Doktor zaprzeczył.- Od jak dawna jest w takim stanie?- Od kilku tygodni.Praktycznie odkąd się tu zjawiła.Jej stan siępogorszył.- Ma świadomość tego, gdzie jest?Doktor rozłożył ręce.- Trudno stwierdzić.- Co się jej stało?Doktor Sanjuan westchnął.- Miesiąc temu znaleziono ją nieopodal, na tutejszym cmentarzu;leżała na grobie ojca.Była wyziębiona i majaczyła.Przywieziono jądo sanatorium, gdyż jeden z funkcjonariuszy Gwardii Cywilnejpamiętał ją z zeszłego roku, kiedy spędziła tu kilka miesięcy, opiekując się ojcem.Wielu mieszkańców ją znało.Przyjęliśmy ją dosanatorium, gdzie przez parę dni pozostała pod obserwacją.Byłaodwodniona; podejrzewamy, że nie spała od wielu nocy.Od czasu doczasu odzyskiwała świadomość.Mówiła wtedy o panu.Twierdziła, żegrozi panu wielkie niebezpieczeństwo.Kazała mi przysiąc, że niepowiadomię nikogo, nawet jej męża, do czasu, aż będzie mogła zrobićto sama.- Mimo wszystko nie rozumiem, dlaczego nie powiadomił panpana Vidala.- Chciałem to zrobić, ale.Wyda się to panu absurdalne.- Co?- Byłem przekonany, że przed kimś ucieka, i pomyślałem, żemam obowiązek jej pomóc.- Ale przed kim miałaby uciekać?- Tego niestety nie wiem - powiedział z nieprzeniknionymwyrazem twarzy.- Coś pan przede mną ukrywa, doktorze.- Jestem tylko lekarzem.Są rzeczy, których nie rozumiem.- Jakie na przykład?Doktor Sanjuan uśmiechnął się nerwowo.- Cristina sądzi, że ktoś lub coś wtargnęło w nią i chce jązniszczyć.- Kto?- Wiem tylko, że jej zdaniem ma to jakiś związek z panem.Inapawa ją lękiem.Dlatego uważam, że nikt inny nie może jej pomóc. I dlatego nie zawiadomiłem Vidala, chociaż było to moimobowiązkiem.Wiedziałem, że prędzej czy pózniej pan się tu zjawi.Spojrzał na mnie dziwnie, z mieszaniną litości i niechęci.- Poza tym bardzo ją szanuję.Przez te miesiące, kiedy opiekowałasię tutaj ojcem, zdążyliśmy.bardzo się zaprzyjaznić.Domyślam się,że nie wspominała panu o mnie, i pewnie nie miała ku temu powodu.To był dla niej trudny okres.Opowiadała mi o wielu sprawach, a jajej.O sprawach, których nigdy z nikim nie poruszałem.Zaproponowałem jej nawet małżeństwo - jak pan widzi, nam,lekarzom, też czasem brakuje piątej klepki.Odmówiła oczywiście.Nie wiem, po co panu to wszystko mówię.- Ale jej stan się poprawi, prawda, doktorze? Wyzdrowieje.Doktor Sanjuan odwrócił wzrok i zapatrzył się w ogień.Uśmiechnął się smutno.- Taką mam nadzieję - powiedział.- Chcę ją ze sobą zabrać.Doktor uniósł brwi.- Zabrać? Dokąd?- Do domu.- Niech pan pozwoli, panie Martin, że będę mówił bez ogródek.Pomijając fakt, że nie jest pan bliskim krewnym, nie mówię już, że niemałżonkiem pacjentki, stan Cristiny nie pozwala jej na żadne podróże,nieważne, w czyim towarzystwie. - Będzie się czuła lepiej tutaj, zamknięta z panem w tym pańskimsanatorium, przywiązana do krzesła i otumaniona lekami? Tylkoproszę nie mówić, że ponowi pan propozycję małżeństwa.Doktor spojrzał na mnie przeciągle, nie reagując na zniewagę.- Cieszę się, że pan przyjechał, gdyż mam nadzieję, że wspólnymisiłami uda nam się pomóc Cristinie.Wierzę, że pana obecnośćpozwoli jej wydostać się z miejsca, w którym się znalazła.A wierzędlatego, że jedyne, co powtarza przez ostatnie dwa tygodnie, topańskie imię.Nie mam pojęcia, co takiego ją spotkało, alepodejrzewam, że miało to związek z panem.Doktor patrzył na mnie, jakby czekał na reakcję z mojej strony,jakąś odpowiedz na wszystkie pytania.- Myślałem, że mnie opuściła - zacząłem.- Mieliśmy wyruszyćrazem w podróż, zostawić wszystko.Wyszedłem na chwilę, kupićbilety na pociąg i coś załatwić.Zajęło mi to najwyżej półtorejgodziny.Kiedy wróciłem do domu, Cristiny już nie było.- Czy zanim odeszła, stało się coś szczególnego? Może siępokłóciliście?Zagryzłem wargi.- Nie nazwałbym tego kłótnią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •