[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minęło kilka sekund.Potem jeszcze kilka.Zaczę-ła bawić się suwakiem, rozsunęła go i zasunęła.Bardzo pragnęłam ją ośmielić, ale nie chciałam jejprzestraszyć.Zwłaszcza że zadała sobie tyle trudu.W końcu się odezwała:- To jest naprawdę skomplikowane, doktorSnow.To ma coś wspólnego z czymś, o czym nikt niewie.- Zmarszczyła czoło.- No, parę osób wie, ale.- Czy twoi rodzice wiedzą?Zaprzeczyła ruchem głowy.- Okej.Nie dowiedzą się, dopóki sama nie ze-chcesz im powiedzieć.Nie słuchała mnie już, tylko wlepiła wzrokw szklaną gablotkę, która wisiała na ścianie zabiurkiem.Wewnątrz znajdował się opalizujący nie-bieski motyl, prezent od Niny.- To dziwne - szepnęła.- Co?- %7łe pani ma takiego motyla.- Czemu?- Lubi pani motyle?Skinęłam głową.Dopiero teraz Amanda potoczyławzrokiem po gabinecie i spostrzegła tapetę w motyle,i szklany przycisk do papieru w kształcie motyla nabiurku.Zrobiła udręczoną minę.Bez słowa wstała,sięgnęła po płaszcz, wymamrotała coś niezrozumialei wybiegła z gabinetu.352 ROZDZIAA SIEDEMDZIESITY PITYPatrząc z perspektywy czasu, zawsze znajdujemypowody naszego postępowania, wystarczy, że chwilęzastanowimy się nad nimi.Jednak tego wieczoru nienamyślałam się zbyt długo, decydując się wyjść zaAmandą z instytutu.Teraz wiem już, że poszłam zanią, ponieważ widziałam, że była bardzo zmartwionai wzburzona, a ja bałam się o nią.A także z powodujej wieku.Była ledwie parę lat starsza od mojej córki,i chciałam ją chronić tak samo jak Dulcie.To był jakiś rodzaj wymiany karmy.Jeśli zaopie-kuję się Amandą, myślałam, to ktoś inny otoczyopieką Dulcie, jeżeli kiedykolwiek znajdzie się w po-dobnym stresie.Ale to również przerażenie na twarzyAmandy na widok uwięzionego motyla na ścianiegabinetu kazało mi wstać i pójść jej śladem.Dlaczegotak zareagowała? W jakie wpadła kłopoty, że wy-brała się aż do mojego gabinetu, by ze mną poroz-mawiać, a potem uciekła?Kiedy znalazłam się na ulicy, ona dotarła już dorogu i kierowała się na zachód w stronę Piątej Alei.Przyspieszyłam kroku, by ją dogonić, zapominając omoim nadgarstku i lekarskim napomnieniu, żebymzachowywała większą ostrożność na zdradzieckichchodnikach.- Amanda!Odwróciła się, a gdy mnie zobaczyła, chciałaruszyć biegiem, ale akurat zmieniło się światło i zna-lazła się w pułapce.353 Po czterech krokach stanęłam obok niej, położy-łam lewą rękę na jej ramieniu, sugerując tylko, żebyzawróciła.- Mogę pójść z tobą? - zapytałam w końcu.- Chyba tak.Kiedy zapaliło się zielone światło, przeszłyśmy nadrugą stronę Madison Avenue i szłyśmy dalej nazachód w milczeniu, mijając sklep z pozytywkamiRity Ford, jedno z ulubionych miejsc mojej córkiw tym mieście.Amanda szczękała zębami, z nerwów albo z zim-na.Nie zapięła płaszcza, nie włożyła rękawiczek i miałagołą głowę.W połowie przecznicy znalazłyś-my się przed szerokimi drzwiami.- Wstąpmy tutaj na chwilę.Ogrzejesz się, usią-dziemy.Nie musisz nic mówić, a ja tylko dotrzymamci towarzystwa.Amanda weszła za mną do skromnego przed-sionka.- Byłaś tu kiedyś? - spytałam.- Chodziłam tutaj do szkółki niedzielnej - odparła.Skręciłyśmy w lewo i minęłyśmy kolejne drzwiprowadzące do głównego pomieszczenia synagogiTempie Emanuel.- Ja też tutaj chodziłam - powiedziałam.A teraz moja córka tutaj chodzi, pomyślałam, leczzachowałam to dla siebie.Chciałam, żeby Amandaczuła się ze mną swobodnie, żeby nie widziała wemnie rodzica, a raczej kogoś, przed kim nie musistrzec tajemnic.Synagoga na szerokość zajmuje niemal całą prze-cznicę i ma nad wejściem piękną rozetę ze szkławitrażowego.Wlewa się przez nią do wnętrza mięk-354 kie czerwone i niebieskie światło.Wśliznęłam się najedną z ławek niedaleko ołtarza i podniosłam wzrokna znajome złote drzwi, za którymi znajdowała sięTora.Amanda usiadła obok mnie.Cisza i pustka świątyni działały kojąco.Liczyłamna to, że uspokoją roztrzęsione nerwy Amandy.Siedziałyśmy tak może dwie albo trzy minuty,kiedy rozległy się pierwsze donośne dzwięki or-ganów i nas otoczyły.Ktoś ćwiczył, ale bezbłędnie,a gdy muzyka Beethovena wypełniła przestrzeń,Amanda trochę się rozluzniła.- Tutaj panuje autentyczny spokój, prawda?Skinęła głową i zaczęła bawić się zamkiem błys-kawicznym plecaka, który znowu kurczowo przycis-kała do piersi.- Czy masz w nim coś, co chciałabyś mi dać?- spytałam łagodnie, z nadzieją, że moje słowapołączą się z muzyką i jej nie przestraszą.Nie odpowiedziała.Odezwałam się znowu, jak-bym przemawiała do trzylatka, którego trzeba na-kłaniać pochlebstwami:- Może mi to dasz, Amando.Spojrzała na mnie.Próbowałam uśmiechnąć sięzachęcająco.W końcu Amanda rozpięła plecak i wy-jęła przezroczyste płaskie plastikowe pudełko.Potemodłożyła plecak na bok, jakby był już bezużyteczny,stracił dla niej wartość.Teraz to, co najcenniejsze,ściskała w rękach.- Wie pani, kto to jest Simone? - spytała.- Nie.- %7ładen z chłopców nie wspominał pani o niej?- Wydawała się zdumiona.- Nie.Czy to twoja przyjaciółka?355 - Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.- Czy coś jej się stało?Amanda westchnęła, po czym wciągnęła wargiw taki sposób, że prawie nie było ich widać.- Twierdzili, że przedawkowała.- Ciężar tychsłów przygniótł ją, osunęła się głębiej na ławce.- Co przedawkowała?- Prochy i wódkę.Ale chodzi o to, że ona nigdy.my nigdy nie brałyśmy narkotyków.- Kiedy zmarła?- W czerwcu zeszłego roku.To nie było przedaw-kowanie.No, może było, ale to nie był wypadek, jaknapisali w raporcie.- O ile wcześniej nie chciałamówić, to teraz spieszyła się, by wszystko z siebiewyrzucić.Miałam kłopot ze zrozumieniem jej słów,zagłuszanych przez muzykę.- Co masz na myśli, mówiąc, że to nie byłwypadek?- Ona prawie przez rok żyła w depresji i czuła sięokropnie, i w końcu powiedziała mi, że zamierza tozrobić.Powiedziała mi nawet, co napisze w liściepożegnalnym.Cały dzień próbowałam wybić jej to zgłowy, ale bezskutecznie.Nie wiedziałam, jakjeszcze mogę ją powstrzymać, więc zagroziłam, żepójdę do jej matki.Przyrzekłam, że pomogę jejznalezć kogoś, z kim będzie mogła porozmawiać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •