[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po kola-cji wrócę do jego kwatery.Jeżeli nie odpowie na pukanie, wej-dę do środka, a potem jakoś dostanę się do pracowni.Chętniezniosę gniew Mistrza z powodu wtargnięcia, jeśli tylko dziękitemu upewnię się, że nic mu nie jest.Ale gdybym nie zastała gow pracowni, włożę strój pazia i wyruszę go szukać.210Uzbrojona w łodygę jakiegoś warzywa, popędziłam do pra-cowni.Moi koledzy zostali w tyle i wraz z resztą pałacowej służ-by zajęli się świętowaniem, więc nikt nie zauważył, jak cichcemwymknęłam się do mieszkania Leonarda.Tak jak się obawiałam,nikt nie odpowiedział na pukanie, a drzwi wydawały się zablo-kowane od wewnątrz.Okno jednak było uchylone - na tyle, byktoś drobny i zwinny jak ja mógł się przez nie przecisnąć.Tak teżzrobiłam, rozejrzawszy się wcześniej uważnie dookoła.Zeskoczyłam z parapetu na podłogę i wylądowałam bezsze-lestnie, choć dość niezgrabnie w pokoju Mistrza.Słońce zdąży-ło już niemal całkiem skryć się za horyzontem i pomieszczenieoświetlał tylko słaby blask kilku węgli żarzących się w kominku. Natychmiast zorientowałam się, że Mistrza tu nie ma.Drzwi dojego prywatnej pracowni były zamknięte, a przez szparę mię-dzy nimi a podłogą nie widać było światła.Na wszelki wypa-dek jednak zapukałam.Kiedy nikt nie odpowiedział, zastukałam mocniej.- Signor Leonardo, czy tam jesteś? To ja, Dino.Znowu żadnej odpowiedzi.Poczułam ukłucie niepokoju nawspomnienie straszliwego łoskotu, który dobiegł stamtąd dwienoce wcześniej, gdy coś wielkiego spadło na podłogę.Po tam-tym wypadku Mistrz miał tylko podartą tunikę.A jeżeli przy-trafiło mu się coś podobnego, lecz tym razem został ranny i le-ży bezradny, może nawet nieprzytomny?Ostrożnie nacisnęłam klamkę i z zaskoczeniem stwierdzi-łam, że drzwi nie są zamknięte na klucz.Lampa wciąż stała nastole, przy którym siedziałam, tłumacząc list ambasadora, więcczym prędzej zapaliłam ją i wróciłam do pracowni.Aż podsko-czyłam, słysząc przerazliwe skrzypienie nienaoliwionych za-wiasów.Odczekałam chwilę, aż serce mi się uspokoi, i dopierowtedy przekroczyłam próg ciemnego pomieszczenia.W pierwszej chwili odniosłam wrażenie zorganizowanegochaosu.Na półkach wzdłuż ścian dostrzegłam najróżniejszeprzedmioty: naczynia z farbami obok metalowych prętów, koła211 zębate, cegły, kawałki pergaminu, niedokończone szkice.Nie-mal całą długość pomieszczenia zajmował stół.Na jednym je-go końcu leżał stos ksiąg, na środku zaś rozwinięte arkusze, naktórych narysowano dziwne urządzenia, zarówno użyteczne,jak i najzupełniej fantastyczne.Gdybym miała czas, z przyjem-nością spędziłabym tu cały dzień, podziwiając wszystko.Terazjednak przede wszystkim niepokoiłam się o Mistrza.Tu niewątpliwie go nie było; pod żadną przewróconą ma-chiną ani rzezbą nie leżało jego martwe ciało.Nie miałam poję-cia, ile czasu minęło, odkąd opuścił pracownię, ale podobne doprzysadzistych grzybów ogarki świec były zimne, a wosk wo-kół nich dawno zastygł.Czy powinnam poczekać tutaj, licząc,że wkrótce wróci, czy też ruszyć na poszukiwania?Zdecydowawszy się na to drugie, zamknęłam za sobą drzwipracowni i zgasiłam lampę.Opuściłam mieszkanie w taki samsposób, w jaki do niego weszłam, po czym biegiem pokonałamniewielką odległość dzielącą mnie od warsztatu.Kilka minut pózniej zamieniłam skromną tunikę terminato-ra na olśniewający strój pazia, choć tej nocy świadomość wagimojej misji nieco psuła przyjemność jego noszenia.Z waha-niem sięgnęłam do skrzyni po płótno, w którym ukryłam za-krwawioną rękawiczkę.Oderwałam kawałek, zawinęłam weń makabryczny dowód i schowałam małą paczuszkę pod tunikę.Uznałam, że najpierw powinnam sprawdzić, czy arcybi-skup rozpoczął już modlitwę, skierowałam się więc najkrótsządrogą w stronę ogrodu.Brama była tylko przymknięta, toteżodważyłam się zajrzeć do środka.Z ulgą stwierdziłam, że Jego Eminencja jeszcze nie przybył.ale nie zauważyłam też żadnych oznak obecności Mistrza.Nawetgdyby zdążył ukryć się wśród krzewów, z pewnością pokazałbysię, widząc, że nadchodzę.Doszłam do wniosku, że obaj musząbyć gdzieś w zamku, i postanowiłam właśnie tam się udać.Miałam nadzieję, że wędrówka przez otwarty dziedziniecwygląda na swobodną i nie odzwierciedla moich prawdziwychuczuć.Kiedy dotarłam do samego zamku, zdenerwowanie za-212częło ustępować.Przypomniałam sobie bowiem, jak niewieleuwagi możni poświęcają służącym.W stroju pazia powinnambez trudu wejść do większości zamkowych komnat.Nie miałam wprawdzie żadnego planu poszukiwań, ale od-ruchowo ruszyłam w stronę skrzydła, w którym mieszkał fran-cuski poseł.Jeśli tej nocy ktoś coś knuje, to z pewnością mon-sieur Villasse przyłoży do tego rękę.Może Leonardo wpadł naten sam pomysł, może nawet namówił posła do następnej partii szachów, by rozproszyć jego uwagę.Było jeszcze na tyle wcześnie, że służba krzątała się po zam-ku, więc żadna z mijanych osób nie zwracała na mnie uwagi.Gdy dotarłam do komnat posła, przez uchylone drzwi przed-sionka zauważyłam jego sekretarza pakującego papiery i ubra-nia, najwyrazniej przed porannym wyjazdem.Nie dostrzegłamjednak ani śladu Mistrza i monsieur Villasse'a.Już miałam zrezygnować i wymknąć się niezauważona, kie-dy ku memu przerażeniu sekretarz odwrócił się i natychmiastmnie zauważył.Przybrał jeszcze bardziej nieżyczliwy, o ile by-ło to w ogóle możliwe, niż rano wyraz twarzy i zatrzymał mniewładczym gestem.- Hej, chłopcze - zawołał gniewnym tonem - jak śmieszzaglądać do prywatnych pokojów ambasadora?Ukłoniłam się pospiesznie i gorączkowo próbowałam wy-myślić jakieś wiarygodne wyjaśnienie.- Proszę o wybaczenie, ale mój Mistrz, signor Leonardo,przysłał mi wiadomość, bym do niego dołączył - improwizo-wałam.- Zrozumiałem, że jest teraz w towarzystwie monsieurVillasse'a.- Cóż, w takim razie zle zrozumiałeś - parsknął sekretarz.-Ambasador ma przed wyjazdem ważniejsze sprawy niż spędza-nie wieczoru z drugorzędnym malarzem.Jest zajęty omawia- niem spraw wagi państwowej z księciem.A teraz wynoś się,albo wezwę straże.Choć ubodło mnie lekceważące określenie Leonarda, z za-dowoleniem wykonałam polecenie sekretarza.Miałam nadzieję,213iż uzna, że godność nie pozwala mu dalej zajmować się mojąobecnością, i nie zada sobie trudu powiadomienia o niej swo-jego chlebodawcy.Zostało mi do sprawdzenia jeszcze jedno skrzydło zamku.Nieprzyjemnie zaskoczona przez sekretarza francuskiego po-sła, zbliżając się do komnat hrabiny, zachowałam znaczniewiększą ostrożność.Dobrze pamiętałam, jak upierała się przytym, że gdzieś mnie już widziała, nie zamierzałam więc dawaćjej okazji, by przyjrzała mi się dokładniej i przypomniała sobienasze pierwsze spotkanie.Ale postanowiłam, że dowiem się,czy Mistrz jest u niej.Tym razem szczęście mi dopisało.Drzwi do sypialni hra-biny uchyliły się i wyszła przez nie ta sama służąca, która wy-biegła stąd z płaczem kilka dni temu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •