[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Gdyby nie Lauren,zapuszkowaliby go już dawno temu. Niezła była  wtrąca wysoki bas imieniem Tod,który cieszy się posturą zawodowego futbolisty,lecz nosi już w sobie znamiona przyszłej otyłości.Szkoda takiej laski.Nie zdziwiłabym się specjalnie, nawet gdyby nieowijał w bawełnę i powiedział coś zupełniepozbawionego taktu, w rodzaju:  Przecież naświecie jest tyle pasztetów, zupełnie nie rozumiem, dlaczego ktoś załatwił taką niezłą dupcię.I tak niemiał u niej szansy. Oboje od początku byli dość nietypowi,dziwaczni  dołącza do rozmowy delikatna,ładniutka rudowłosa dziewczyna, którą rozpoznajęze zdjęcia stojącego na komodzie Lauren.Nafotografii obejmowały się czule ramionami.Najlepsze przyjaciółki. I nie tylko w tym sensie,w jakim dziwaczne są wszystkie bliznięta.Policjapowinna mu się przyjrzeć bardziej dokładnie. No tak, Brenda, ty jego dziwactwa znaszpewnie najlepiej  zauważa dziobaty. Wiecie,w końcu ze sobą chodzili. Oblizuje wargi.Ostatnią uwagę kieruje do nas,niewtajemniczonych gapiów.Skupiam się na Brendzie i przez momentzastanawiam, co takiego widział w niej Ryan.Rzeczywiście ładna, chyba.Na pewno świetniezrobiona.W ten niełatwy do uzyskania,supermodowy sposób.Jej stylizacja z dalekakrzyczy:  Tylko nie dotykaj moich włosów.Tłumek miejscowych unosi nas w kierunkustołówki, gdzie mamy wysłuchać dalszychszczegółów dotyczących porwania Lauren Daleyi wynikającego z tego faktu rozstania Brendyi Ryana.Tiffany, Delia i spółka wymieniają siępełnymi satysfakcji spojrzeniami.Przez cały dzień wysłuchuję tego wszystkiego w milczeniu, ukrytaw przebraniu nadętej Carmen.Carmen, któraprzyniosła koleżankom wstyd.Jednak przez całyczas narasta we mnie gniew.Podobno o zmarłychnie należy mówić zle.Gdyby Lauren się odnalazła,ucieszyłabym się, choćby dlatego, że zamknęłobyto tym idiotom usta.Wreszcie zabrzmiał ostatni dzwonek, leczszykując się do powrotu do domu Daleyów, niejestem ani trochę bliżej odszukania Ryana niż jegosiostry.Kiedy mijałam kolejne sklepy z wystawamireklamującymi krzykliwie  Niebiańskie Promocje dowcip w stu procentach zamierzony przychodzi mi do głowy, iż może faktycznie,chociaż ten jeden raz, powinnam trochę odpuścići odczekać.Ostatecznie sprawa zaginięcia Laurenciągnie się już prawie dwa lata i ocaleniedziewczyny nie wydaje się prawdopodobne, tymbardziej iż zajmowały się tym umysły tęższe odmojego.Trop zapewne dawno już wystygł.Tyle żenikt nie zdołał do tego przekonać Ryana Daleya.Wreszcie na niego wpadam.Przechodzi przezulicę, zmierzając do domu z przeciwnego niż jakierunku.Na ramieniu dzwiga ciężki plecak.Gdytylko spotykają się nasze spojrzenia, chłopakmarszczy brwi i nieruchomieje.Macham do niego głupio, dziewczęco.Nie, jednak nie jestem dobra w udawaniu naturalnych zachowań.Ostrożnie zaczynamy się ku sobie zbliżać.Pozostawione za bramą posesji dobermanypodejmują swoje osobliwe ujadanie.Kiedy stajemyprzed ogrodzeniem, psy warczą już i rzucają sięniczym w gwałtownym ataku wścieklizny.Zliniąsię i próbują mnie drapnąć przez siatkę.Co zaszczęście, że Ryan pojawił się właśnie teraz.Comiałabym zrobić, gdybym go tu nie spotkała?Wołać o pomoc? Spróbować sprintu do drzwi? Psy mnie nie lubią  zagajam nieporadniew ramach powitania. No co ty?  Ryan obrzuca moje mizerne metrpięćdziesiąt badawczym spojrzeniem.Jakby chciałzapytać:  Ciekawe czemu?. Zaczekaj.Podobnie jak jego ojciec pierwszego dniachłopak odciąga zwierzęta siłą, jedno po drugim,umieszcza je w kojcu, który zamyka na kłódkę.Psiska nie milkną nawet na moment.Ryan poprawia plecak i bez słowa rusza dodrzwi.Niespecjalnie gościnna postawa.Z drugiejstrony unieszkodliwił piekielną sforę.Dlatego wołam na cały głos: Ej! Chciałabym ci pomóc! Serio! Pomogę ci jąodnalezć!I tyle wystarcza, by na mnie spojrzał, przezmoment, naprawdę na mnie.Marszczy brwi, a ja czuję przemożną ochotę, by ująć jego twarzw dłonie i wygładzić zmarszczki, których niepowinno tam być.Ostatecznie chłopcy w jegowieku powinni zajmować się obmacywaniemdziewcząt i upijaniem się do nieprzytomności naimprezach, prawda? Skąd pomysł, że jesteś w stanie mi pomóc? pyta cicho.W jego głosie nie słyszę gniewu.Tylkorozpacz.Wcale nie mam mu tego pytania za złe.Ostatecznie nie dorastam mu do ramienia.JakoCarmen muszę się wydawać Ryanowibezużyteczna, mimo że w duchu czuję co innego.Ale kieruję się wyłącznie przeczuciami, więc czynaprawdę powinnam karmić jego złudzenia?Zmuszam się, by podejść bliżej, zbieram się naodwagę i nieśmiało muskam odsłonięty nadgarstekchłopaka.Zanim się zaangażuję, muszę miećpewność, czy w pogłoskach o jego udzialew zniknięciu siostry kryje się choć ziarno prawdy.Zaangażowanie przynosi zwykle kłopoty.Akuratmnie nikt nie musi tego tłumaczyć.Zaczyna się od bólu w lewej dłoni, odwzmagającego się ucisku za oczami.I nagleogarnia nas płomień kontaktu.Nie czuję się jednakjak w rozpalonym piecu, nie jak żywcemspopielana, tak jak wówczas gdy dotykałam jego rodziców.Ból Ryana  jego żałoba  jest innejnatury, ponieważ chłopak szczerze wierzy, iżLauren wciąż gdzieś żyje.Wyczuwam nadzieję,która łagodzi wszystko inne, więc nie mamwrażenia, że znalazłam się w sercu cudzego stosupogrzebowego.Prawie da się to znieść.Coś jaktępy, mdlący ból  wyraznie obecny, leczstonowany.Nie do końca wiem, czego właściwie szukam aniw jaki sposób mam posługiwać się swą mocą.Stająmi przed oczyma kolejne obrazy Lauren,aczkolwiek nie jestem przekonana, czy nieujrzałam ich wcześniej na zdjęciach w jej pokoju,czy może naprawdę istnieją jedynie w umyśle jejblizniaka.Wyczuwam w nim również coś innego:pamięć o Lauren, która nie składa się wyłączniez przypadkowych wspomnień.Wspomnienieniedawne, w zasadzie jeszcze świeże.Niepokojącei niesamowite odkrycie.Coś nikłego, niczymwyblakły podpis graficiarza, uparcie niepoddającysię próbującemu go zmyć deszczowi.Prośba.Wołanie o pomoc.Głuche  Uratuj mnie.Salva me  przychodzą nieproszone łacińskiesłowa.Widzę skrawki, urywki wszystkiego, co Ryanoglądał bądz robił od dnia zniknięcia siostry;pojawia się kaskada scen, twarzy i czystych emocji. Bardzo dużo strachu.Jak na przykład dzisiaj, kiedysamotnie, podczas gdy powinien przecież byćw szkole, ostrożnie przeczesywał kompleks pustychbudynków, podskakując przy każdym najlżejszymhałasie, ostukując podłogi kolcem do lodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •