[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie pochylił sięi oparł o barierkę tarasu, jednym ramieniem objął Annei wtulając twarz w jej szyję, dodał: - Ale ja też mam terazdo czynienia z kobietą.I moja kobieta miała właśnie mizdradzić, czego pragnie.Pamiętasz?- Owszem, pamiętam - odpowiedziała z uśmiechemi zarzuciła mu ramiona na szyję.- O, raju! - zawołała,SR przewracając oczami i usiłując naśladować afektowanysposób mówienia Południowców.- Już myślałam, że ni-gdy w życiu nie pójdą.- Przedrzezniasz mnie, panienko? - spytał, mrużącgroznie oczy, a potem uśmiechnął się tak, że w środkuwszystko jej się wywróciło do góry nogami.- Czyż mogłabym się na to odważyć, panie Buck?Zwłaszcza wobec pana, który jest taki duży, taki silnyi w ogóle.- Jeśli zaraz nie przestaniesz, przekonasz się na włas-nej skórze, jaki jestem duży i silny.-%7łartobliwie klepnąłją po pupie.Anne natychmiast mocno się podrapała w tosamo miejsce.- Co się stało? - spytał ze śmiechem.-Swędzi?- Och, mówię panu.Jakieś paskudztwo mnie ugryzło,i to przez ubranie - poskarżyła się, nadal usiłując naśla-dować jego akcent.Ręka Bucka powędrowała usłużnie w swędzące miejsce.- Zaraz cię ugryzę, i to przez ubranie - postraszył ją -jeśli w tej chwili nie przestaniesz.Lubię twój pretensjo-nalny, zatrącający z miejska akcent.Poza tym wolęprzejść do rzeczy.Ujął obiema rękami pośladki Anne i przyciągnął jąw swoją stronę.Anne posłała mu wstydliwy, domyślnyuśmieszek.- O, raju! - zawołała.- Słowo daję, że pan to już umieczłowieka przekonać, panie Buck.Ale jeśli prędko pan te-go nie zrobi, to przysięgam, że powiem coś brzydkiego nagenerała Roberta Lee.Buck nie był człowiekiem, który lekceważy sobie ostrze-żenie.Rzucił się na nią jak jastrząb na polną mysz.W jed-nej chwili zaczęła omdlewać i słabnąć od jego gwałtow-nych pocałunków i śmiałych pieszczot.Zwilgotniała, roz-palona gorączką, choć w rękach trzymała nadal połySR koszuli Bucka, poczuła, że paznokcie wbijają się jej w za-ciśnięte kurczowo dłonie.- Odgrażałeś się, że możesz mnie ugryzć przez ubra-nie - wymruczała w krótkiej przerwie na zaczerpnięcieoddechu.Jej południowy akcent zniknął bez śladu.Buck roześmiał się, lecz nie w swój zwykły, hałaśliwysposób.- Chodz - powiedział, zamykając ją w ramionach.-Mam lepszy pomysł.I rzeczywiście miał.Ich miłość była dotąd jak podróżw stronę gwiazd i księżyca, jak wyprawa w kierunku Jo-wisza i Marsa.Pieścił ją czule, brał gwałtownie.Drżałpod jej dotknięciem i oddawał się jej bez zastrzeżeń.Lecztamtej nocy, ich ostatniej wspólnej nocy, z niczym nie da-łoby się porównać.Zostawili w tyle planetę Pluton, a namiętność porwałaich w przestworza.To była ich chwila, ich moment w cza-sie.Lata świetlne pełne ekstazy, radość i szczęście, któ-rych starczyłoby na całe życie.Skupili w tym jednym momencie wszystkie pragnieniaszybujące w przestworzach.Leżeli, trzymając się w ra-mionach, czując się mieszkańcami innego wymiaru, inne-go świata.Kiedy szczęście osiągnęło apogeum, wrócili na Ziemięi znów zaczęli liczyć czas upływem minut i sekund, Annepoczuła, że pęka jej serce.Rozpadło się na tysiące kawa-łeczków, a tymczasem głowa Bucka spokojnie spoczy-wała na jej piersi.Przesunęła dłonią po plecach, starającsię zapamiętać to mocne ciało, zachować wspomnieniedotyku skóry.Wiedziała jednak, że nigdy nie będziew stanie przywołać w myślach tych samych wrażeń.Czas działał na jego niekorzyść, bo świt zbliżał się wiel-kimi krokami.Czas był także sadystą, wiedziała to z do-świadczenia, gdyż wkrótce zatrze w pamięci zdarzeniaSR minionego tygodnia i przyćmi wspomnienie twarzy Bu-cka.Ale nie zmieni miłości, którą czuła.Nie ukoi bólurozstania i nie wypełni pustki.Rozkoszowała się jego bliskością.Nie mogła znieśćmyśli o pożegnaniu.- Buck? - odezwała się.W ciemnościach jej głos za-brzmiał głośno i ochryple.- Mmm?- Proszę cię, wyjedz, zanim się obudzę - powiedziałaprędko, bojąc się, że się rozpłacze.Poczuła w jego ciele nagłe napięcie.- Annie.- Proszę.- przerwała mu, bo zabrzmiało to tak, jak-by zamierzał protestować.- Chcę, żeby to było mojeostatnie wspomnienie.Jak trzymam cię w ramionach.Westchnął ciężko, lecz nic nie powiedział.Napięcieminęło, lecz teraz czuła, jak Buck drży.Zamknął ją w za-borczym uścisku.Zamknęła oczy, a łzy w ciemnościspływały jej po policzkach.Po chwili uświadomiła sobie,że i on cicho płacze z głową na jej piersi.Trzymała go w ramionach, przepełniona bezgranicznąmiłością, dopóki ciemność nocy nie zaczęła się zmieniaćw szarość świtu.Wsłuchana w spokojny, równy oddechBucka, czuła w sobie pustkę i jakby odrętwienie.Zmę-czone oczy, piekące, lecz już suche, przykryły się powie-kami.Kiedy je rano otworzyła, Bucka nie było.SR Rozdział 11Szarość.Mieszanina wszystkich kolorów, lecz jednakburo.Wstrętny kolor.Anne jeszcze nigdy w życiu nie wi-działa tyle szarości.Gdziekolwiek się obróciła, wszystkozdawało jej się szare.Zachmurzone, zasnute spalinaminiebo nad Nowym Jorkiem było szare i nie przypominałow niczym błękitu Kentucky.Domy były szare.Mężczyznispotykani w windach nosili szare garnitury, a dominującąbarwą tego sezonu w damskiej modzie była szarość.Całyświat dopasował się barwą do jej nastroju i był szary.Anne stała w grupie pieszych, czekających na zmianęświateł.Próbowała wzbudzić w sobie chęć do życia, leczani jazda metrem, ani pokonanie na piechotę niewielkiegoodcinka nie wpłynęły na zmianę jej nastroju.Bała się, żeznów spędzi dzień, snując się bez celu z kąta w kąt, jak tosię ostatnio często zdarzało.Nie czuła rozpaczy, nic z tychrzeczy, jedynie ogólne odrętwienie i brak motywacji.Nie potrafiła się cieszyć z powrotu na stare śmieci, aledotkliwy ból, jaki czuła przed miesiącem, tuż po powro-cie z Kentucky, także już wygasł.Widocznie znoszenietakiego nastroju przez wiele dni kosztowało ją wiele ener-gii, której ostatnio nie miała w nadmiarze.W konsekwen-cji jej życie nie było ani białe, ani czarne, ani szczęśliwe,ani smutne.Było puste i szare.Kolor nieszczególny, alemożna z nim żyć.Choć starała się nie myśleć, nie pamiętać, tłumić uczu-SR cia, a nawet doszła w tym do wielkiej wprawy, coś niecośprzesączało się do jej świadomości.Zeszła z krawężnika i spojrzała na potężny niebiesko-szary budynek po drugiej stronie ulicy, siedzibę koncernuHarrimana.W ten sam sposób patrzyła na niego pier-wszego dnia po powrocie.Tamtego ranka szarpały niąsprzeczne uczucia.Była załamana i zagubiona.Patrzyław górę, nienawidząc tego gmachu, wszystkich, którzypracowali w środku, i wszystkiego, co reprezentował.Była wściekła na Bucka za to, że nie wyznał jej miłościi nie błagał, żeby została.A jednocześnie bezgranicznieza nim tęskniła.- A więc wróciłaś - powitał ją Calvin Schwab.Stał w progu gabinetu Anne, oparty o drzwi, miał gład-ko wygoloną, podłużną twarz, patrzył na nią z góry, jakbydomyślał się wszystkiego.- Tak, wróciłam.Umykała w bok spojrzeniem i przerzucała papiery nabiurku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •