[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dokonuje pan złych wyborów, marnuje energię na walkę z wiatrakami.Dlaczego? Czy nie ma innych pożytecznych zajęć? Odpowiem za pana.Pan po prostu nie możeżyć bez tego dreszczyku emocji, bez zapachu krwi.W ten sposób ucieka pan przed prawdąo samym sobie.A prawda jest taka, że niczym nie różni się pan od tych, których tak zawzięciepan tropi. Tania filozofia, panie Stanisławie  skwitował jego wywód Witold. Być może, ale zapomina pan, że to ja wciąż rozdaję karty.Wereszyński wypuścił dym z ust. Rozmawiał pan z nią?Szukał na twarzy Witolda potwierdzenia swoich słów.Korczyński uparcie milczał.W kącikach jego ust błąkał się prowokujący uśmiech.Gospodarz stracił panowanie. Zaczarowała pana? Tak?  domagał się odpowiedzi. To piękna kobieta.Te słowa go zdradziły.Witold zrozumiał to zbyt pózno.Zamilkł.Przemysłowiec posłał mu pełne triumfu spojrzenie.Nie miał już wątpliwości. Powie mi pan, gdzie ona jest? Pana żona to piękna kobieta  podjął spokojnym głosem Witold. %7ładen mężczyznanie może pozostać obojętny na jej urok.Wielu jest takich, których ucieszyła wiadomość, żeodeszła od pana.Wielu z nich z chęcią zajęłoby pana miejsce w jej łożu.Witold stąpał po kruchym lodzie.Prowokował i nie do końca wiedział, dlaczego to robi.Zapadła długa, niezręczna cisza.Wereszyński skrzywił się z irytacją.Skinął głową naReinera.Ten z błyskiem w oczach ruszył w stronę Witolda. Wstań.Witold nie zdążył się podnieść.Reiner był szybki.Precyzyjnie wymierzony cios posłałWitolda na podłogę.Z rozciętej wargi popłynęła krew.Lekko oszołomiony, próbował siępodnieść.Daremnie  nogi miał jak z waty.Reiner pomógł mu wstać i posadził go na krześle.Wereszyński patrzył na Witolda z rozbawieniem. Chce pan jeszcze coś dodać?Witold milczał.Szumiało mu w głowie.Nie mógł się skoncentrować.Słowa docierały doniego z daleka. Na ogół dostaję to, czego chcę, po mniejszym lub większym wysiłku.Wereszyński spojrzał na zegar.Spotkanie trwało już prawie godzinę, a oni nie posunęli się do przodu nawet o krok. Pan się uparł i nie chce mi powiedzieć, gdzie jest moja żona.Nie rozumiem, co panemkieruje. Nie dokończył.Drzwi do gabinetu otworzyły się i do środka wszedł wysoki brunet o lisiej twarzy.Wereszyński wyłapał jego rozbiegane spojrzenie.Wstał.Sztywnym krokiem podszedł doprzybysza, jakby przeczuwał coś złego.Przez kilka chwil mężczyzni prowadzili cichą rozmowę.Na twarzy Wereszyńskiego zaszła gwałtowna zmiana.Wrócił na swoje miejsce.Oddychał ciężko jak po długim, męczącym biegu.Drżącą ręką sięgnął do pudełka z cygarami.Znów zapalił.Spojrzał na Witolda wściekłym wzrokiem. Pięknie pan to rozegrał  mruknął.Pokręcił z niedowierzaniem głową. Przyznam, żenie doceniłem pana.Uwolnienie Emilii. Zamilkł.Zmienia układ sił, dodał w myślach.Witold odetchnął z ulgą.Opadło napięcie, jakie towarzyszyło mu od kilku dni.W tejchwili liczyło się tylko jedno  Emilia była bezpieczna.Wereszyński zastanawiał się kiedy popełnił błąd.Chyba że.Ta myśl na kilka chwil go sparaliżowała.Zawinił ktoś z jego służby.Pozostało tylko pytanie: Kto?Starannie dobierał ludzi, którzy dla niego pracowali.Oferował im pomoc, otaczał ichopieką, a w zamian wymagał tylko jednego  bezgranicznej lojalności.Ktoś musiał zdradzić.Spojrzał na Witolda jak na równorzędnego przeciwnika. Kto?  rzucił. Kto i za ile go pan kupił? W każdym mechanizmie jest jakiś słaby element  odpowiedział wymijająco Witold.Wereszyński długo wpatrywał się w zmęczoną twarz swojego rozmówcy. Dobrze pan wie, że wcześniej czy pózniej się tego dowiem.Witold zawahał się.Doszedł do wniosku, że ukrywanie imienia nie ma w tej chwiliżadnego znaczenia. Leopold  powiedział. Leopold  powtórzył jak echo Wereszyński.Na jego twarzy pojawiło sięrozczarowanie.Chłopak był ostatnią osobą, którą by o to podejrzewał.Stracił pewność siebie.Dlaczego akurat on?, zapytał siebie w duchu.Traktowałem go jak syna.To go zabolało. Co mu pan obiecał? Pieniądze?Witold pokręcił głową. Nie.Nie pieniądze. Zatem? Wolność. Wolność  powtórzył Wereszyński.Witold uśmiechnął się.Przemysłowiec odłożył cygaro, patrząc na żarzącą się końcówkę.Splótł przed sobądłonie. Panie Witoldzie, pora kończyć tę zabawę.Spytam po raz ostatni  gdzie jest moja żona?Dał Witoldowi czas do namysłu.Kiedy ten nadal milczał, wykonał nieokreślony ruch dłonią. Nie jesteś pan tak twardy, jak ci się wydaje.Każdego można złamać.Spojrzał na Reinera. Zaproś doktora.Doktor Julian Roszkowski spojrzał niechętnie na stojącego przed nim Reinera.Nie lubiłtego człowieka.Gdyby ktoś spytał go dlaczego, nie potrafiłby udzielić jednoznacznejodpowiedzi.Zimne oczy mężczyzny napawały go lękiem.Jeśli było to możliwe, unikał go jakognia.W tak dużym domu, jak pałac w Dębnikach, nie stanowiło to żadnego problemu. Bezbarwnie wypowiedziane przez Reinera słowa zaintrygowały doktora na tyle, że bezchwili wahania udał się za nim do gabinetu.Patrzył na Wereszyńskiego z wyczekiwaniem. Miał pan okazję poznać naszego gościa. Wskazał głową na Witolda.Roszkowski uśmiechnął się.Nie tracąc czasu, Wereszyński przeszedł do sedna sprawy. Pan Witold jest bardzo uparty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •