[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mamo - powiedział Herbert - to jest Mr.Pip.Mrs Pocket przywitała mnie z zachowaniem uprzejmej godności.- Paniczu Alick i panienko Jane - krzyknęła nagle jedna z nianiek - jeżeli będzieciefikali kozły przy tych krzakach nad wodą, wpadniecie do rzeki i utopicie się, i wtedy copowie wasz tatuś?W tejże chwili druga niańka podniosła rękawiczkę Mr.s Pocket i zauważyła:- Co najmniej szósty raz rzuca ją pani na ziemię.Na to Mr.s Pocket odpowiedziała wybuchając śmiechem:- Dziękuję ci, Flopson.To mówiąc usadowiła się tym razem w jednym tylko fotelu i powróciła do książki.Wyraz jej twarzy stał się od razu taki, jak gdyby nie odrywała się od czytania co najmniejprzez tydzień, ale nie zdążyła jeszcze przeczytać kilku wierszy, gdy podniosła oczy na mnie ispytała:- Spodziewam się, że matka pana miewa się dobrze?To niespodziane pytanie zmieszało mnie tak bardzo, iż zacząłem w najgłupszy sposóbjąkać, że z pewnością, gdybym miał matkę, czułaby się dobrze i przesłałaby Mr.s Pocketpozdrowienia ale w tejże chwili z kłopotu wybawiła mnie niańka.- Coś podobnego! - zawołała podnosząc znowu rękawiczkę - to już siódmy raz ją panirzuca! Co też się z panią dzieje dzisiaj!Mrs Pocket popatrzyła na swoją własność, jak gdyby nie wiedząc, co trzyma w ręku,ale zaraz potem wybuchnęła śmiechem i powiedziała:- Dziękuję ci, Flopson.Po czym zapomniała o mnie i zabrała się na nowo do czytania.Teraz mogłem policzyć dzieci i stwierdziłem, że jest nie mniej niż sześcioro małychPockeciątek, w różnych stadiach gramolenia się przez życie.Właśnie w tej chwili usłyszałemsmutną skargę siódmego, płaczącego żałośnie gdzieś w górze.- To chyba Bobo - zawołała zdumionym głosem Flopson - Millers, pośpiesz się! Millers, druga niańka, zniknęła w głębi domu i żałosny płacz przycichł po chwili, jakgłos brzuchomówcy trzymającego coś w ustach.Mrs Pocket czytała przez cały czas i bardzobyłem ciekaw, co to za książka.Mr Pocket miał widocznie wyjść do nas, więc podczas oczekiwania nadarzyła mi sięokazja obserwowania niebywałego zjawiska rodzinnego: oto dzieci, ilekroć w zabawiezapędziły się w okolice Mr.s Pocket, potykały się i wpadały na nią, ona reagowałachwilowym zdumieniem, a maleństwa o wiele trwalszym płaczem.Rozmyślałem jeszcze nadtym niezwykłym widokiem, kiedy z domu wyszła Millers niosąc Bobo.Podała je Flopson, tawręczyła je Mr.s Pocket, ale w tej chwili dama owa z dzieckiem zachwiała się i zostałapodtrzymana dopiero przeze mnie i Herberta.- Boże mój - zawołała Mr.s Pocket podnosząc oczy znad książki - Flopson, co to siędzieje, że wszyscy się przewracają.- Boże mój - powtórzyła Flopson - rzeczywiście, co pani dzisiaj wyprawia?- Ja wyprawiam? Flopson? - spytała Mr.s Pocket.- No naturalnie, to wina pani krzesła - krzyknęła Flopson - nic dziwnego, że pani sięprzewraca, skoro podwinęła pani spódnicę pod nogi krzesła.Niech pani mi da książkę iwezmie dziecko.Mrs Pocket usłuchała rady, ale dość niezręcznie trzymała przez chwilę dziecko nakolanach, podczas gdy reszta pociech bawiła się koło niej.Mrs Pocket kazała więc zabraćwszystkie dzieci do domu na małą drzemkę.- Pomyślałem sobie, że dzieciństwo małychPocketów składa się z przewracania i ze snu.Gdy Flopson i Millers zagarniały gromadkę do domu, niczym stado owieczek, ukazałsię wreszcie Mr.Pocket.Nie zdziwił mnie wcale jego zalękniony wyraz twarzy i wyglądczłowieka, który nie wie, w jaki sposób doprowadzić do porządku swoje rozwichrzone siwewłosy. NASTPNY ROZDZIAAMr Pocket oświadczył, że jest szczęśliwy, iż mnie widzi.Spodziewa się, że i mnie niesprawia przykrości swoją obecnością.- Bo doprawdy - dorzucił z uśmiechem tak podobnym do uśmiechu syna - nie jestemstraszną osobą.Mimo siwych włosów i zakłopotanej miny wyglądał młodo i zachowywał się wsposób ogromnie naturalny.Przez naturalność mam na myśli pozbawioną afektacji prostotę.W jego roztargnieniu było coś komicznego i można by się nawet z niego śmiać, gdyby nie to,że on sam zdawał sobie doskonale sprawę ze swojej komiczności.Gdy już chwilę ze mnąporozmawiał, zwrócił się do Mr.s Pocket marszcząc niespokojnie brwi, czarne i piękne:- Belindo, spodziewam się, że przywitałaś się z Mr.Pipem? Spojrzała znad książki iodparła:- Tak.Potem uśmiechnęła się do mnie nieprzytomnie i spytała, czy lubię smak wywaru zkwiatu pomarańczowego.Ponieważ pytanie to nie miało nic wspólnego z tym, o czym się mówiło dotychczas,uważałem je za czysto towarzyską uprzejmość, podobnie jak jej poprzednie odezwania się.W parę godzin pózniej dowiedziałem się, że Mr.s Pocket jest jedyną córką jakiegośnieżyjącego już szlachcica i że wmówiła sobie, iż ojciec jej byłby z pewnością baronetem,gdyby się z jakichś osobistych względów nie sprzeciwiła temu pewna ważna figura;zapomniałem, kto to był - monarcha, premier, lord kanclerz, arcybiskup Canterbury czy ktośinny.Na zasadzie owego niedoszłego faktu lgnął do możnych tego świata.Zdaje mi się, iżotrzymał tytuł szlachecki z okazji zaatakowania ostrzem pióra gramatyki angielskiej wrozpaczliwym adresie wypisanym grubymi literami na welinie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •