[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby niechcący wysypałem wszystkieproszki na dłoń i przez chwilę przypatrywałem się prowokującemumnie tuzinowi białych i niebieskich tabletek.Tchórz!  przeszło mi przez myśl.Nigdy nie byłem tak blisko przepaści.Moja wyobraznia wymy-ślała coraz to straszniejsze obrazy: ja kiwający się na kawałku sznur-ka, ja z głową w piecyku wdychający ulatniający się gaz, z rewolwe-rem przy skroni.Wcześniej czy pózniej to się pewnie tak skończy,przecież o tym wiem.Tchórz!Połknąłem całą garść.Wreszcie będzie po wszystkim.Trudno mi było to przełknąć, ale popiłem porządnym łykiem wo-dy mineralnej i jakoś się udało.Powlokłem się do sypialni i rzuciłemna łóżko.Pomieszczenie było puste i zimne, otoczone ogromną ścia-ną z błyszczących na turkusowo szyb, wystarczająco przejrzystych,żeby wpuścić do środka światło dnia.Zwinąłem się na materacuzatopiony w ponurych myślach.Na białej ścianie kochankowie Cha-galla patrzyli na mnie ze współczuciem, jakby im było przykro, żenie potrafią ulżyć mym cierpieniom.Zanim kupiłem ten dom (którynie był już moim domem), zanim kupiłem pierścionek Aurore (któranie była już moją Aurore), to płótno było moim pierwszym szalonymnabytkiem.Skromnie zatytułowane Lovers in blue* namalowanezostało w roku 1914.Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia.Przedstawiało obejmującą się parę złączoną uczuciem tajemniczym,61 prawdziwym, spokojnym.Symbolizowało dla mnie uzdrowieniedwóch umęczonych istot, sczepionych razem wspólną blizną.* Błękitni kochankowie.Powoli zapadałem w głęboki sen, mając wrażenie, że pozbywamsię, jedno po drugim, ziemskich cierpień.Moje ciało znikało wraz zeświadomością, życie mnie opuszczało. 6.Kiedy cię spotkałemTylko wewnętrzny chaos może urodzić tań-czącą gwiazdę.FRIEDRICH NIETZSCHEWYBUCH.KOBIECY KRZYK.WOAANIE O POMOC.Hałas tłuczonego szkła wyrwał mnie z pełnego koszmarówomdlenia.Drgnąłem i otworzyłem oczy.Pokój pogrążony był wciemnościach.O szyby uderzał deszcz.Z trudnością się podniosłem.Miałem sucho w gardle, czułem gorączkę i zlewające mnie zimnepoty.Oddychałem ciężko, ale żyłem.Rzuciłem okiem na zegar: była trzecia rano.Z parteru dobiegał hałas, słyszałem, jak trzaskają okiennice.Chciałem zapalić lampkę nocną, ale jak zwykle w Malibu Colonyburza spowodowała przerwę w dopływie prądu.Ledwo mogłemwstać.Miałem nudności i byłem półprzytomny.Serce waliło mi wpiersiach, jakbym właśnie ukończył maraton.Zakręciło mi się wgłowie i musiałem oprzeć się o ścianę, żeby nie upaść.Proszki63 nasenne może mnie nie zabiły, ale wyekspediowały w zamglonyświat, z którego nie mogłem się wydostać.Niepokoił mnie zwłaszczamój wzrok: oczy miałem jak porysowane i tak bolały, że ledwo mo-głem się powstrzymać, żeby ich nie zamknąć.Miałem zawroty głowy.Z trudem zszedłem po kilku schodach wdół, trzymając się poręczy.Z każdym krokiem brzuch dokuczał micoraz bardziej i bałem się, że zwymiotuję.Na dworze szalała burza.W świetle błyskawic dom wyglądał jak latarnia morska podczassztormu.Na dole zobaczyłem, co się stało: wiatr dostał się do środka przezotwartą szklaną szybę, przewracając kryształowy wazon.Podłogapokryta była okruchami szkła i deszcz zaczął zalewać salon.Cholera!Szybko zamknąłem wielkie okno i powlokłem się do kuchni, że-by poszukać zapałek.Wracając do salonu, poczułem czyjąś obec-ność.Wyraznie słyszałem oddech.Odwróciłem się i.*Zgrabna i wdzięczna sylwetka kobieca odcinała się chińskim cie-niem od granatu nocy.Skoczyłem, nie wierząc własnym oczom:postać była naga, jedną ręką kobieta zakrywała podbrzusze, drugąpiersi.Tylko tego mi teraz brakowało! Kim pani jest?  spytałem poirytowany, podchodząc bliżej iprzyglądając się nagiej kobiecie od góry do dołu. Proszę się nie krępować!  krzyknęła, łapiąc koc ze szkockiejwełny, który leżał na kanapie, i owijając się nim. Jak to  proszę się nie krępować! ? Coś się pani chyba pomyli-ło! Zaznaczam, że jestem u siebie.64  Być może, ale to nie powód, żeby. Kim pani jest?!  powtórzyłem pytanie. Myślałam, że mnie pan pozna.Nie widziałem jej zbyt wyraznie, ale głosu na pewno nie znałem inie miałem najmniejszej ochoty na zabawę w zgaduj-zgadulę.Zapa-liłem zapałkę i przyłożyłem ją do knota starej sztormówki, którąznalazłem kiedyś na pchlim targu w Pasadenie.Aagodne światłozalało pokój i oświetliło intruza.Młoda, mniej więcej dwudziesto-pięcioletnia kobieta o jasnym, ni to przestraszonym, ni to agresyw-nym spojrzeniu, o rudych, błyszczących od deszczu włosach. Nie wiem, skąd mógłbym panią znać.Nigdy się nie spotkali-śmy.Dziewczyna prychnęła drwiąco, ale mnie to wcale nie bawiło. Dość tego! Co pani tu robi? Ależ to ja, Billie!  odparła dziewczyna, jakby to było oczywi-ste.Naciągnęła koc na ramiona.Cała się trzęsła i drżały jej usta.Nicdziwnego: była mokra, a w salonie było lodowato. Nie znam żadnej Billie  odpowiedziałem, podchodząc do du-żej orzechowej szafy, w której trzymałem wszystko, co się dało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •