[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odgłosy pościgu ucichły gdzieś w dali, adziewczyna znów została sama.Ciężko opadła na podłogę klatki.Chciało jej się płakać. Trucizna! spokojnie zawołał jakiś głos. Jesteś tam, na górze?Na twarzy dziewczyny pojawił się pełen niedowierzania uśmiech.Zerwała się na równenogi i uczepiła prętów. Bram! krzyknęła.Słuch jej nie mylił.To właśnie Bram stał teraz w drzwiach, wswoim ciężkim skórzanym płaszczu, grubych rękawicach i szerokoskrzydłym kapeluszu.Burknąłcoś i pomachał do niej wielką dłonią. Co ty tu robisz? zapytała. Wygląda na to, że ratuję twoją skórę odparł. Muszę chyba być szalony. Tutaj jest łańcuch ponagliła. Odczep go i opuść mnie na ziemię.Powoli!Zrobił, jak mówiła.%7łelazne ogniwa brały na siebie część ciężaru klatki, tak więc mógłstopniowo przesuwać łańcuch.Ten zaś chrobotał z tak wielkim hałasem, że Trucizna była pewna,iż rumor zaraz zwabi któregoś z potwornych strażników.Mijały pełne napięcia minuty,odmierzane rozbrzmiewającym co jakiś czas brzękiem metalu, aż wreszcie klatka grzmotnęła opodłogę.Aowca podszedł szybko.Dziewczyna uścisnęła poprzez kraty jego dłonie w rękawicach. Bram, jesteś wspaniały! Jeszcze nigdy nie cieszyłam się z żadnego spotkania tak jakteraz.Skąd wiedziałeś?Oblał się rumieńcem aż po gęstwinę swych białych wąsisk i wymruczał, puszczając ręceTrucizny: To przez tego cholernego kota.Mogę przysiąc, że to nie jest zwykłe zwierzę.Zresztąnie pora teraz na gadanie.Zobaczmy, jak cię stąd wydostać.Złapał pręty i na próbę nimi potrząsnął, spoglądając ku górze klatki, tam gdzie łączyły sięze sobą. Pordzewiałe, widzisz? Bo od niepamiętnych czasów zwisały nad bulgoczącym kotłem.Odsuń się.Dziewczyna posłuchała, głowiąc się, co zamierza łowca.Szybko się dowiedziała: Bramkopnął jeden z prętów.Rozległ się głośny brzęk.Kopnął znowu i kawał metalu odleciał u góryklatki.Jeszcze raz i wgiął się do środka, tak że prawie odpadł od jej dna.Bram złapał go,szarpał, szarpał, aż w końcu wyłamał, robiąc otwór na tyle szeroki, by szczupła Trucizna zdołałasię przecisnąć.Wygramoliła się na zewnątrz, a potem z radości objęła szeroką pierś łowcy.Kiedyniezgrabnie klepał ją po plecach, niemal czuła ciepło oblewających go rumieńców. Dziękuję, że przyszedłeś mi z pomocą powiedziała, tak szczerze wdzięczna, jakjeszcze nigdy w życiu. Wiem, ile musiało cię to kosztować. Po prostu stąd chodzmy.Pewnie znasz tu jakąś kryjówkę?Trucizna już miała zaprzeczyć, bo przecież Kościana Wiedzma złapała ją tam, gdziemyślała, że będzie bezpieczna, ale przyszła jej do głowy pewna myśl.Mając u bokusprzymierzeńca, czuła się teraz pewniej, to miejsce nie wzbudzało już w niej tak wielkiego lęku. Nieważne.Potrzebuję teraz twojej pomocy i mam pomysł oświadczyła.Bram zaklął. Bałem się, że powiesz coś takiego. Głowa do góry roześmiała się dziewczyna i poklepała go po ramieniu.Nie było łatwo przenieść pojemniki na balkon z półki nad paleniskiem.Piec sięgał łowcydo ramion, a od pojemników dzieliło go drugie tyle.Bram musiał na nim stanąć, ostrożnie,podtrzymywany przez Truciznę, a potem równie ostrożnie schodzić zeń na podłogę.Następnieoboje z mozołem dzwigali naczynia po schodach, na balkon, a potem z trudem je po nimprzesuwali.Każde miało wielkość beczułki i było pełne po brzegi.Trucizna kątem oka zerkała nakorytarz, na wypadek gdyby zechciał tu wrócić któryś z psów.Sprawdzała też uważnie, jakwysoko świeci słońce mknące po zasnutym mgłą niebie. Powiedz mi wystękała o tym kocie.Bram miał twarz czerwoną z wysiłku.Na chwilę odstawił garniec i wytarł czoło. Przyszedł ostatniej nocy odparł. Siedziałem w obozowisku, wiatr niósł głos tejwiedzmy.Już miałem odejść, bo nie mogłem dłużej tego słuchać, kiedy pojawił się kot.Przysięgam, on prawie ciągnął mnie za nogawkę do tego domu.Nigdy nie widziałem, żeby kotrobił coś podobnego. Wzruszył ramionami. No, nie miałem zamiaru zbliżać się to tegomiejsca.Myślałem, że wysłała go wiedzma, żeby mnie zwabił.Ale potem on mnie puścił izamiauczał, i.no.Nigdy nie myślałem, że zobaczę kota proszącego o pomoc, ale.ale tenzwierzak.Nie potrafię powiedzieć, skąd to wiedziałem, ale wiedziałem, tak jasno i wyraznie,jakby mi mówił. Naprawdę? zdziwiła się Trucizna, przypominając sobie, że Ziarnko Pieprzuopowiadała, iż umie rozmawiać z Andersenem.Bram wymamrotał: Wszedłem przez zsyp na węgiel.To nie było łatwe dla kogoś mojej postury.Alewiedziałem, że muszę wejść, zanim wstanie świt, bo gęstniały mgły i sądziłem, że jak całkiemopadną, dom zniknie.Ukrywałem się w piwnicy aż do rana, czekałem, kiedy kot uzna, że możnajuż bezpiecznie wyjść.Wiesz, on odciągnął psy.Wyobrażasz sobie? To nie jest zwykły kot. Przyszedłeś tutaj, żeby mnie ratować stwierdziła Trucizna, łapiąc oddech.Dlaczego? Mogłeś przecież wziąć swoje pieniądze i szczęśliwie spędzić resztę życia. Nie mogłem cię tak zostawić wzruszył ramionami i odwrócił się, by znów dzwignąćgarniec. Jakim wtedy okazałbym się człowiekiem?Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, słysząc ze zdumieniem, jak łowca zbagatelizowałswoją decyzję.Wiedział równie dobrze jak ona, jaki los wybrał.Pomijając już wszystko inne,pozwolił uwięzić się w tym miejscu razem z nią, w królestwie Kościanej Wiedzmy i jej psów, awyjść stąd mógł tylko do Krainy Faerie.Każdy inny porzuciłby Truciznę, zatrzymując to, co jużzyskał.Przecież dziewczyna uczyniła łowcę zamożnym.Ale on postąpił inaczej.Czuła się wręczporażona jego bezinteresownością.Zastanawiała się, cóż takiego zrobiła, że zasłużyła sobie natak wspaniałego przyjaciela, i czy zdoła mu się odwzajemnić, jeśli role kiedyś się odwrócą.Prawie godzinę trwało, nim wnieśli pięć garnców na balkon
[ Pobierz całość w formacie PDF ]