[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmarli przynajmniej nie kłamią ani nie zdradzają.I zawsze dochowują tajemnicy, chyba że wie się, jak ją z nich wydobyć.- No, pora zaczynać - powiedziałem.Za dnia chata robiła niewiele lepsze wrażenie.Noc ukryła przynajmniej pełnyobraz szpecących ją zniszczeń i zapuszczenia.Dach był zapadnięty i miejscamidziurawy, szyby w oknach popękane i czarne od brudu.Nad chatą górowałaimponująca Beinn Tuiridh, bezładny stos skał upstrzonych łachami brudnego śniegu.Do pokoju z kominkiem prowadził korytarz z policyjnej taśmy.Narożna częśćdachu w każdej chwili groziła zawaleniem.Sufit jak dotąd nie przeciekał, alewiedziałem, że to tylko kwestia czasu, że na pewno zacznie i się zawali.W mętnymświetle sączącym się przez pękniętą szybę spalone szczątki wyglądały żałośniej niżpoprzedniego dnia.Przyjrzałem się im uważnie, na nowo wstrząśnięty straszliwą absurdalnościąwidoku ocalałej ręki i stóp pośród sczerniałych kości i popiołów.Chociaż kończynywyglądały makabrycznie, były nieoczekiwanym darem ognia; mogły mi pomóc wustaleniu daty śmierci i - dzięki zawartemu w tkance miękkiej DNA - zidentyfikowaniuofiary.Co więcej, na palcach zachowały się opuszki, mogłem więc pobrać odciskipalców.Przed rozpoczęciem pracy nie musiałem dzielić pokoju na sektory.Procedurę tęstosowano na miejscu przestępstwa, żeby ustalić i zarejestrować położenie wszystkichdowodów rzeczowych.Tymczasem Wallace bez ogródek stwierdził, że chata takimmiejscem nie jest.Ale zachowywałem się tak, jakby była.W normalnych okolicznościachpowbijałbym w podłogę namiotowe śledzie i rozciągnąłbym między nimi nylonowążyłkę.Tu podłoga była kamienna, musiałem skorzystać więc z wydrążonychdrewnianych klocków, które ze sobą woziłem.Ułożyłem je w kwadrat, powkładałem w nie śledzie.Zanim skończyłem rozpinaćsiatkę, ręce zmarzły mi i zesztywniały.Roztarłem je i naniosłem pozycję zwłok napapier milimetrowy.Potem wziąłem łopatkę i zacząłem zdejmować wierzchnią warstwędrobnego jak talk popiołu.I stopniowo odsłoniłem to, co zostało ze zwęglonego szkieletu.Historia naszego życia, a czasem i śmierci, jest zapisana w kościach.Kości toświadectwo ran, urazów i zaniedbań.Ale żeby odczytać historię zapisaną na tych,najpierw musiałem ją zobaczyć.Był to proces żmudny i powolny.Sektor po sektorze,ostrożnie usunąłem i przesiałem cały popiół, naniosłem położenie każdej kości nadiagram, każdą kość włożyłem do osobnej torebki.Czas mijał niepostrzeżenie.Przestałem myśleć o zimnie, o Jenny i o wszystkim innym.Zwiat zawęził się do kupkipopiołu i wyschniętych na wiór kości, dlatego zaskoczyło mnie czyjeś chrząknięcie.Podniosłem głowę.Od drzwi obserwował mnie Duncan.W ręku trzymał kubekherbaty.- Pomyślałem, że dobrze panu zrobi.Zerknąłem na zegarek.Dochodziła trzecia.Minęła pora lunchu, a ja nawet tegonie zauważyłem.Wyprostowałem się i skrzywiłem - zaprotestowały wszystkie mięśnie.- Dzięki.- Zdjąłem rękawiczki i ruszyłem do drzwi.- Dzwonił sierżant.Pytał, jak panu idzie.Fraser wpadł na chwilę kilka godzin wcześniej, ale zaraz odjechał, twierdząc, żemusi dalej przesłuchiwać miejscowych.Po jego wyjezdzie Brody zastanawiał się na głos,ile z tych przesłuchań odbywało się w hotelowym barze.- Powoli - odparłem, z przyjemnością obejmując dłońmi gorący kubek.Duncan stał w drzwiach, patrząc na zwłoki.- Jak pan myśli, ile jeszcze to panu zajmie?- Trudno powiedzieć.Zostało jeszcze sporo popiołu do przesiania.Ale do jutrarano pewnie skończę.- Czy.czy znalazł pan coś?Robił wrażenie szczerze zainteresowanego.Zgodnie z przepisami najpierwpowinienem złożyć raport Wallace owi, ale równie dobrze mogłem zapoznać z sytuacjąjego.- Cóż.To na pewno kobieta przed trzydziestką.Biała, sto sześćdziesiąt pięć, stosześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu.Duncan spojrzał na zwęglone szczątki.- Poważnie?Wskazałem miednicę, teraz już oczyszczoną z popiołu.- Kość łonowa jest dość długa i zakrzywiona do przodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]