[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głośnikumieszczony na dachu jednego z samochodów zanosił się gorączkowym, wściekłymcharlestonem, a wirujący neon rzucał białe kształty księżyców i planet na roześmiane twarze icygara. Szczęśliwego Nowego Roku!Za każdym razem, gdy udało mu się przedrzeć się kilka kroków w kierunku Times Square,tłum podnosił go i dobrotliwie odrzucał znowu do tyłu.Ludzie poklepywali go po ramionach,popychali to w tę, to w tamtą stronę, wykrzykiwali mu prosto w twarz cuchnące alkoholemżyczenia i nalegali, aby przyłączył się do nich. Szczęśliwego Nowego Roku!Esko zupełnie zapomniał, że jest Sylwester i do końca tej długiej nocy pozostało jeszczedużo czasu.Otaczający go tłum zanosił się śmiechem, rozbrzmiewał wesołymi okrzykami. Proszę zabrać te ręce, proszę pana! Powinien pan się wstydzić! Wypiłem półtorej butelki i nie odpowiadam za swoje czyny! Szczęśliwego Nowego Roku! Szczęśliwego Nowego Roku!Gdy w końcu udało mu się dotrzeć do jaskrawo oświetlonego wejścia do Sky Club,odkrył, że tu tłum był jeszcze bardziej zagęszczony.Zupełnie jakby połowa Manhattanupostanowiła się tutaj wedrzeć, choćby na siłę, podobnie jak Esko. Hej, ludzie, wpuście mnie! Chcę drinka! Tylko jednego malutkiego drinka! Ach, wóda! Cudowna wóda! Wpuście nas do środka! Chcemy się bawić! %7łądamy dobrej zabawy! Do diabła z tym wszystkim, jedzmy do Harlemu!Mimo zimna gęste włosy Esko były mokre od potu.Tłum ogarnął go swoim dusznymciepłem i chaosem.Zamknął oko i zmusił się do jeszcze jednego wysiłku.Z pochyloną głowązaczął przedzierać się do przodu, manewrując ramionami i całym ciałem, aż w końcu ujrzałprzed sobą szerokie czarne drzwi i przysadzistą postać na ich tle.Był to Gardella.Stał zzałożonymi rękami, w kapeluszu, którego rondo przecinało zarys jego głowy dokładnie wpołowie.Na jego widok Esko po raz pierwszy tego wieczoru poczuł, że być może szczęściejednak go nie opuściło. Gardella! To ja, Esko Vaananen!I to wystarczyło.Tłum rozstąpił się jak pod wpływem biblijnego cudu i Esko zostałwpuszczony do środka przy wtórze pełnych zazdrości okrzyków i pomruków. Hej, co to za jeden? Co to za machlojki, do diabła?!Esko zszedł po schodach wprost w szaleństwo jazzu.Na parkiecie niezliczone ciała wiłysię i podrygiwały w kaskadach i wąskich pasmach odbijającego się w lustrach światła.Powietrze przesiąknięte było dymem i zapachem piżma, ośmioosobowa orkiestra grała zewszystkich sił.Nad głowami tańczących unosił się balon, umykając przed dziesiątkamiwyciągniętych rąk.Mantilini był sam, w jednej z półokrągłych kabin na balkonie.Jego dłonie spoczywały nabiałym obrusie, obok papierośnicy, platynowej zapalniczki, złotego ołówka i wąskiegoczarnego notesu.Spokojnie lecz czujnie obserwował bar z lustrem w kształcie drapaczachmur, gdzie liczna grupa eleganckich kobiet i mężczyzn obstąpiła sławnego boksera orazgwiazdora filmowego.Nie wyglądał na człowieka, który spodziewa się kłopotów, raczej natakiego, który poradzi sobie ze wszelkimi możliwymi problemami i nie ma wątpliwości, żemu się to uda.Na widok Esko wyraz jego twarzy nie uległ zmianie.Spojrzał na papierośnicę ikilka razy obrócił ją w palcach, lekko unosząc brwi. Muszę z tobą pomówić rzekł Esko. Mów. Mantilini krótkim gestem wskazał miejsce naprzeciwko siebie. Na osobności dodał Esko, nie siadając.Mantilini postukał palcem w biały obrus i ze skupieniem obejrzał swoje paznokcie. Dlaczego nie jesteś na Park Avenue, razem ze swoimi przyjaciółmi? zapytał cicho, poraz pierwszy spoglądając na Esko. Albo gdzieś indziej, w każdym razie tam, gdzie znajdująsię ich rezydencje.Nie zaprosili cię na sylwestrowe przyjęcie? A może po prostu nie urządziliżadnego przyjęcia? Powiedziałeś kiedyś, że gdybym potrzebował pomocy, mam przyjść do ciebie. Wrażliwy jesteś. Mantilini zmierzył Esko bacznym spojrzeniem. Długa noc, co?W jego głosie brzmiała teraz spokojna dobroć i Esko skinął głową, obawiając się, że jeślisię odezwie, załamie się. Cóż, mój przyjacielu, swoje kłopoty masz już za sobą. Ponownie wskazał drugiekrzesło. Siadaj.Ruthie zaraz będzie śpiewać.Esko usiadł.Na stole przed nim natychmiast pojawiła się szklaneczka z whiskey, a onwychylił ją do dna, czując, jak alkohol rozgrzewa mu żołądek. Widzę, że było ci to potrzebne zauważył Mantilini. Trochę. Napij się jeszcze. Nie.Lepiej, żebym był trzezwy.Mantilini skinął głową. Jest już Ruthie powiedział. Pięknie dziś wygląda.W jego głosie brzmiała duma i ciepło.Nachylił się nad stołem, przenosząc ciężar ciała doprzodu, aby nie uronić ani słowa z piosenki, która właśnie miała zabrzmieć, W klubie zapadłacisza i słodki, gorący głos Ruthie wypełnił przestrzeń.Stała w blasku reflektorów, smukła igiętka, lśniąca w złotej sukni.Zpiewała o człowieku, którego obdarzyła miłością.Mantilini milczał do chwili, gdy piosenka dobiegła końca i oklaski wreszcie umilkły. Masz kłopoty? odezwał się wreszcie.Esko kiwnął głową. Duże? Bardzo duże.Mantilini przyjął to zupełnie obojętnie, skoncentrowany na obracaniu zapalniczki.Naglerzucił ją wysoko w górę i złapał szybkim, prawie niezauważalnym ruchem dłoni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]