[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobieta, którą opisała Sandy.Ta, która przyjechała doSłonecznego Sklepu swoim małym czerwonym samochodem iwkroczyła po schodach, pełna sił witalnych, żywa, skrywającą zadłonią figlarny uśmieszek, z błyskiem w oku. Odnalazłaś drogę powtórzyłam i zaśmiałam się razem z nią.Rzeka łaski zawirowała wokół mnie, płynąc z impetem,napełniając mnie siłą, determinacją.Jeśli dziewięćdziesięcioletniakobieta mogła ściągnąć posiłki aż z dalekiej Japonii, aby ocalić rodzinępoławiacza krewetek z Karoliny Północnej, to mnie uda się znalezćsposób, aby ocalić ten dom.Odnajdę drogę. To niemożliwe  powiedziałam i zarumieniłam się lekko.Słowa jednak były szczere.Wyciągnęłam gazety z kosza i odłożyłam je z powrotem na stos.Płatki, owsianki instant opadły na dół jak śnieg.Może Iolaprzechowywała te gazety z jakiegoś powodu.Może były w nichwskazówki.Kawałki jej historii.Zagryzając wargi, zaczęłam zastanawiać się, co dalej.Może jutromogłabym spakować gazety do pustych plastikowych koszy ipoukładać je na górze w garderobie wraz z pudełkami na modlitwy.Taknaprawdę nie rozwiąże to mojego problemu  miałam przecież pozbyćsię bałaganu, a nie zmieniać tylko jego pozycję  ale przynajmniejkuchnia będzie wyglądać lepiej.Teraz musiałam wszystko pozamykać i zaciągnąć torby ześmieciami spod żywopłotu z woskownicy do pobliskiego kościelnegośmietnika.Dzieci mogły zjawić się w każdej chwili, w zależności odtego, czy zabrały się do domu z Rowdym, czy pojechały szkolnymautobusem. Autobus zajechał z łoskotem kilka minut pózniej, kiedyprzechodziłam przez podwórze, poruszając się jak przeładowany muł zjedną torbą przewieszoną przez plecy, a drugą zwisającą mi z ramienia.Zapełniłam je całkowicie, a one z minuty na minutę robiły się corazdłuższe; plastik rozciągał się, był już półprzejrzysty. Proszę, tylko się nie rozerwijcie.Gdyby to się stało, byłabym cała w spleśniałym spaghetti zpuszki i zgniłych jabłkach.Wcześniej opróżniałam lodówkę, starającsię jednocześnie nie zwrócić obiadu.Kosze suszyły się teraz na blacie. Oczom nie wierzę! Zwięty Mikołaj nadchodzi!  Głos brataGuilbeau łatwo było rozpoznać, nawet nie musiałam spoglądać w górę.Nie ryzykowałam przystanku, nadal mozolnie maszerowałam kuśmietnikowi. Oj, nie chce brat tych prezentów, proszę mi ufać!  Nim sięzorientowałam, śmiałam się przygnieciona ciężarem, a moje żebradrżały w konwulsjach od wstrzymywanego śmiechu.Mogłam się tylkodomyślać, jak wyglądałam. Nie ma pani w tej torbie może jakichś smażonych raczków dlagłodnego?  zażartował brat Guilbeau.Zwracał się do mnie swobodnie,jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi, którzy codziennie ze sobąrozmawiają.Jego stopy sunęły przez trawę, szur-szur. Są tam jakieś rzeczy, które kiedyś mogły być rakami.Doszłam do śmietnika, dzięki Bogu, i zsunęłam cięższy worek zpleców. Ale nic nie obiecuję.Może brat pokopać, jeśli taka wola.Uśmiechnął się szelmowsko, zapuszczając żurawia do przodu iudając, że się nad tym zastanawia.Odsunęłam ręce w geście, iż oddamworki bez walki.Lubiłam brata Guilbeau, mimo że moje przeszłedoświadczenia z ludzmi Kościoła nie należały zawsze do najlepszych.Brat wydawał się być inny.Może doszłam do takiego momentu wżyciu, kiedy przestaje się oceniać ludzi na podstawie tylko kilkuniechlubnych przypadków z ich grupy.Chwyciłam worek i zamachnęłam się nim w powietrzu, modlącsię, abym trafiła.Pożeglował nad krawędzią śmietnika i wylądował wśrodku z egzaltowanym plaśnięciem.Brat Guilbeau sięgnął po drugiworek, ale ubiegłam go. I tak mam już brudne ręce. Jak na taką kruszynkę, jest pani silna. Brat Guilbeau był pod wrażeniem. Swego czasu podnosiłam kilka bel siana i worków z karmą powiedziałam, czując się dziwnie zadowolona z siebie.Brat Guilbeau pokiwał głową. Pani synek mówił mi, że jego mama jezdziła konno.Skakałapani, tak?Zaskoczenie uderzyło mnie, nagle i z impetem, jak wtedy, kiedymój tata groził mi palcem i walił po głowie za to, że nie wykonywałamjego poleceń dość szybko. Tak, ale od dawna już tego nie robię. Celowoodpowiedziałam wymijająco.Czy brat Guilbeau próbował wycisnąć zJ.T.jakieś informacje?Jakby czytał w moich myślach. Po prostu parę dni temu kilku jezdzców robiło trasę przez las,kiedy popijaliśmy sobie oranżadę przed sklepem Binków.Wspominał,że jego mama skakała przez przeszkody. Lubi zwierzęta  powiedziałam beznamiętnie i skierowałamrozmowę na temat domu Ioli, że potrzebuję większej liczby worków naśmieci i takie tam.Na zakończenie dodałam: Nie bardzo chciałam przychodzić do kościoła, żeby o topoprosić, skoro powiedział mi brat, że mam zachować dla siebie swojąpracę tutaj.Nie znam całej historii, ale odnoszę wrażenie, że niektórzynie lubili Ioli& i że mogą pojawić się problemy związane z prawemwłasności domu.Teraz ja starałam się wyciągnąć z niego jakieś informacje.Tenspokojny, cichy głos w mojej głowie nalegał: Powiedz mu, że dachwymaga naprawy.Teraz.Co by się stało, gdybym tak zrobiła? Niemiałam ochoty się w to mieszać, ale też nie chciałam niepotrzebnychpytań.Nie wiedziałabym, co im mówić, zaczynałam czuć na ramionachciężar winy.Oczami wyobrazni widziałam, jak oblatuje mnie strach inie poproszę o wsparcie dla domu, bo wezmie nade mną górę instynktsamozachowawczy.Brat Guilbeau wyjął portfel, przeliczył kciukiem kilka banknotówi wręczył mi pięćdziesiąt dolarów. Tak, mmm-hmm, rozumiem, kochanieńka.Naprawdę.Ale niema co gadać, lepiej będzie, jeśli najpierw załatwimy te wszystkieprawne brednie. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie, gdy brałampieniądze, to że będę mogła kupić paliwo, aby dojechać jutro do pracy.Potem miałam ochotę grzmotnąć głową o śmietnik.Nie, nie zrobiętego.Nie ma mowy.Zdobędę pieniądze na paliwo w jakiś inny sposób.Mogę na przykład porozmawiać szczerze z Sandy i przyznać się, żepotrzebna mi jest zaliczka. Jeśli musi pani jezdzić, żeby kupić coś dla domu, niech wezmiepani z tego, żeby zatankować  zarządził brat Guilbeau, a mi opadłaszczęka. Moja wina, że wcześniej nie podrzuciłem pani jakiejśgotówki.Mieliśmy pracowity tydzień. Aha& nie ma sprawy  wyjąkałam, czując na ciele gęsiąskórkę.Brat Guilbeau spojrzał na zegarek. Dziś wieczorem będzie zabawa, z muzyką, w kościele.Odwracał się już w kierunku samochodu. Niech pani wpadnie razemz synem.I niech pani też wezmie córkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •