[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Verlan przez dłuższą chwilę nic nie mówił.Potem rzekł:- Irene, to, co powiedziałaś, jest piękne.Mam nadzieję, że maszrację.Jeśli jednak twoje doświadczenie jest prawdziwe, może położyćkres mormonizmowi.- Westchnął ciężko.- Wiesz, nigdy nie myślałem,że Joel może umrzeć.Miał najwyższy tytuł kapłański na ziemi.Ja -drugi pod względem dostojeństwa.Bez tych dwóch najwyższychkapłanów Kościół nie będzie funkcjonował.Przerwał na chwilę, pogrążony w myślach.- Irene, jeśli coś mi się stanie, wiedz, że Joel był normalnym,dobrym człowiekiem i że wszyscy po prostu się myliliśmy.Naucz mojedzieci, by były zwyczajnymi, prawymi ludzmi i przestrzegałyprzykazań boskich.Nawet się nie zorientowałam, że do pokoju zaczęło wlewać sięświatło.Była piąta nad ranem.Sen nie był nam tej nocy pisany -wspominaliśmy i dzieliliśmy najgłębsze myśli i uczucia.Verlan powiedział, że musi wcześnie iść do biura nad czymśpopracować.Biuro mieściło się u Lillie.Odgadł, o czym myślałam.- Irene, nie odchodzę, by pobyć z Lillie.Naprawdę.Muszępostarać się zrobić parę rzeczy.I tak nie mogę spać.Czy mi wybaczysz,że wychodzę tak wcześnie?- Jasne, idz - odpowiedziałam. Następny dzień spędziłam z dziećmi, ale wciąż myślałam o Ver-lanie.Wkrótce musiałam mu wyznać, że odchodzę definitywnie -i odniego, i od jego wiary.Chociaż będzie to trudne, muszę w jakiś sposóbzdobyć więcej niż parę minut na rozmowę z nim w cztery oczy.To, cochciałam mu powiedzieć, nie może zostać powiedziane w pośpiechu.Położyłam się wcześniej.Byłam bardziej niż zwykle zmęczona, gdyżpoprzedniej nocy nie spałam.Zbudził mnie jednak gwałtowny,przerażający sen.Obudziłam Barbarę, moją osiemnastoletnią córkę,która spała koło mnie.- Ktoś umrze - powiedziałam.- Ciekawe, kto.Opowiedziałam jej, że we śnie zobaczyłam wypadek samo-chodowy, którego ofiarą padły trzy osoby.Ciała dwóch z nich leżały napoboczu, przykryte kocami.Pózniej na scenie pojawił się nieznajomy,który krzyczał do mnie:  Zginął ktoś, kogo kochasz".We śnie prosiłamgłośno Boga:  Proszę, daj mi siłę, bym to zniosła".Już miałam unieśćkoc i zobaczyć twarz zabitego, ale się obudziłam.Barbara wyciągnęła rękę, by mnie uspokoić.- Mamo, to tylko sen.To tylko głupi koszmar.- Nie - odpowiedziałam z uporem.- Wiem, że ktoś umrze.Czujęto.Czy będzie to któryś z moich synów? Usiłowałam wyprzeć temyśli z głowy.Jeśli je zatrzymam, sen gotów się spełnić.Przez następne dwa dni prawie nie widywałam Yerlana.Znówmiał zamiar wyjechać z miasteczka.Byłam niespokojna, podenerwo-wana, psychicznie zmęczona po roku rozczarowań i samotności.Bałam się też powiedzieć mężowi o zamiarze, z jakim się nosiłam.Zastałamgo przy pakowaniu walizki i śpiwora do bagażnika volkswagena,należącego do Johna Adamsa, a zaparkowanego między kościołem idomem Lillie.Przywitałam się z Johnem  mężczyzną o bujnej,kręconej czuprynie, którego znałam od wielu lat.Przyjechał z Utah nanaszą doroczną konferencję kościelną.Verlan poklepał fotel volkswagena i odezwał się do Johna:- Lichy masz ten samochód.Gdybyśmy mieli wypadek, to niktnie wyszedłby cało.Mam nadzieję, że dojedziemy do Nikaragui i zpowrotem bezpiecznie.Jechali skontrolować jakąś posiadłość Verlana w Nikaragui,którą zatrzymał, żeby mieć gdzie się schronić w razie potrzeby.- Nie przejmuj się - odparł John.- Ten mały wózek jest świetnyna drodze.Do Mexico City dojedziemy jak się patrzy.Tam spędzimydwa dni i potem prosto do Nikaragui.Verlan przeprosił nas i zapewnił Johna, że za chwilę wróci.Musiał jeszcze przed odjazdem załatwić coś ważnego.Objął mnie zaramiona i poprowadził drogą.Zmęczonym głosem powiedział:- Nie chcę jechać, naprawdę nie chcę.Mam przeczucie, że niewrócę.Stanęłam jak wryta.- Do cholery, Verlan, to nie jedz!- Nie - odrzekł i poprowadził mnie dalej - kiedy twój czasdobiega końca, nic nie możesz na to poradzić. Nie chciałam słuchać podobnych bzdur.Szliśmy teraz ścieżkąLillie do biura Verlana.Wiedziałam, że jeśli nie powiem tego, z czymsię noszę, w tej chwili, nie będzie drugiej okazji.Będę musiała czekać,aż wróci.Nie chciałam jednak, by przerwała mi inna żona.Pomyślałamo jasnowidzach - przepowiadali, że pozostanę tu przez rok, a po rokupoznam powód, dla którego musiałam wrócić do Verlana.Rok minie zatydzień.Verlan planował wyjechać przynajmniej na miesiąc, więcmuszę powiedzieć mu teraz.Włożył klucz do drzwi do biura.Przekręcił i wpuścił mnie dośrodka.- Wiem, że się spieszysz - zaczęłam - ale muszę z tobąporozmawiać.- Dobrze, ale szybko.Spieszę się i John czeka.- Verlan, myślę, że jesteś wspaniałym człowiekiem, i szanujęcię, ale czuję się fatalnie, żyjąc tu w takich warunkach.Chcę sięrozwieść.Chcę wyjechać do Stanów, nim zacznie się rok szkolny.- Proszę - przerwał mi - porozmawiajmy o tym, jak wrócę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •