[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze stoją, nieruchomo.Jedna z postaci chwiejesię.Pada twarzą w błoto.Marty. Chciała podbiec do Jake'a, ale ktoś jej na to nie pozwolił.Usłyszała szelest, czyjaś dłoń spoczęła na jej ramieniu.Obejrzała sięspłoszona, napotykając poważne spojrzenie orzechowych oczu,dziwnie jasnych w ciemnej twarzy, umazanej błotem.- Nie, panno Montague.Niech pani da mu minutę - powiedziałcicho nieznajomy mężczyzna.- A teraz przywita się pani z kimś, ktobędzie z tego powodu bardzo szczęśliwy.Zaszeleściły wysokie trawy mokradeł Everglades.Z czarnejwody, osrebrzonej światłem księżyca, zaczęły wynurzać się ciemnepostacie, jedna po drugiej, wszystkie oblepione czarnym błotem.Każda z nich prostowała grzbiet, każda z nich wolnym krokiemzaczynała wspinać się po zboczu.Jedna z postaci dziwnie znajoma.- Nick? Wuj Nick?- Tak, Ash.Szczęśliwa, rzuciła mu się w ramiona.Na chwilkę, bo jejspojrzenie znów biegło ku Jake'owi.Jake przykląkł przy Martinie,przyłożył dwa palce do jego szyi.- Nic żyje - powiedział krótko, podnosząc się z kolan.- Jake, ale tam, nad kanałem, byli przemytnicy! Sama widziałam.- Wiem.Zajęliśmy się tym.Pozwól, że ci przedstawię, Ashley.ToJesse Crane i jego ludzie, policja Indian Miccosukee.Mężczyzna o orzechowych oczach i włosach czarnych jakatrament skinął głową, bez cienia uśmiechu.Jego powaga wzbudzałazaufanie, kazała zapomnieć o emocjach i pomyśleć przytomnie. - Trzeba wezwać ambulans - zaczęła mówić szybko.- Dawid, toznaczy John Mast, został postrzelony.Może nie żyje.Nie wiem.AStuart i pewna kobieta o imieniu Mary są w tym domu.- Przekażemy informacje przez radio.Ambulans zaraz tu będzie.Jake ruszał już przed siebie, mocnym, pewnym krokiem, choćszedł po grubej, miękkiej warstwie liści.Ashley podążyła jegośladem, za nią Nick i policjanci Miccosukee.Podeszli do domu od tyłu.Drzwi do kuchni były otwarte.Jakepierwszy zbliżył się do nich, Ashley wyprzedziła go w ostatniejchwili.- John, nie strzelaj! To ja, Ashley i Jake Dilessio.I policja, oni napewno są w porządku!Zakrwawione palce wyprostowały się, pistolet upadł na podłogę.John Mast resztką sił próbował podnieść się z podłogi.- Nie ruszaj się, John - powiedział Jake, przyklękając przy nim.- Dilessio! To ty.O, Jezu.Ashley opowie ci wszystko.Porwałem ją i Stuarta, ale przysięgam, próbowałem go ocalić.- Nic nie mów, John.Oszczędzaj siły.Rozerwał zakrwawioną koszulę.John jęknął.- Co masz zamiar ze mną zrobić?- Spróbuję zatamować krew, póki nie przyjedzie ambulans.Apoza tym, co powiesz na wspólny wypad na drinka? O ile, oczywiście,przeżyjesz.John przez chwilę patrzył na Jake'a, jakby nie dowierzał.Pobladłą, ściągniętą bólem twarz rozjaśnił uśmiech. - Na pewno przeżyję, detektywie.Chociażby ze względu na takmiłe zaproszenie.Nagle sposępniał.- Jesteście absolutnie pewni, że ja jeszcze żyję? Słyszę muzykę.Ashley nadstawiła ucha.- Nie martw się, John.To sąsiedzi śpiewają.Ludzie z komuny, nieświadomi niczego, zebrali się przed domemna wieczorne śpiewy.Zpiew wkrótce miał ucichnąć, zagłuszonywyciem policyjnych syren.Czwarta rano.Od policjantów roiło się przez długie godziny.Podjechałyambulanse, za chwilę już odjeżdżały, zabierając do szpitala Johna iStuarta.Mary Simmons, mimo że oszołomiona, spokojnie i uczciwieodpowiadała na każde pytanie.Przyznała się do porwania Stuarta,bardzo kwieciście prosząc o wybaczenie.Powiedziała, że jej wszystko jedno, czy pójdzie do więzienia, czynie.Zrobiła, co zrobiła, jej wiara usprawiedliwia czyn, który miał nacelu ocalenie Stuarta.W rezultacie Mary zwolniono, choć wiadomobyło, że prokuratura okręgowa na pewno wysunie wobec niej zarzuty.Zresztą w chwili obecnej i tak wyglądało na to, że najwięcej dopowiedzenia ma Jake [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •